Zanim przejdziecie do rozdziału, muszę powiedzieć kilka rzeczy. Notka zawiera mnóstwo błędów (po prawdzie jest praktycznie niesprawdzona), za co najmocniej Was przepraszam, a zwłaszcza Nerkę. Pomyślicie sobie pewnie, że po tak długiej nieobecności jestem chociaż to Wam winna, jednak nie potrafię się zmusić, by go przeczytać, by sprawdzić, by pisać dalej...
Najprawdopodobniej mam depresję. Ten stan utrzymuje się od niemalże dwóch lat, jednak do tej pory nie starałam się z tym walczyć w inny sposób jak nieustannie ignorować - raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze miałam coś lub kogoś, kogo czepiałam się jak tonący brzytwy i żyłam dalej. Niestety kilka dni temu poddałam się i rodzice zdecydowali o rozpoczęciu leczenia. W tygodniu będę mieć spotkanie z psychologiem, który fachowo powie, co mi dokładnie dolega i co dalej z tym fantem zrobić.
Aktualnie nie mam ochoty na nic - na pisanie, na fotografowanie, czy nawet na zwykłe wyjście z domu. Z trudem przychodzi mi ogarnięcie siebie, a co dopiero takich spraw jak WOD czy moje strony z fotografiami. Podczas gdy inni stale rozwijają się, ja stoję w miejscu, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani krzty motywacji, by walczyć. Już nie, nie mam na to siły, walczyłam z tym zbyt długo i jestem po prostu zmęczona.
To nie jest tak, że porzucam WOD czy cokolwiek innego - to moje pasje i tak po prawdzie one ratują mi życie każdego dnia. Chcę dokończyć chociaż ten 1 tom, byście wiedzieli, dokąd ta historia zmierza, muszę jednak uporać się z własnymi demonami, zanim do Was powrócę. A powrócę, mam nadzieję. Nie chcę tracić z Wami kontaktu, bo WOD to kawał mojego życia, a Wasz wkład w tę historię i moje samopoczucie są nieocenione i chcę Wam za to serdecznie podziękować.
Będzie nowy, kompletnie inny blog, gdzie poznacie mnie "osobiście" - to projekt, nad którym pracuję od wielu miesięcy i chciałabym go jeszcze w tym roku rozpocząć - mam nadzieję, że mój psycholog poprze mnie w tym, bo oprócz zwierząt, fotografii i pisania nie mam nic ciekawego światu do zaoferowania, a tylko to sprawia mi nieopisaną przyjemność i radość. Jak tylko uporam się z technicznymi sprawami jak kupno domeny, serwera i innych dziwnie brzmiących rzeczy, poinformuję Was o tym.
Myślę o Was każdego dnia, dlatego podjęłam decyzję, by wrzucić 21 rozdział w takim stanie, w jakim jest. Gdybym miała czekać na przypływ lepszego samopoczucia, zapewne musielibyście czekać do przyszłego roku lub jeszcze dłużej.
Kocham Was za to, że nadal tutaj jesteście i znosicie mnie. A szczególnie chcę podziękować Nerce - kochana, gdyby nie Ty, choroba dawno by wygrała ze mną tę bitwę i porzuciłabym WOD na zawsze. Dzięki Tobie nadal walczę, by WOD kiedyś doczekał się światła dziennego. Mam tylko nadzieję, że będziesz przy mnie trwać, a wiem, że to trudne - ciężki ze mnie przypadek :)
Love ya all! <3
_______________________________________________________
Najprawdopodobniej mam depresję. Ten stan utrzymuje się od niemalże dwóch lat, jednak do tej pory nie starałam się z tym walczyć w inny sposób jak nieustannie ignorować - raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze miałam coś lub kogoś, kogo czepiałam się jak tonący brzytwy i żyłam dalej. Niestety kilka dni temu poddałam się i rodzice zdecydowali o rozpoczęciu leczenia. W tygodniu będę mieć spotkanie z psychologiem, który fachowo powie, co mi dokładnie dolega i co dalej z tym fantem zrobić.
Aktualnie nie mam ochoty na nic - na pisanie, na fotografowanie, czy nawet na zwykłe wyjście z domu. Z trudem przychodzi mi ogarnięcie siebie, a co dopiero takich spraw jak WOD czy moje strony z fotografiami. Podczas gdy inni stale rozwijają się, ja stoję w miejscu, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani krzty motywacji, by walczyć. Już nie, nie mam na to siły, walczyłam z tym zbyt długo i jestem po prostu zmęczona.
To nie jest tak, że porzucam WOD czy cokolwiek innego - to moje pasje i tak po prawdzie one ratują mi życie każdego dnia. Chcę dokończyć chociaż ten 1 tom, byście wiedzieli, dokąd ta historia zmierza, muszę jednak uporać się z własnymi demonami, zanim do Was powrócę. A powrócę, mam nadzieję. Nie chcę tracić z Wami kontaktu, bo WOD to kawał mojego życia, a Wasz wkład w tę historię i moje samopoczucie są nieocenione i chcę Wam za to serdecznie podziękować.
Będzie nowy, kompletnie inny blog, gdzie poznacie mnie "osobiście" - to projekt, nad którym pracuję od wielu miesięcy i chciałabym go jeszcze w tym roku rozpocząć - mam nadzieję, że mój psycholog poprze mnie w tym, bo oprócz zwierząt, fotografii i pisania nie mam nic ciekawego światu do zaoferowania, a tylko to sprawia mi nieopisaną przyjemność i radość. Jak tylko uporam się z technicznymi sprawami jak kupno domeny, serwera i innych dziwnie brzmiących rzeczy, poinformuję Was o tym.
Myślę o Was każdego dnia, dlatego podjęłam decyzję, by wrzucić 21 rozdział w takim stanie, w jakim jest. Gdybym miała czekać na przypływ lepszego samopoczucia, zapewne musielibyście czekać do przyszłego roku lub jeszcze dłużej.
Kocham Was za to, że nadal tutaj jesteście i znosicie mnie. A szczególnie chcę podziękować Nerce - kochana, gdyby nie Ty, choroba dawno by wygrała ze mną tę bitwę i porzuciłabym WOD na zawsze. Dzięki Tobie nadal walczę, by WOD kiedyś doczekał się światła dziennego. Mam tylko nadzieję, że będziesz przy mnie trwać, a wiem, że to trudne - ciężki ze mnie przypadek :)
Love ya all! <3
_______________________________________________________
Nawet po kilku
godzinach na horyzoncie nie widać było oznak pogoni. Konie szły spokojnym
stępem jednym z traktów, zaś smoki leniwie się wznosiły tuż pod warstwą
ciemnych, skłębionych chmur, wypatrując tego, czego ich dwunożni towarzysze
zobaczyć już nie mogli.
– Spójrzmy
prawdzie w oczy – poprosił nagle Bron, nie wytrzymując ciężkiej zasłony
milczenia, która spadła na drużynę wkrótce po tym, jak ruszyli w dalszą drogę.
– Albo smoczyca zabiła całe wojsko, jakie stacjonowało w zamku, albo najedli
się strachu i porzucili pogoń.
Dannar, dotąd
skupiający się na sprzeczkach z własnym koniem, oderwał myśli od rozmowy i
skierował je na Brona.
– Żadne z powyższych
– przyznał powoli, ściągając tym samym na siebie całą uwagę grupy. – Hakim Hal
ma pod sobą potężną część armii i to, co nas zaatakowało, było jedynie
przedsmakiem prawdziwej siły, jaką tam dysponował. Poza tym największy tyran
tego świata musi mieć żołnierzy zdolnych do poświęcania życia w imię jego
sprawy. Co by to był za dragon, gdyby przestraszył się zwykłego smoka? Oni wiedzieli,
na co stać te bestie. Tutaj chodzi o coś innego.
– Więc o co? –
spytał zdenerwowany Bron. Po chwili warknął ze złośliwością, o jaką nikt by go
nie podejrzewał: - Altheo, powiedz Dannarowi, by odwołał czające się w pobliżu
wojsko. Podejrzewam, że znów czyha na twoje życie i szuka okazji.
Althea
spojrzała jedynie na przyjaciela z dezaprobatą, po czym dała sygnał do ruszenia
kłusem. Nie podobała jej się okolica, którą jechali, a i atmosfera utrzymująca
się w drużynie doprowadzała ją powoli do szaleństwa.
Dannar zmroził
wzrokiem ponurego Brona i wbił pięty w boki Armelliano, zmuszając ogiera do
staranowania konia młodzieńca. Bron jedynie prychnął, ale posłusznie ruszył za
resztą, zamykając pochód wraz z milczącym Amaondelem.
– Hakim Halowi
spodobała się potyczka. Na razie pozwoli nam żyć i oddalić się od zamku. Będzie
obserwować nasze poczynania i dopiero gdy stwierdzi, że zabawa mu się znudziła,
zaatakuje. Nie przewidział jednak, że zaprowadzę was do portowych wiosek, skąd
zwiejemy mu sprzed nosa statkiem.
Bron prychnął,
nie wierząc w słowa młodzieńca, jednak widząc spokojne zachowanie elfów, odpuścił
dalsze kłótnie.
Po kilku
minutach spokojnej jazdy na horyzoncie zamajaczył im duży, ciemny kształt.
Althea zmarszczyła brwi i mimowolnie zwolniła do stępa, przyglądając się kolejnym
dziwnym sylwetkom wyłaniającym się z mgły. W miarę, jak posuwali się naprzód,
nieprzyjazna okolica powoli zaczęła się zamieniać w coś, co kiedyś mogło być
wioską. Teraz mijali jedynie zgliszcza.
Spalona na
popiół ziemia chrzęściła pod kopytami koni; nagie, poczerniałe gałęzie drzew
wyciągały zwęglone palce ku poszarzałemu niebu, przypominając zastygłe w
wyrazie rozpaczy postaci. Domy umiejscowione tuż przy głównym trakcie potraciły
dachy, wiele z nich nie miało też ścian, a tam, gdzie kiedyś znajdowały się
okna, teraz ziały ciemne dziury.
–
Przyzwyczajcie się do tego widoku – odezwał się ponurym, niemal grobowym głosem
Dannar – nie znajdziecie tutaj już przyjaźniejszej okolicy.
– Co… - Bronowi
zabrakło słów, mimowolnie zaczął bowiem rozmyślać o wiosce, w której dorastał.
Wyobraził sobie własny dom spalony i niemal doszczętnie zburzony. – Co tu się
stało?
– Landar
rozpoczął podbijanie krainy od ziem przylegających do morza – przyznał
młodzieniec, patrząc z obrzydzeniem na dzieło własnego ojca. – Chciał odciąć jedyną
możliwą ucieczkę ludziom, bo nikt o zdrowych zmysłach nie spróbuje przejść
niedostępnych gór czy śmiercionośnej pustyni. Mogli to zrobić jedynie jeźdźcy
smoków, a tych Landar albo zabił, albo zniewolił i podporządkował własnej woli.
– Jeżeli nie
powstrzymamy tego szaleńca, cała kraina będzie tak wyglądać – mruknął Bron,
rozglądając się na boki.
Nikt nie
dostrzegł zwierzyny – okolica wyglądała na całkowicie wymarłą. Nie słyszeli
ptactwa, popiskiwania myszy, czy skrzeku sójek w okolicznym na wpół spalonym
sadzie. Wizja podbitego świata wydawała się teraz jeszcze bardziej
przerażająca.
Dannar
powstrzymał się od złośliwego komentarza pod adresem Brona. Postanowił jednak
zmienić temat, by drużyna oderwała na moment myśli od ponurego końca.
– Gdzie twój
gryf, Iluvielu? – zagaił elfa jadącego blisko elfki. – Czyżby zrezygnował z
bliższych kontaktów z waszą rasą?
– Odrzucił go
twój odór – warknął wojownik bez odwracania się do rozmówcy.
Dannar zamrugał
zaskoczony i zaśmiał się w głos, co spotkało się z cichym sykiem księcia.
– Humor,
proszę, proszę! Nie sądziłem, że sztywne elfy stać na takie odzywki!
Iluviel
westchnął, przymykając na moment oczy, po czym zwrócił się do rozbawionego
Dannara:
– Gdybyś nie
był takim ignorantem to wiedziałbyś, że gryfy unikają otwartych przestrzeni. Przez
kilka dni szczęściarz nie będzie musiał wysłuchiwać twoich utyskiwań.
Althea
parsknęła, co spotkało się z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem Dannara, jednak
nie umiał się gniewać na dziewczynę zbyt długo. Po chwili sam zachichotał,
podjeżdżając nieco bliżej prowadzącej pochód dwójki elfów.
– Musicie
jednak przyznać, że ten gryf to znak.
Althea
nieznacznie odwróciła głowę, by przyjrzeć się twarzy młodzieńca. Uniosła brwi,
wyraźnie oczekując wyjaśnienia.
– Wszyscy
uważali gryfy za wymarłą rasę, a tu proszę! – jeden z nich radośnie dołącza do
naszej wesołej gromadki, by od czasu do czasu zachwycić pięknym umaszczeniem
piór. Według mnie to znak, że Landar przegrywa. Skoro te stworzenia nadal
istnieją i rosną w siłę, kwestią czasu jest, by mojemu staremu ojczulkowi
powinęła się noga.
Iluviel
zacisnął nieznacznie szczękę.
– Dlaczego tak
bardzo zależy ci na porażce ojca? – spytał powoli, rzucając okiem na spalone
pola rozciągające się tuż przed nimi. Przez kilka najbliższych godzin będą
wystawieni na ataki, jednak szczerze wątpił, by ktokolwiek chciał ich
zaatakować. Jak wspomniał Dannar, Hakim Hal był szaleńcem i lubił zabawę z
ofiarą. Nie wyśle wojsk, które z pewnością są żadne krwi za wymordowanie
kompanów. Straciłby zabawki.
– Jakbyś nie
zdążył zauważyć, jestem synem tyrana podbijającego ziemie – mruknął z
rozbawieniem, obserwując twarz elfa. – Stojąc po stronie ojca, z pewnością bym
zginął, a ja lubię swoje życie. Wolę się pomęczyć przez rok, może dwa na wygnaniu
i wygrać, niż zginąć w kolejnej bezsensownej bitwie.
– Jeżeli męczy
cię nasze towarzystwo, możesz odejść – odezwała się Althea, po raz pierwszy od
dłuższego czasu. Dannar zmarszczył brwi, a cały humor, który utrzymywał się od
pewnego czasu, nagle uleciał.
– Z tobą nigdy
– powiedział poważnym głosem. Elfka jedynie zerknęła na młodzieńca i
uśmiechnęła się, jednak to wystarczyło, by utracone dobre samopoczucie na
powrót zagościło w sercu.
Po chwili
ruszyli kłusem, chcąc jak najszybciej zostawić za sobą zgliszcza oraz widmo
śmierci.
Mgła
towarzyszyła im przez resztę wędrówki, a wilgoć towarzysząca temu zjawisku
wkradała się pod płaszcze i ciepłe kurty, mrożąc kości i wyciskając z ciał
ostatnie resztki ciepła. Często spinali konie do galopu, jednak długo nie
utrzymywali szybkiego tempa, na powrót zwalniając do kłusa, a potem do
mozolnego stępa. Wkrótce potem zaczął padać deszcz, a gdzieś w oddali raz po
raz ciemne chmury rozjaśniały błyskawice, jednak do uszu docierało jedynie
słabe mruczenie.
Po kilku kilometrach
natrafili na pierwszą szubienicę. Po zwłokach zostały jedynie kości leżące na
ziemi, a z grubej belki zwisały sznury pociemniałe od krwi oraz deszczu.
Drużyna nie patrzyła na to zbyt długo; szybko ruszyli kłusem, jednak im dalej
jechali, tym więcej trupów mijali.
Mimo że od
mordu minęło wiele miesięcy, a wszystkie pożary zdążyły dawno zgasnąć, ten
przykry widok nadal przytłaczał i odbierał mowę. Nawet jeśli nikt nie
skomentował tego, co widzieli, każdy domyślał się, że w portach nie spotkają
ciepłego powitania. Uciekinierzy z wiosek, sieroty, bezrobotni oraz desperaci –
nawet wiecznie optymistyczny Dannar zaczynał powoli wątpić.
Deszcz nadal
mżył z zachmurzonego nieba, jednak ponad ten jednostajny dźwięk zaczął wybijać
się inny, to nasilający się, to cichnący. Althea znów zwolniła do stępa i
zmarszczyła brwi, spoglądając w górę, by wypatrzeć smoki. Mimo że czuła umysł
swojej podopiecznej, to czarna sylwetka gada pozostała dla niej niewidoczna.
– Słyszycie to?
– zapytała zaniepokojonym głosem, próbując zestawić ten dźwięk z szumem
skrzydeł smoka. Jednak im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większe
ogarniały ją wątpliwości.
– Morze –
wyszeptał Iluviel, po czym spiął konia do lekkiego galopu, jednocześnie
wypatrując niebezpieczeństw. Drużyna czym prędzej ruszyła za nim, starając się
ukryć euforię oraz radość narastającą w piersiach. Po raz pierwszy od dawna
mieli przed sobą cel podróży. Nikt nie chciał zapeszać tej podniosłej chwili,
jednak szybko stało się jasne, że dobry humor nie utrzyma się zbyt długo.
Droga, którą
jechali, prowadziła między polami z czymś, co tutejsi może nazywali zbożem,
lecz żaden członek drużyny nie umiał określić, co dokładnie próbowało
wykiełkować. Skarłowaciałe, przygaszone, ledwo wystające znad ziemi rośliny
wywoływały jedynie współczucie. Między grządkami przemykały z podkulonymi
ogonami wychudzone psy przystające co pewien czas, by obejrzeć się za
podróżnymi z nadzieją na złapanie ochłapów.
Wkrótce potem
tuż przy trakcie zaczęły pojawiać się pojedyncze domostwa. Niektóre straciły
ogrodzenia, w innych gospodarstwach zostały spalone stodoły, a część budynków
miało pozapadane dachy czy dziury w miejscach, gdzie kiedyś znajdowały się
okna. Raz czy dwa drogę przebiegł im pręgowany kot, lecz im więcej domów zostawiali
za sobą, tym bardziej obco się czuli.
Aż do samej
bramy wjazdowej nie spotkali nikogo. Dopiero mijając kamienne wieżyczki oraz
podejrzliwego strażnika, dostrzegli pierwsze oznaki życia. Zgarbieni mieszkańcy
chowali się pod przemoczonymi płaszczami, spiesząc się w tylko sobie znanych
kierunkach. Lecz gdy tylko ujrzeli wjeżdżającą grupę, przystawali i oglądali
się za zadbanymi końmi. Oczy błyskały im na widok bojowych ogierów z długimi
grzywami, a kiedy sądzili, że nikt z drużyny ich nie usłyszy, jęli szeptać o
przybyszach, zazdrośnie spoglądając na srebrne części rzędów.
Iluviel
zatrzymał konia i rozejrzał się, nie czując się pewnie wśród zbiegowiska
ciemnych, nieznajomych postaci wytykających palcami zaniepokojone konie. Nawet
Dannar zbliżył się do reszty grupy, nie umiejąc przewidzieć, co zrobi tłum.
Gdy Althea
miała już poprosić cicho księcia, by przejął dowodzenie i poprowadził ich do
doków, w tłumie ktoś zaczął krzyczeć i przeciskać się ku grupie. Ludzie
pierzchali przed nowym przybyszem, jednak nie odchodzili zbyt daleko, nie
umiejąc wygrać z ciekawością, jaka ich przygnała na główny plac.
– Co tu się
dzieje, na bogów? Szukacie zwady, hę?! – warczał ktoś, rozpychając się i klnąc
na zmarznięte dzieci zbyt wolne, by w porę uciec przed kopniakami. Po chwili
tuż przed drużyną wyrósł dowódca dragonów, grożąc policzkiem starej kobiecinie
próbującej przejść na bok.
Mężczyzna
zmarszczył brwi, widząc obcych podróżników.
– A wy tu
czego? – zapytał nieprzyjemnym głosem, przyglądając się po kolei zakapturzonym,
lekko zgarbionym postaciom w siodłach.
– Statku
szukamy – przyznał Dannar, zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać. Dragon
roześmiał się na tą wieść, patrząc z rozbawieniem, jak młodzieniec zsiada
zgrabnie z potężnego ogiera i podchodzi bliżej.
– Źle trafiliście
– przyznał, zakładając ręce na piersi. – Tutaj nie ma żadnych statków. A teraz
zjeżdżajcie stąd, zanim pozbawię was tych kradzionych koni, a także głów za
przestępstwo na ziemiach Landara.
Dannar
przystanął i zamrugał. Po chwili zrzucił związanymi rękoma kaptur i przechylił
lekko głowę niczym zaciekawiony szczeniak.
– To mój ojciec
ustalił jakieś prawa po podbojach? Interesujące!
Dowódca, widząc
znajomą twarz, szybko się wyprostował i przełknął głośno ślinę, lecz zanim
zdążył się zreflektować, Dannar doskoczył do mężczyzny. Uderzył w splot
słoneczny, wyciskając mu z płuc oddech, a potem złapał za rękojeść miecza
przytroczonego do pasa. Dragon mimo braku powietrza zdążył zareagować i
zatrzymać wysuwające się ostrze, jednakże i na to wojownik był przygotowany;
stanął bokiem do dragona, uderzył łokciem w twarz mężczyzny, po czym wyszarpnął
z całej siły miecz.
Wszyscy na
placu zamarli, nie śmiejąc nawet pisnąć, podczas gdy Dannar, trzymając obiema
rękoma za rękojeść, uniósł broń i szybkim cięciem pozbawił żołnierza głowy.
Ciało upadło na kolana, by po chwili z mlaśnięciem rozciągnąć się na bruku.
Dannar, nie zwracając uwagi na pojedyncze okrzyki zaskoczenia i strachu,
przeciął ostrzem krępujące go więzy. Odrzucił miecz na ziemię tuż obok martwego
ciała, by rozetrzeć sobie obolałe nadgarstki.
Kiedy uniósł
głowę i przetarł twarz z deszczu, dostrzegł zaciśnięte w wąską kreskę usta
Althei oraz pełne dezaprobaty spojrzenia elfów.
– Znudziło mi
się noszenie tych sznurków – przyznał i wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.
Bron parsknął,
nie bardzo wiedząc, czy ma się roześmiać, czy rozpłakać. Amaondel skwitował to
zachowanie przewróceniem oczu, zaś Iluviel wraz z Altheą powstrzymali się od
komentarzy.
– Czy
znajdziemy tutaj, dobrzy ludzie, statek oraz kapitana na tyle odważnego, by
poprowadzić łajbę przez wzburzone fale morza ku spokojnym nurtom rzek lasów
elfów? – zapytał głośno Dannar, rozglądając się po milczącym tłumie. Jego
pytanie spotkało się z przejmującą ciszą, a kiedy jego uśmiech powoli zrzedł,
ludzie zaczęli się rozchodzić w swoje strony.
– Trzeba
przyznać, że porywasz tłumy swoimi przemowami – mruknął rozbawiony Bron,
nakierowując konia w stronę doków, gdzie powoli skierował się Amaondel wraz z
przyjacielem.
Dannar zrobił
minę w stronę oddalających się pleców młodzieńca, po czym podszedł do konia i
wskoczył na siodło, szybko dołączając do grupy. Mimo dobrego samopoczucia wywołanego
popisową potyczką przed zbiegowiskiem, odczuwał niepokój, ilekroć zaglądał w
ciemne uliczki odchodzące od głównej drogi, którą podążali.
– A co jeśli
nie znajdziemy statku? – zapytał nagle Bron.
– Wtedy módl
się, by przeżyć do następnej wiosny – warknął Dannar, ucinając tym samym
wszelką dyskusję już w zarodku.
Nawet jeśli
jechali w milczeniu i rozglądali się za gospodą, straganami, czy zagubionymi
marynarzami, ciągle wracali myślami do pytania, jakie zadał młodzieniec. Bo nie
brali w ogóle pod uwagę, że im się nie uda. Przewidzieli z góry, że spotkają
przyjaznego kapitana, który zaproponuje im przepłynięcie do bezpiecznych wód
elfów i nie napotkają na swojej drodze żadnych przeszkód.
W końcu kopyta
koni natrafiły na drewno, a przed nimi wyrosły doki. Althea zatrzymała Escudero
i spojrzała w dal, przyglądając się niewielkim falom burzącym idealną, choć
ciemną niemal jak noc taflę. Szum stał się na tyle donośny, że ledwo słyszała
stukot, który wybijały ich wierzchowce. Dostrzegła, że czasami na deski wpadała
woda, mocząc je jeszcze mocniej niż słabo padający deszcz. Wywnioskowała, że to
fale rozbijały się o miejsca dla statków, zalewając doki.
– Pierwszy raz
w życiu widzisz morze? – Dannar stanął z Armelliano tuż obok siwego ogiera i
tak jak jego towarzyszka, przypatrzył się ciemnemu, niedostępnemu horyzontowi.
– Widziałam je
tylko na rysunkach w książkach – przyznała niechętnie Althea, po czym kiwnęła
głową w stronę bezkresu rozciągającego się przed nimi i zapytała: - Co znajduje
się za morzem?
– Tego nie
wiemy – przyznał młodzieniec. – Pogłoski mówią, że są tam ziemie, jednak nie
przeżył nikt, kto mógłby to potwierdzić.
– Może, gdy to
wszystko się skończy, polecę z Nocną Furią odkryć to, co nieznane – mruknęła
Althea, westchnąwszy z rozrzewnieniem.
Dannar
uśmiechnął się.
– Z chęcią będę
ci towarzyszyć.
Na ustach elfki
pojawił się lekki, nostalgiczny uśmiech, który zaraz zniknął. Dziewczyna
ruszyła wzdłuż doków, pozostawiając Dannara samego z myślami. Iluviel oraz
Amaondel rozglądali się za kapitanami lub marynarzami zacumowanych statków,
jednakże bez powodzenia.
Po niemalże
godzinie poszukiwań nie znaleźli nikogo w przystani, kto mógłby im pomóc.
Dannar już dawno zaprzestał kłusowania w tę i z powrotem wzdłuż brzegu.
Siedział jedynie skulony w siodle, wodząc wzrokiem za siwymi zadami i klnąc, na
czym świat stanął.
– Jak tak dalej
pójdzie, to odmarznie mi tyłek – mruczał pod nosem, próbując rozetrzeć
zgrabiałe ręce. Jednostajnie padający deszcz nie pomagał znużonej grupie; do
ich umysłów zaczęła wkradać się myśl, że Bron niechcący wykrakał, choć nikt nie
chciał tego powiedzieć na głos.
Nagle za
plecami młodzieńca rozległ się ciężki stukot wojskowych butów oraz ostre
pokrzykiwania. Zaskoczony odwrócił się w siodle tylko po to, by ujrzeć oddział
dragonów z wyciągniętymi pikami w stronę znudzonego Armelliano.
– Przyjacielu,
mamy towarzystwo – mruknął, łapiąc za wodze i delikatnie pobudzając konia
łydkami. Zwierzę obróciło głowę w stronę żołnierzy i parsknęło – dla Dannara
szyderczo, lecz dla zwykłego śmiertelnika ten dźwięk nie różnił się niczym od
innych, które wydawały wierzchowce drużyny.
Zakładam, że tym też się zajmiesz,
odezwał się Armelliano, odciążając jedną z tylnych nóg w jawnym geście
ignorancji zagrożeniem.
– Zobaczysz,
jeszcze kiedyś dostaniesz strzałą w ten głupi zad, to się nauczysz czujności –
warknął Dannar do konia, co spotkało się z pobłażliwymi spojrzeniami rzuconymi
między żołnierzami.
– Milcz!
Zsiadaj z konia! – krzyknął jeden z dragonów, podczas gdy reszta żołnierzy
zagoniła drużynę bliżej młodzieńca.
– Mówiłem tylko
do konia, nie zrobiłem nic złego – jęknął Dannar, patrząc z wyrzutem na
żołnierza, jakby nigdy nie widział człowieka rozmawiającego z własnym rumakiem.
Dragon prychnął
i mocniej złapał za pikę, ignorując słowa młodzieńca.
– Jeszcze
wmówisz mi, że nie zabiłeś dowódcy Ragnerra – warknął nieprzyjemnie,
potrząsając bronią.
– Był niemiły,
więc ukróciłem jego zapędy – przyznał niechętnie Dannar, nic sobie nie robiąc z
gróźb żołnierza. – Tobie też radzę się uspokoić. Jestem Dannar, syn Landara i
mam pełne prawo tutaj przebywać, a także zmieniać wam władze w szeregach.
Drużyna była
pewna, że obwieszczenie Dannara wystarczy, by oddział odpuścił i zostawił ich w
spokoju, jednak nikt nie spodziewał się, że po tych słowach dragoni zaczną się
śmiać.
– Tak, a ja
jestem sam Hakim Hal w przebraniu – zadrwił żołnierz najbliżej stojący Dannara,
po czym delikatnie dźgnął młodzieńca w plecy. – Złaź, pókim miły.
Młodzieniec
spojrzał na członków drużyny, zupełnie ignorując rozkaz dragona, po czym
uśmiechnął się jednym z najbardziej szczerych i radosnych uśmiechów.
– To chyba ten
moment, w którym powinniśmy nakarmić nasze pupilki.
Iluviel
zmarszczył brwi, a Bron zamrugał zaskoczony, nie od razu rozumiejąc, co Dannar
chciał przez to powiedzieć. Ale gdy ujrzał, jak Althea zamknęła oczy, zaś
między oczami pojawiła się charakterystyczna zmarszczka, wiedział już, o czym
ich kompan mówił.
Na placu
wjazdowym do doków nastała pełna napięcia cisza, podczas której żołnierze
czekali ze zniecierpliwieniem na ruch ze strony drużyny, zaś grupa czekała
spokojnie na rozwój wydarzeń. Raz czy dwa zebrani widzieli zgarbione
zakapturzone postaci mieszkańców wyglądających z zaułków, w których wcześniej
się chowali, jednak przez długi czas nie wydarzyło się nic.
W końcu nowy
dowódca oddziału stracił cierpliwość, uniósł pikę, po czym sięgnął po miecz,
lecz zanim zdążył wyciągnąć broń z pochwy, przez szum wzburzonych fal i strug
padającego deszczu przebił się trzeci, nowy dźwięk. Kilku żołnierzy spojrzało
po sobie, ale nie zareagowali, w końcu ignorując ten fakt.
– Moja
cierpliwość się skończyła – powiedział żołnierz, w końcu wysuwając ostrze. –
Złaź z tego cholernego konia albo…
Nie zdążył
dokończyć – huk skutecznie zagłuszył pozostałe słowa, zaś spadające na bruk
dachówki zmusiły wszystkich do spojrzenia w górę.
Nocna Furia
wczepiła się w dach domu, zaś skrzydłami wachlowała mocno powietrze, chcąc
utrzymać w ten sposób równowagę. Zęby wyszczerzyła w kierunku żołnierzy, a
błękitne przepełnione złością oczy wbiła w nieszczęsnego żołnierza dzierżącego
dzielnie miecz.
– Co, do… -
Dragon nie zdołał dopowiedzieć, bo nagle od strony morza tuż przed dokami
zawisło potężne cielsko czerwonego smoka. Zwierzę spokojnie uderzało
skrzydłami, ogonem niemal dotykając tafli wody, zaś głowę trzymał w jednej
pozycji, obserwując rozwój wydarzeń.
– Gdybyś mi
uwierzył – zaczął spokojnie Dannar, opierając się nonszalancko o
przysypiającego Armelliano – to być może dożyłbyś wieczerzy.
W tym samym
momencie Nocna Furia skoczyła, składając skrzydła i spadając całym impetem
smoczego cielska na ziemię tuż za oddziałem, w wylocie uliczki, odcinając
jednocześnie drogę ucieczki. Zniżyła łeb i zaryczała, zmuszając oddział do
rozprawienia się z nią, nie z drużyną stojącą bliżej morza.
Potyczka nie
trwała długo – przerażeni żołnierze próbowali uciekać, jednak, choć nieco nieporadny,
na lądzie smok też dobrze sobie radził z łapaniem uciekinierów. Smoczyca nie
wyładowywała już tak ogromnej furii, jaką grupa widziała podczas ucieczki z
zamku. Po prostu metodycznie odławiała kolejnych mężczyzn i łamała im
kręgosłupy. Nowego dowódcę jednak złapała za rękę i, wrzeszczącego wniebogłosy,
podrzuciła w powietrze, by czekający na znak Ognisty Rubin też miał swój udział
w polowaniu. Rozległ się głośny chrzęst i po chwili ciało w dwóch kawałkach
spadło do morza, po chwili niknąc w spienionej toni.
Dannar, dotąd
patrzący z lekką fascynacją na trupy dragonów, przeniósł spojrzenie na Altheę i
zapytał:
– Prowadzisz
jej statystyki? – Widząc zaskoczone spojrzenie dziewczyny, dopowiedział: – W
takim tempie ludzka populacja na tych ziemiach znacząco się uszczupli.
Bron parsknął
śmiechem, choć nikt nie spodziewałby się, że młodzieńca rozbawi żart jego
wroga. Szybko jednak okazało się, że to był śmiech wymuszony przez stres, ale
Dannarowi wystarczyło, że ktoś docenił jego błyskotliwość.
Gdy ich rozmowa
ucichła, a elfka podjechała do smoczycy nadal przycupniętej między domami, z
zaułków zaczęli wychylać się mieszkańcy, szepcąc coś gorączkowo i wskazując na
bestie. Elfy rozejrzały się nerwowo, widząc, że doki nagle zaczynają się
wypełniać tłumem. Nawet Armelliano, dotąd znudzony wydarzeniami rozgrywającymi
się tuż obok niego, uniósł łeb i zastrzygł uszami.
Gdy fala
wieśniaków zbliżyła się jeszcze bardziej, zacieśniając i tak już ciasny okrąg,
dało się słyszeć pojedyncze urywki zdań:
– Smoczy
jeźdźcy…
– Niemożliwe,
jest z nimi syn tego tyrana!
– Czarny smok!
Jak żyję, nigdy o takim nie słyszałam…
– To pierwsi,
jakich widzę od ponad czterdziestu lat! Niemożliwe, by…
– To nie są
smoki, one wymarły…
– Jakie one
ogromne!
– Smoczy
jeźdźcy!
Ostatnie zdanie
zostało wykrzyczane na tyle głośno, że uciszyło pozostałych szepczących, a
uwaga znów została skupiona na skołowanej drużynie otoczonej przez rozochoconą
ciżbę. Żaden z członków grupy nie śmiał się odezwać, zaś Althea stanęła tuż
przed smoczycą, gotowa ją bronić w razie potrzeby, choć wiedziała, że Nocna
Furia sama świetnie by się obroniła.
W końcu z tłumu
wysunął się starszy mężczyzna i wskazał na elfkę.
– Jesteś
jeźdźcem tego smoka? – zapytał, co spotkało się z cichym warkotem wydobywającym
się z głębi gardła gada. Althea pogłaskała nos zwierzęcia, w myślach prosząc
Nocną Furię o spokój, zaś na głos odpowiedziała:
– Tak, na imię
mi Althea, zaś smoczycę zwą Nocna Furia. Przybyliśmy tutaj, by odnaleźć statek
oraz załogę na tyle odważną, by popłynąć razem z nami do bezpiecznych wód pod
panowaniem Elfów Wysokich.
Między ludźmi
rozgorzały podniecone rozmowy, niektóre głośne na tyle, by do podróżników
dotarły strzępy, ale też takie, których nie dało się w ogóle zrozumieć. Widać
jednak było, że mieszkańcy chcieli pomóc. Wśród niektórych padało ciągle jedno
imię, aż w końcu, gdy Althea zaczynała tracić cierpliwość i chciała spytać, o
kim rozmawiali, ten sam mężczyzna, co wcześniej, odezwał się:
– W porcie
zostało kilka statków, które mogłyby się tam wybrać. Myślę jednak, że kapitan
Merring ze Złotoskrzydłego będzie
waszą jedyną nadzieją.
– Kapitan
Merring? – powtórzył Iluviel. – A czy jest tutaj z nami?
– Aye!
Z tłumu
wystąpił wysoki mężczyzna przed czterdziestką w długim ciemnym płaszczu;
zrzucił z głowy kaptur i oczom drużyny ukazał się przystojny kapitan statku o
intensywnie niebieskich oczach z kozią bródką i wąsami.
– Pirat? –
spytał Amaondel z westchnieniem, powoli godząc się z myślą, że nic, co działo
się w czasie ich podróży, nie było normalne, a zwłaszcza szaleńcza wyprawa
wodami do jego kraju.
– Aye –
przytaknął. – W dzisiejszych czasach piraci są na wagę złota. Nikt nie zna tych
wód lepiej niż ja, a lato powoli się kończy. Do takiego kursu potrzeba odwagi,
a nie ma dla pirata lepszej możliwości, by udowodnić męstwo, niż samobójcza
podróż ze smoczymi jeźdźcami.
Elfy spojrzały
po sobie, zaś Bron, dotąd milczący, wzruszył ramionami.
– I tak nie
mamy innego wyjścia – zauważył – więc chyba przesądzone.
Iluviel skinął
głową na kapitana, po czym zwrócił się do mieszkańców:
– Czy uda nam
się zebrać nieco zapasów na drogę? Nie chcemy uszczuplić waszych zasobów, mamy
też złoto, możemy zapłacić.
– Nic nam po
złocie, dobry człowieku – zawołała staruszka gdzieś ze środka tłumu. – Wojsko
nas z niego ograbi. Równie dobrze możemy wam to wszystko oddać za darmo.
Amaondel
zacisnął szczęki, ale nie zamierzał protestować. Spojrzał za to na Altheę,
oczekując od niej jakiejkolwiek reakcji. Dziewczyna jednak milczała, zapatrzona
na zaciekawiony smokiem tłum.
– Kiedy możemy
wypłynąć? – zapytał Dannar kapitana, ściągając na siebie z powrotem podejrzliwe
spojrzenia.
– Do jutra
powinniśmy zdążyć z załadunkiem – przyznał mężczyzna, wkładając kciuki za
szeroki pas. – Złotoskrzydły stoi przycumowany w ostatnim doku na zachód.
Naprzeciwko znajduje się całkiem przytulna tawerna, gdzie będziecie mogli
odpocząć. Zajmiemy się wszystkim, oczywiście za odpowiednią zapłatą.
Amaondel
parsknął, a czerwony smok machnął mocniej skrzydłami, wyrywając z gardeł
najbliżej stojących ludzi okrzyki trwogi.
– Dostaniesz
swoje złoto i klejnoty, piracie – przyznał zimno – jak tylko dopłyniemy do
królewskich pałaców.
Merring
uśmiechnął się, ukazując białe, równe zęby. Althea mogłaby przysiąc, że ten
człowiek kiedyś był jakimś wysoko urodzonym szlachcicem. Najwidoczniej wojna
zamieniała nawet najbardziej prawych ludzi w szumowiny walczące o każdy skrawek
ziemi czy świecidełek wartych choć trochę złota.
– Królewski
namiestnik, jak przypuszczam – zagadnął wesoło kapitan, lecz Amondel, uciął
szybko dyskusję, odpowiadając:
– Nie twój
interes, piracie. Zajmij się swoją pracą.
Elf ruszył w
stronę zachodnik doków, nie czekając na czyjąkolwiek reakcję. Althea ostatni
raz pogłaskała smoczycę, po czym wydała jej rozkaz odlotu. Zwierzę zaćwierkało
w odpowiedzi i wyskoczyło w górę, by rozłożyć skrzydła na otwartej przestrzeni.
Mieszkańcy nadwornego miasta zaczęli wiwatować i krzyczeć, wskazując dwa
potężne smoki znikające z ich pola widzenia.
Drużyna aż do
samej tawerny miała za towarzystwo małe dzieci, starców oraz ciekawskie
kobiety, zaś jedynymi dźwiękami, jakie słyszeli, były pełne zachwytu okrzyki i
prośby, by pozbyli się z tych ziem Landara. Nikt jednak słowem nie wspomniał o
Dannarze w obawie przed utratą życia. Młodzieniec jednak, chowając się w małym
obskurnym pokoiku, wiedział, że nawet po wielkim heroicznym czynie w obronie
ich życia nie kupi zaufania czy życzliwości.
Po raz pierwszy
od dawna poczuł się bardzo samotny, a w sercu zagościł smutek.
Depresja to choroba. Jeśli nie będziesz się wzbraniać przed leczeniem, po prostu z tego wyjdziesz. Będziesz delikatniejsza i bardziej chwiejna - ale myślę, że to jak z kontuzjami. Po każdej trzeba się rehabilitować w pewnym zakresie. Masz kontuzję psychiczną. Będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o pisanie - bo na tym się znam xD - myślę, że jak nadejdzie czas, będziesz potrzebowała usiąść. Usiąść, spojrzeć na to, jak na ciebie ostatnio krzyczałam, spojrzeć na ostatnie komentarze. I się zastanowić. To ten etap, kiedy trzeba przemyśleć oraz uświadomić sobie sposób pisania, narracji, kreowania - po czym albo pójść dalej, albo zostać w miejscu.
Ale to kiedyś. Teraz skup się na sobie. Na rehabilitacji. I po prostu poczekaj na dzień, kiedy wszystko już będzie dobrze.
Trzymaj się. <3
Ja się cieszę, że w ogóle poprosiłam o pomoc. Nie potrafiłam dłużej z tym żyć, przekonałam się na własnej skórze o konsekwencjach trzymania tego z dala od rodziny, udawania, że wszystko jest okej. Dlatego teraz żyję z nową nadzieją, że psycholog pomoże mi pokonać te demony w mojej głowie i wrócę. I tak jak napisałaś - chcę usiąść do WOD z całej siły. Ale tak porządnie, z czystą głową i ogromną motywacją. Porządnie rozplanować napisanie tego i z niczym się nie spieszyć. Teraz chcę się skupić na własnym zdrowiu, potem pomyślimy, co dalej z historią :)
UsuńDziękuję za ciepłe słowa, dużo dla mnie znaczą! <3
Dobrze że postanowiłaś poszukać pomocy, mam nadzieję że sobie z tym poradzisz i wrócisz do pisania bo historia ma duży potencjał. W każdym razie ja będę czekał na tryumfalny powrót WOD-u ^^
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! Także mam nadzieję, że już niedługo będę mogła coś zdziałać i powrócić do Was szybciej niż się tego spodziewacie! :)
UsuńDepresja to zatrucie dolnych czakr przez negatywne byty astralne. Prawdopodobnie masz podpięcia lub coś się na Tobie uwiesiło. Lub jakaś bliska Ci osoba ma pasożyta i pobiera z Ciebie energię. Jeśli nie pomogą Ci leki to zgłoś się do dobrego (DOBREGO, to bardzo ważne - czyli, sprawdzonego, polecanego, mającego dobre opinie, budzącego zaufanie, roztaczającego pozytywną energię) bioenergoterapeuty-egzorcysty. W razie potrzeby mogę jednego polecić, robi zabiegi przez telefon.
OdpowiedzUsuńPsycholog nie pomoże Ci pokonać demonów (zauważ, użyłaś 2 x słowa "demony" - to znak, że Twoja dusza wie, co się dzieje), od tego są ludzie z darem bożym do przepędzania tego dziadostwa. Wierz mi, sama miałam opętanie i przeżyłam niezliczoną ilość ataków energetycznych i wiem, co mówię.
Taki spadek nastroju się nie bierze z powietrza.
Radziłabym Ci też zrobić horoskop urodzeniowy i sprawdzić, w której fazie cyklu Saturna teraz jesteś. Saturn daje popalić, osłabia, spowalnia, sprowadza ograniczenia i wymierza kary. Trzeba go przetrzymać.
Chyba skisłam wewnętrznie. XXI wiek, a tu dalej tacy ludzie chodzą po ziemi. Która, oczywiście, jest płaska, jakżeby inaczej.
UsuńKompletnie nie znam się na depresji, zatem chcę tylko, żebyś wiedziała, że trzymam kciuki za twoje jak najszybsze ozdrowienie. Dobrze, że podjęłaś decyzję o leczeniu, to wymaga ogromnej odwagi i za nią cię podziwiam. :)
OdpowiedzUsuń(I loffciam poprzedni komentarz, heh).
Co do pisania - absolutnie czekam na zakończenie tej historii (już od kilku lat i kilku prób :P) i jeden tom wydaje się za mało, ale metoda małych kroków, takich malutkich. Wierz albo nie, ale WOD w moim sercu ma miejsce dla siebie, i cierpliwie poczekam jeszcze trochę, aż pisanie znów cię wciągnie. Nic na siłę. Najważniejsze, żeby tobie to sprawiało radość.
Ten Dannar, ten cholerny Dannar. Nadal go uwielbiam, ale czuję, że mój stosunek do niego zmienia się powoli w coś w stylu love/hate. :D Nie ogarniam tego człowieka, z jednej strony jest taki uroczy i inteligentny, a z drugiej arogant i idiota, i to nawet nie rozdwojenie osobowości jest, tylko jednolity Dannar. Ale smutno, że mu smutno. :( Aczkolwiek nadal nabieram chęci potrząsnąć Altheą, ilekroć jej serduszko mocniej zabije, bo jej posłał uśmiech. Czytelnik może się ekscytować bad boyem, z punktu siedzenia bohaterki to mocno nierozsądne!
Nie wiem, czy słusznie, ale czuję, z Merringiem będzie grubsza akcja. Wyobraziłam go sobie i mam ochotę pomacać jego wąsy. <3
Uściski!
44 year-old Senior Editor Shane Wyre, hailing from Saint-Sauveur-des-Monts enjoys watching movies like "Trouble with Girls, The" and Juggling. Took a trip to Historic Centre of Salvador de Bahia and drives a C70. Odwiedz ten link
OdpowiedzUsuń