Po polanie
niósł się echem szczęk mieczy, burząc naturalny spokój odosobnionego miejsca. Bojowym
odgłosom walki wtórowały ciche porykiwania oraz głośny plusk wody, zaś co jakiś
czas ponad tę kakofonię wznosił się czysty, wesoły śmiech.
— Cios, unik,
cios, blok, cios, cięcie, unik, cięcie!
Dannar świetnie
się bawił, ucząc walczyć młodą elfkę. Musiał przyznać, że dziewczyna miała
ogromne braki pomimo opanowanych z sir Irvingiem podstaw. Nadrabiała to
wszystko jednak ogromną determinacją, a do tego bardzo szybko się uczyła.
Dziewczyna
stękała z wysiłkiem, unosząc miecze Iluviela do bloku. Były to elfickie ostrza
– niezwykle lekkie oraz zabójczo ostre, lecz drobny czar Dannara sprawił, że na
czas walki oręż został stępiony. Ufał elfce, jednak nieprawny szermierz mógł
stanowić ogromne zagrożenie – przede wszystkim dla siebie.
— Chcesz
przerwać? — spytał Dannar, widząc grymas wysiłku pojawiający się na twarzy
towarzyszki podczas odbijania jego mocarnych ciosów.
Elfka
zablokowała jego smoczy miecz, zanurkowała pod ostrzem i spróbowała go podciąć,
ale Dannar bez wysiłku uniknął ataku. Odskoczyli od siebie na bezpieczną
odległość; młodzieniec ukłonił się z uznaniem.
— To było
dobre. I odbieram to jako odpowiedź przeczącą. — Poprawił chwyt na orężu i lekko
ugiął nogi, gotując się do kolejnego ataku. — Zapraszam więc waćpannę do tańca!
Elfka prychnęła
i runęła na niego z krzykiem, choć na ustach błąkał się delikatny uśmiech.
Bron przyglądał
się temu wszystkiemu z daleka, odpoczywając pod drzewem. Nie poświęcał jednak
pojedynkowi zbyt wiele uwagi; mógł z zamkniętymi oczami powiedzieć, jakie błędy
popełniała jego przyjaciółka i gdzie tkwiło sedno jej problemu, lecz nie chciał
sobie zaprzątać tym głowy. Sam musiał zadbać o swoje wyszkolenie, a umierający
rycerz nie zostawił po sobie zbyt wiele prócz kilku mało znaczących słów oraz
zagadek.
Młodzieniec
obrócił w palcach pierścień, przyglądając się kamieniowi. Bron nie łudził się,
że szybko odnajdzie odpowiedzi na wiele pytań, które mnożyły się w jego głowie.
— Pewnie
zastanawiasz się, kim jest Salathiel. — Bron przełknął głośno ślinę, gdy serce
niemal podskoczyło mu do gardła na dźwięk cichego głosu Iluviela.
Chyba nigdy nie
przyzwyczai się do cichego chodu elfów.
— Mam wiele
pytań — przyznał po chwili młodzieniec, znów obracając pierścień tak, by w
promieniach słońca ujrzeć niebieski poblask wynurzający się z kamienia. — Lecz
nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi.
— Ten pierścień
— Iluviel wskazał biżuterię — to twoja przepustka. Dzięki niemu dotrzesz do Salathiela.
To jeden z największych wojowników wśród elfów. Uczył wielu z nas; jego wiedza
jest tak ogromna, że nawet po stu latach jest w stanie cię zaskoczyć podczas
pojedynku, choć uważasz, że znasz go na wylot.
Bron spojrzał z
ukosa na elfa przykucniętego na korzeniu tuż obok niego. Przyglądał się z uwagą
wojującej parze szermierzy, a jego oczy zdawały się skakać z Dannara na Altheę,
doszukując się słabości. Młodzieniec obawiał się elfów – wydawały się ciche,
wycofane, niechętne do zawierania znajomości z ludźmi czy prowadzenia z nimi
rozmów, lecz pod tą maską obojętności kryła się czujność. One nieustannie
obserwowały, oceniały, kalkulowały, rozmyślały, planowały – były doskonałymi
obserwatorami. Bron nie chciałby stać po stronie ich wrogów.
— Mówisz o nim
tak, jakbyś go znał. — Młodzieniec założył pierścień na palec i zacisnął pięść,
spoglądając na rękę, by ocenić, czy taka ozdoba mu w ogóle pasowała.
O dziwo, nie
miał żadnych zastrzeżeń.
— Oczywiście —
przyznał Iluviel, podnosząc się i patrząc z góry na zaskoczonego młodzieńca. —
Uczył wielu z nas sztuki walki oraz przetrwania w lesie. Poza tym jest moim
ojcem.
Odszedł w
stronę koni, zostawiając Brona z otwartymi ustami. Musiał je szybko zamknąć, bo
miejsce cichego elfa zajął następca tronu, Amaondel. On jednak rozsiadł się
wygodnie pomiędzy korzeniami i przymknął oczy, co zapowiadało nieprędkie
odejście.
— Czy Iluviel…
— zaczął Bron, odprowadzając wzrokiem elfa, jednak Amaondel szybko mu przerwał,
jakby czytając w myślach:
— Iluviel to
najlepszy elficki żołnierz w tej krainie — odparł zaskakująco pogodnie. —
Salathiel nauczył go wszystkiego, co sam umiał, a on mimo to ruszył dalej i
mógłbym nawet rzec, że przerósł mistrza. Iluviel nie ma sobie równych we
władaniu łukiem, lecz to Salathiel opanował do mistrzostwa walkę elfickim
orężem. Ich pojedynki są niesamowicie widowiskowe i zawsze stanowią wspaniałą
rozrywkę dla mego ludu.
Bron był
zaskoczony tak nagłą otwartością księcia. Do tej pory nie robił nic innego, jak
burczał na wszystkich i nie dopuszczał nikogo w swoje pobliże, a teraz
opowiadał o Iluvielu oraz Salathielu z taką łatwością, jakby rozmawiali o
pogodzie. Zauważył też coś bardziej niepokojącego od dziwnego zachowania elfów.
Wszyscy zdawali
się zapomnieć o śmierci sir Irvinga. Nawet smoki, które odśpiewały na jego
cześć żałobną pieśń, teraz wylegiwały się na słońcu w pobliżu niewielkiego
jeziorka, który niemal osuszyły do cna podczas zabaw. Chlapały wodą na boki,
próbowały nurkować w płytkim zbiorniku, nałapały ryb, a teraz spały,
wystawiając najedzone brzuchy ku ciepłym promieniom słonecznym, mrucząc cicho
po swojemu pod nosem.
Dannar z
łatwością sprawił, że Althea zapomniała o mistrzu. Miała teraz jego – młodego
smoczego jeźdźca pełnego wigoru, który nie uskarżał się na nic i z chęcią uczył
jej niecnych sztuczek podczas walki. Elfy natomiast tuż po pogrzebie powróciły
do normalności – obejmowały milczące prowadzenie, obserwowały okolicę i
rozmawiały w elfickim języku o tylko sobie znanych tematach.
Odnosił
wrażenie, że ich mała drużyna powoli zaczęła się rozpadać. Zacisnął dłonie w
pięści i zamknął oczy, oddychając głębiej.
— Nie
zapomnieliśmy o nim, Bronie — odezwał się znów Amaondel, a młodzieniec niemal
zachłysnął się zdziwieniem, słysząc jego cichy, niezwykle łagodny ton.
Gdy odwrócił
zaskoczoną twarz w stronę towarzysza, ujrzał łagodne rysy, lekki uśmiech na
idealnie skrojonych ustach oraz ciepłe spojrzenie błękitnych oczu, które, miast
niepokoić, uspokajały zszargane nerwy oraz głośno kołaczące serce.
Czy tak na co
dzień wyglądał następca tronu Elfów Wysokich?
— Przyjrzyj się
im, Bronie — podjął przerwany wątek książę, wskazując ręką na walczących, a tuż
za nimi dwie śpiące bestie. — Każdy z nich cierpi na swój własny sposób. Smoki
nie przykładają wagi ani do przeszłości, ani do przyszłości. Żyją chwilą
obecną, więc naturalnie nie będą ciągle opłakiwać straconego przyjaciela. Lecz
pamiętają. Nawet podczas snu widzę w swym umyśle obrazy uśmiechniętego sir
Irvinga, które przesyła mi Ognisty Rubin. To ich sposób, Bronie – wspominanie
kogoś utraconego podczas jego najlepszych chwil, nie tych najgorszych,
ostatnich, tuż przed śmiercią. Wolą pamiętać go takim, jakim był naprawdę.
Bron spróbował
wyobrazić sobie sir Irvinga pełnego wigoru, rozjaśnionego przez uśmiech, przez
który w kącikach jego oczu pojawiały się zmarszczki, lecz obraz ten natychmiast
się zamazywał. Jego miejsce zajmowała trupio blada twarz oraz splamione krwią
wargi zmarłego.
Chłopak
potrząsnął głową, odpędzając niechciane myśli.
— Althea w nocy
płakała — Amaondel wskazał na walczącą elfkę — a Dannar dał jej dobry powód, by
wyładować się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. To jej sposób na
opłakiwanie sir Irvinga. Walczy, by choć przez chwilę zapomnieć o dręczących jej
umysł troskach, a ból mięśni odpędza pustkę w sercu. Althea chce, by sir Irving
był z niej dumny, gdy pewnego dnia spotkają się w zaświatach, u boku swych
ojców. Chce, by jej wtedy powiedział, że czuł dumę, kiedy patrzył na jej czyny,
na jej walkę ze złem. Sądzę, Bronie, że sir Irving chciałby tego samego dla
ciebie.
Obaj
obserwowali, jak Dannar powalił na ziemię zmęczoną Altheę, odebrał jej ostrza i
podziękował za dobrą walkę.
— A wy,
Amaondelu? — spytał nagle młodzieniec, gdy elf zamierzał odejść ku śpiącym
smokom, by zająć się codzienną porcją pieszczot dla Ognistego Rubina. — Jak
elfy radzą sobie ze stratą kogoś bliskiego?
— Żyjemy
wiecznie, Bronie — odpowiedział po chwili książę, odwracając się w jego stronę
na kilka chwil. — Widzimy przez te setki lat aż nazbyt wiele śmierci i każdą z
nich odczuwamy równie mocno oraz boleśnie. Nie pogrążamy się jednak w rozpaczy,
wiemy bowiem, że zmarli trafiają do lepszego miejsca.
Bron później
stwierdził, że to było typowe dla elfów – chwilowa żałoba, jak w przypadku
smoków, a później przejście nad tym do porządku dziennego. Spodziewał się
jednak więcej po Iluvielu, który zarzekał się, że był wieloletnim przyjacielem
sir Irvinga. Dlaczego więc młody żołnierz tak szybko zapomniał o zmarłym
kompanie?
Równie dobrze
młodzieniec mógł się już nigdy tego nie dowiedzieć.
Po polanie
rozniosło się nawoływanie Iluviela. Znad jeziora wrócił Amaondel w towarzystwie
lekko zdyszanej Althei, a zdziwiony Dannar wytarł ręce w szmatę i porzucił juki
swego konia.
— Dannarze! —
zawołał raz jeszcze Iluviel, stając pośrodku polanki.
Althea
zatrzymała się zaskoczona, jednak jedno uspokajające spojrzenie Amaondela
sprawiło, że stłumiła narastający w piersi niepokój.
— Cóż znowu
złego zrobiłem, drogi elfie? — spytał jak zawsze Dannar z lekko złośliwym
uśmiechem na ustach.
— Chciałbym
przeprosić — oznajmił poważnie Iluviel.
Na polanie
nastała pełna napięcia cisza, przez którą Nocna Furia wyrwała się ze szponów
snu i uniosła głowę, gruchając pytająco w kierunku swojej pani. Althea
uspokoiła smoczycę, patrząc z oczekiwaniem na mocno zaskoczonego Dannara, który
chyba po raz pierwszy od początku ich znajomości nie wiedział, co odpowiedzieć.
— To… —
zająknął się, co w oczach Althei wydało się naprawdę zaskakujące. — To
zaszczyt. Tak sądzę…
— Źle cię
oceniliśmy, Dannarze, jeźdźcu smoka — przyznał po chwili Iluviel, lekko
skłaniając głowę, a w jego ślady, choć wyraźnie z ogromną niechęcią, poszedł
Amaondel. — Nie powinniśmy pochopnie osądzać drugiego człowieka, zwłaszcza
tego, który niesie pomoc w trudnych czasach.
Dannar odwzajemnił
lekki ukłon, na usta przywołał radosny uśmiech, lecz w środku jego myśli
szalały, kłębiąc się i niemal doprowadzając go do silnego bólu głowy. Nigdy nie
spodziewał się ze strony elfów przeprosin, a tym bardziej jakiegokolwiek znaku
zaufania. Musiał jednak coś odpowiedzieć, żeby nie uznano jego milczenia za
obelgę.
— Dziękuję ci,
Iluvielu i Amaondelu, to dużo dla mnie znaczy, choć nie śmiałem nigdy o to
prosić — odpowiedział uprzejmie, jednak nie spodziewał się po ich pierwszym
kroku wspólnych pogawędek czy zwierzania się z problemów.
— Obejmiesz
wartę jako pierwszy — powiedział na koniec Amaondel, więcej już nie patrząc na
zaskoczonego Dannara.
Althea podeszła
do przyjaciela i poklepała go po ramieniu, lecz on ledwo zarejestrował ten gest.
Nie mógł uwierzyć, że elfy w końcu odpuściły. Akurat teraz, gdy musiał…
Potrząsnął
głową, odpędzając od siebie niechciane myśli. Zacisnął zęby i przywdział na
twarz kolejną maskę – kolejne oszustwo.
Noc była
wyjątkowo spokojna. Smoki zasnęły kamiennym snem nad brzegiem niewielkiego
jeziorka; konie parskały pod drzewem, relaksując się czasem wolnym, a w obozie
dawno już wszyscy posnęli.
Dannar
wpatrywał się w płomyki dogasającego ogniska, zapominając o mieczu, który miał
naostrzyć i wyczyścić. Jego myśli wirowały jak szalone wokół ostatnich
wydarzeń; odtwarzały je raz po raz, doprowadzając jeźdźca niemal na skraj
wytrzymałości. Próbował doszukiwać się podstępu, wyczytać z ich twarzy
podejrzliwość, nieufność, lecz nie ujrzał tam niczego prócz powoli rosnącej
życzliwości oraz kiełkującego zaufania.
Przesunął
spojrzeniem po towarzyszach; Iluviel spał niemal z łukiem w dłoni – jego palce
spoczywały blisko broni, zaś kołczan leżał zaraz obok jego głowy. Dannar z
uśmiechem zauważył, że ten elf był zawsze gotów do walki. Amaondel natomiast
wyglądał jak posąg: nieruchomy, w wygodnej pozycji, niemal idealny. Althea z
kolei zwinęła się w kłębek, a jej długie czarne włosy spłynęły kaskadą na
twarz, zasłaniając ją niemal całą. Bron spał poza zasięgiem ogniska; ze swojego
miejsca mógł dostrzec jedynie zarys jego sylwetki.
Gdy uniósł
wzrok, napotkał spojrzenie drwiących oczu, zaś w mroku błysnęły zęby
wyszczerzone w parodii uśmiechu. Dannar zacisnął szczękę i powoli się uniósł,
nie spuszczając wzroku z gościa.
— Co tu robisz?
— syknął na powitanie, łapiąc za gardło nadal uśmiechniętego Hakim Hala.
Mag wzruszył
ramionami i po chwili zachichotał; dźwięk ten zmroził krew w żyłach Dannara.
— Sprawdzam,
czy trzymasz się planu — powiedział, a młodzieniec puścił go, prychając w odpowiedzi.
— Lecz cóż ja widzę? Czyżby nasz malutki chłopiec poczuł coś w swoim sercu?
— Nie czuję nic
prócz nienawiści — warknął Dannar, jednak drżenie jego głosu zdradziło
kłamstwo.
— To dobrze,
dobrze! — Hakim Hal klasnął w dłonie, co zaraz zostało skwitowane wzburzonym
syknięciem i przyłożeniem palca do ust. Mag odezwał się więc nieco ciszej: —
Rozbudź w niej uczucie, spraw, by sama do ciebie przyszła… a wtedy uderzymy!
Młodzieniec
przewrócił oczami i pokręcił głową.
— Nie muszę
robić nic, by za mną podążali — mruknął.
Nie zamierzał
się w to wszystko angażować uczuciowo. Tłumaczył sobie, że to tylko zadanie,
kolejna zwykła misja.
— Jak ukryłeś
się przed smokami? — spytał od niechcenia, zanim mag zdążył się oddalić.
Nigdy nie
zastanawiał się nad tym głębiej, ale domyślał się, że Hakim Hal posiadał w
swych szerokich rękawach mnóstwo sztuczek, których za łatwo nie chciał
zdradzać.
— Każdy posiada
własne tajemnice — wyszeptał, obdarzył go po raz ostatni krzywym uśmiechem, po
czym dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
Dannar prychnął
ostentacyjnie, nie doceniając kunsztu nadwornego maga Landara. Nie lubił, gdy
ktoś nadmiernie chwalił się umiejętnościami, jakie posiadał, nawet jeśli w
pełni nie zdradzały jego możliwości.
Wrócił na swoje
miejsce przy ogniu, znów próbując się skupić na ostrzeniu miecza, jednak jego
marne próby spełzły na niczym. Ciągle przed oczami stawał mu obraz niewinnej,
śpiącej Althei oraz lubieżny uśmiech Hakim Hala obiecujący cierpienie oraz
śmierć.
Jej sny stawały
się coraz bardziej niespójne; w każdym znajdował się groźny smok – atakował
małe niewinne stworzenia, a wśród tego wszystkiego wznosił się potworny ryk
konającej Nocnej Furii.
Althea
westchnęła, przekręcając się na drugi bok. Potarła ramię w miejscu, gdzie Łowca
ją zranił, zaś po chwili podniosła się z posłania, próbując dostrzec coś wśród
mroku. Wstała i przeszła kawałek do przodu, do miejsca, gdzie jeszcze przed
kilkoma godzinami płonęło niewielkie ognisko. Teraz wpatrywała się jedynie w
ledwo tlące się ogniki pomiędzy zwęglonymi częściami starych gałęzi drzewa, pod
którym się skryli.
— Problemy ze
snem?
Dziewczyna
drgnęła i odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z pogodnie uśmiechniętym
Iluvielem. Elf trzymał w dłoni swój łuk, a zza jego pleców wystawał kołczan
pełen strzał. W wolnym czasie lubił dorabiać nowe, by i ona miała na czym
trenować.
— Tak, chyba
tak — odpowiedziała powoli, ścierając palcami resztki snu z powiek. — Ja tylko…
pójdę na chwilę kawałek dalej… sprawdzę, co ze smokami i zaraz przyjdę.
Iluviel odsunął
się, robiąc jej przejście; nie pytał o nic, gdy przechodziła obok, a i Althea
była mu wdzięczna za brak nacisku. Wolała teraz pobyć sama, w ciszy, z dala od
innych.
Z radością
zanurzyła się w mroku nocy, nie bojąc się tego, co mogłaby tam zastać.
Wiedziała, że w każdej chwili jej strach lub krzyk obudzi smoczycę. Czasami
jednak ich połączenie przeszkadzało w myśleniu, w przeżywaniu tego, co się
działo przez ostatnie miesiące. Odkrycie magii, elfy, smoki, Landar, śmierć sir
Irvinga… To było naprawdę dużo jak dla zwykłej dziewczyny służącej w
niewielkiej warowni na krańcu świata.
Cichy pisk
postawił w gotowość każdy skrawek jej ciała. Odwróciła się gwałtownie i już
miała zawołać Iluviela oraz obudzić Nocną Furię, lecz w ostatniej chwili
powstrzymała się. Usłyszała mruczenie za sobą, ale na szczęście mocniejsze
uderzenie serca oraz wkraczająca do umysłu panika nie zdołały tak łatwo zbudzić
wielkiej bestii.
Gryf przekręcił
łeb i znów zapiszczał cicho, co łudząco przypominało zwykły trel niewielkiego
ptaszka. Stał przed nią ogromny zwierz, większy nawet od jej bojowego ogiera, a
mało który koń przewyższał rycerskie rumaki. Bała się, ale przesłaniała to
ciekawość, dzięki czemu, póki co, nikt nie dowiedział się o jej tajemniczym
odkryciu.
— Przez to
wszystko, co mi się ostatnio przydarzyło, zupełnie o tobie zapomniałam —
przyznała cicho, na tyle cicho, by czuły słuch Iluviela tego nie wykrył.
Był to zaledwie
szept, lecz gryf z jakiegoś powodu nadstawił uszu i postąpił krok do przodu,
nieco zniżając łeb.
— Ciekawa
jestem, czy dasz się pogłaskać… — powiedziała cicho, wyciągając dłoń przed
siebie, lecz zwierzę nadal pozostawało poza zasięgiem rąk, toteż szybko
zrezygnowała, spuszczając głowę. — Pewnie nawet nie wiesz, o czym mówię. Pewnie
nie wiesz, czym jestem…
Wiem.
Cichy głos,
który pojawił się na progu jej umysłu, był jak kubeł zimnej wody i podziałał na
nią jak kolejny cios Mothrila.
Althea
odskoczyła od gryfa i zakryła usta dłonią, by powstrzymać krzyk cisnący się do
ust. Tłumiła strach tak długo, że nie mogła przegrać z tym akurat teraz, gdy
nastąpił przełom w jej relacjach z tym dziwnym zwierzęciem.
— To nie może
być prawda — wymamrotała, ponownie spoglądając w mądre oczy zwierzęcia. — Czemu
to wszystko przydarza się akurat mnie?
Jesteś niezwykła.
Dziewczyna
jęknęła, jednak zrobiła to zbyt głośno, co zaalarmowało Iluviela.
— Altheo,
wszystko w porządku?! — Podbiegł do niej, a ona zmartwiona rozejrzała się
dookoła w poszukiwaniu gryfa, jednak bestia zdążyła odlecieć bezszelestnie,
zanim jej kompan mógł cokolwiek zobaczyć.
— Ja… Cholera!
— zaklęła, kopiąc ze złością kamyk, który napatoczył jej się pod but. — Odnoszę
wrażenie, że świat traktuje mnie jak coś specjalnego, jak coś… nienaturalnego,
przez co wszystkie dziwne rzeczy kręcą się wokół mnie. Nie prosiłam się o to!
— Jesteś
ostatnim żyjącym Mrocznym Elfem, Altheo — przyznał spokojnie Iluviel, lekko
rozluźniając ramiona. — Masz wielu przyjaciół, ale tyle samo wrogów. Może ci
się wydawać, że cały świat stoi przeciwko tobie, ale tak nie jest. To mógł być
ktoś inny niż ty. To mogła być jakaś dziewka na służbie u starego,
zniedołężniałego króla, który w upojeniu alkoholowym nie rozróżniłby kielicha
od krowy, ale padło na ciebie i wiesz co?
Althea lekko
potrząsnęła głową, obejmując się ciasno ramionami. Nagle zrobiło jej się bardzo
zimno.
Iluviel
podszedł do niej bliżej i uśmiechnął się ciepło, a jego spojrzenie jeszcze
bardziej złagodniało.
— Wolę, żebyś
to była ty niż ta dziewka.
Elfka skinęła
głową, podziękowała cicho za wsparcie i wróciła na swoje miejsce, odprowadzona
spojrzeniem przyjaciela. Żałowała, że nie nabrała na tyle odwagi, by powiedzieć
mu o gryfie, ale czuła, że niedługo to zrobi.
Była mu to
winna.
Podążanie do
miasta pod osłoną nocy stawało się dla wszystkich uciążliwe. Smoki szybowały na
bezpiecznej wysokości, przeczesując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu wrogów, a
jeźdźcy przemieszczali się z kryjówki do kryjówki jak myszy czmychające przed
kotem. W dzień podróż musiała stawać w miejscu ze względu na uziemione bestie
oraz ogromne ryzyko wykrycia.
Zarys wysokiego
muru oraz budynków pojawił się na horyzoncie kilka dni później. W pobliżu
miasta znaleźli się dopiero, gdy nieboskłon powoli zaczynał szarzeć. Zmęczone
konie z ulgą zatrzymały się w niewielkim sadzie, a jeźdźcy podeszli bliżej, by
przyjrzeć się obwarowaniu.
— Anorien —
wymruczał cicho Iluviel, lekko mrużąc oczy. — Jedno z ostatnich wolnych miast
ludzi. Mieszka tu sam król Delor, władca tych ziem. Wieże jego zamku widać na
zachodzie. — Wskazał Althei i Bronowi strzeliste wieżyczki z powiewającymi
kolorowymi flagami.
— Król Delor stał
się młodym, ambitnym królem — podjął po chwili Amaondel. — Jego herbem jest
brązowy jastrząb na zielonym tle. Rządzi dopiero kilka lat, ale już jako
wojownik zasłynął w wielu bitwach, a także zaskarbił sobie miłość ciżby. To
bardziej strateg niż władca, dlatego rządzenie, podatki oraz drobne problemy
zostawia swej żonie lub namiestnikowi. Ludzie i tak go kochają, bo jako jeden z
nielicznych do tej pory oparł się władzy Landara.
— Tylko na jak
długo? — Dannar rzucił to pytanie w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi, lecz
ta szybko nadeszła ze strony księcia:
— Miejmy
nadzieję, że nigdy nie ulegnie.
Althea
spojrzała na mury oraz strażników przechadzających się na blankach; nie mieli
innego wyjścia jak dostać się do Anorien za wszelką cenę, lecz musieli unikać
światła dnia. Po zmroku jednak bramy zostaną zamknięte i nie będą bezpieczni.
— Rozdzielimy
się i wjedziemy w dwóch grupach. — Dannar szybko przejął dowództwo, co z
początku elfom mocno się nie spodobało, jednak później nie zgłaszały żadnych
uwag.
Elfka podczas
tych miesięcy podróżowania po kraju odkryła, że ani Iluviel, ani Amaondel nie
palili się do rządzenia. W przypadku tego pierwszego było to całkiem zrozumiałe
– żołnierz nie zwykł wychodzić przed szereg, przyjmował rozkazy i nie
sprzeciwiał się w żaden sposób. Jednakże Amaondel miał kiedyś zostać królem
Elfów Wysokich – z początku dostrzegła w nim tę żyłkę władzy, jednak teraz ta
zapalczywość gdzieś zniknęła. Odnosiła wrażenie, że książę podczas podróży stał
się zwykłym elfem, nie musiał stać wyprostowany na baczność, uśmiechać się do
ludu, czy udawać, że wszystko było w porządku. Pokazał prawdziwą naturę i z
czasem zaufał tym kilku osobom, z którym przyszło mu żyć i przemierzać
niebezpieczną krainę.
Musiała
przyznać, że podobała jej się taka zmiana w Amaondelu.
— W pierwszej
grupie pojedzie Iluviel z Altheą. — Dannar wskazał na nią oraz na cichego elfa,
a ten jedynie skinął głową, nie komentując w żaden sposób takiego podziału
drużyny. — W drugiej ja, Amaondel oraz Bron. Będę udawać więźnia, żeby nasza
grupa nabrała wiarygodności. Spotkamy się przy miejskich stajniach. Bron,
pojedziesz na moim Armelliano.
— Ja? — Chłopak
wydawał się zaskoczony, ale widząc lekko przebiegły uśmiech smoczego jeźdźca,
szybko pokiwał głową, nabierając pewności siebie. — Jasne, bo więzień nie może
jechać na takim koniu.
— Bystry z
ciebie dzieciak — przyznał ze śmiechem Dannar, zakasał rękawy i wyciągnął
dłonie do Amaondela. — Wiem, że tylko na to czekałeś, książątko — powiedział do
elfa i zachichotał, dostrzegając jego zaciśnięte mocno szczęki.
Althea
uśmiechnęła się, widząc powoli poprawiające się relacje wśród drużyny.
Zostawiła ich samych w środku wesołego przekomarzania się i podeszła do siwego
ogiera. Pogłaskała go po szerokim czole, delikatnie odgarniając długą, falistą
grzywę, po czym zamknęła oczy, przywołując w myślach smoczycę.
Wszystko z wami w porządku?, spytała
troskliwie, czując delikatny dotyk umysłu gada. Jedziemy zaraz do miasta, dodała, nie chcąc przedłużać rozmowy.
To zbyt niebezpieczne, odparła smoczyca,
choć w jej głosie nie słychać było przekonania. Nocna Furia nie do końca
wiedziała, co mogło być dla nich dobre, a co złe.
Kończą nam się zapasy, konie są już zmęczone
i niedożywione, poza tym chcemy w końcu zjeść coś ciepłego oraz strawnego. Bron
okazał się kiepskim kucharzem, powiedziała ze śmiechem Althea; po chwili
otrzymała wesołe pomrukiwanie smoczycy w odpowiedzi.
Bądź w pobliżu, poprosiła cicho Althea,
gdy Nocna Furia długo nie odpowiadała, najwyraźniej uznając, że to już koniec
rozmowy. Po prostu chcę… mieć pewność, że
w każdej chwili mogę na ciebie liczyć.
Zawsze, Altheo, zapewniła ją gorąco
smoczyca i przesłała jej mnóstwo obrazów wspólnych kąpieli w ostatnim jeziorku,
czyszczenia jej grzbietu oraz rozmów po północy w obozie, jeszcze gdy razem
przesypiały noce. Każda ta myśl została napełniona ogromem miłości, który aż
przytłoczył elfkę.
Wsiadając na
konia i kiwając głową na poważnego Iluviela, wiedziała na pewno, że w razie kłopotów
mogła liczyć na wielką przyjaciółkę.
Serce Althei
waliło jak młotem, gdy ogromne mury zaczynały się zbliżać do niej coraz
bardziej, a groźnie wyglądający strażnicy spoglądali z wysokich szczytów blanek
w ich kierunku, jakby mogli swym wzrokiem przeniknąć stare, podróżne płaszcze
oraz głębokie kaptury.
W jej umyśle
cały czas pozostawała Nocna Furia, siłą przyciągana przez strach, który
odczuwała dziewczyna. Elfka więc skupiała się nie tylko na okolicy, ale też na
uspokajaniu bestii, co nie pomagało im przeniknąć do Anorien.
Pierwsze
wahanie dotyczące powodzenia tej misji nastąpiło tuż przy bramie, gdy zatrzymał
ich przysadzisty żołnierz z jastrzębiem na napierśniku starej zbroi. Althea
obiecała, że nie będzie się odzywać niepytana, pozostawiając wszystko
Iluvielowi, lecz ciągle odczuwała niepokój, jakby miało się stać coś złego.
— W jakiej
sprawie? — odezwał się starszy mężczyzna, zwracając się do bliżej stojącego
Iluviela.
W międzyczasie
zerknął na ich konie i lekko uniósł brwi na widok dobrze wyglądających rumaków.
— Ja i moja
przyjaciółka poszukujemy jakiejś gospody, żeby coś zjeść, zagrzać się, przespać
oraz uzupełnić zapasy — odpowiedział przyjaznym tonem elf, uśmiechając się do
strażnika dla uwiarygodnienia słów.
— Elfy nie są
tu mile widziane — mruknął bez przekonania mężczyzna, przesuwając ciężar ciała
z jednej nogi na drugą. Jego zbroja nieprzyjemnie zazgrzytała.
— Obiecuję, że
nie zabawimy tu długo. Jutro już nas tu nie będzie — zapewnił go Iluviel.
Strażnik
machnął ręką, przepuszczając ich i zajmując się kolejnymi podróżnymi.
Gdy przejechali
pod wysoko sklepionym łukiem skrywającym żeliwną kratę, ich oczom ukazało się
tętniące życiem miasto. Gosposie pokrzykiwały do siebie, taszcząc ciężkie kosze
przepełnione produktami zakupionymi na targu, a ich spódnic uczepione były małe
dzieci, zbyt nieśmiałe lub zbyt małe, by zacząć ganiać się ze starszymi
kolegami. Mali chłopcy przebiegali między dyskutującymi gospodarzami, bawiąc
się w berka, zaś bezdomne psy dotrzymywały im towarzystwa, licząc przy okazji
na łatwy łup.
Althea patrzyła
na to oniemiała. Nie mogła uwierzyć, że tam, za murami, ginęli ludzie podobni
do tych, których widziała teraz, a ci spokojnie żyli za bezpiecznymi murami
niepomni na to, co działo się z ich krainą.
— Chodź, musimy
jechać — upomniał ją Iluviel, ruszając przodem między spieszącymi ludźmi oraz
niewielkimi wozami zaprzęgniętymi w konie pociągowe oraz muły.
Dziewczyna czym
prędzej podążyła za nim, obawiając się, że gdyby zabawiła przy wejściu trochę
dłużej, mogłaby bezpowrotnie zgubić przyjaciela.
Mijali
niewielkie budynki mieszkalne, a także sklepy, zaś wąskie uliczki odbiegające
od tej, którą podążali, skrywały żebraków oraz ich domy ze szmat. Althea
zdawała sobie sprawę, że tam, gdzie znajdowało się miasto, musiała być zarówno
bogata dzielnica, jak i lokalna biedota, jednak dopiero tutaj, w Anorien,
dostrzegła znaczącą różnicę.
Miejska stajnia
wyglądała na nową oraz bardzo zadbaną – duże boksy pełne świeżej słomy, spory
plac przed budynkami oraz niewielka ujeżdżalnia, gdzie parobkowie mogli
pojeździć na tutejszych koniach – wszystko to zrobiło na nowo przybyłych
ogromne wrażenie.
— Chyba król
Delor nie jest oszczędnym człowiekiem — mruknął cicho Iluviel, uśmiechnął się
do lekko zamyślonej Althei i zeskoczył z konia, poluzowując popręg.
Dwóch młodych
stajennych oderwało się od grupki rówieśników; podbiegli do koni i złapali za
wodze, nie mogąc oderwać oczu od smukłych wierzchowców.
— Zajmijcie się
nimi, chłopcy. Tylko porządnie — poprosiła Althea i już miała zapytać Iluviela
o dalszy plan działania, gdy na końcu ulicy wybuchło jakieś zamieszanie.
Elfy spojrzały
po sobie, po czym ruszyły powoli w tamtą stronę, jednak zanim przeszły choćby
ze smoczą długość, na plac przed stajniami wjechały trzy znajome konie. Ostatni
z nich, kary ogier zmarłego sir Irvinga, wiozący Dannara, był cały brudny.
Gdy grupka
podjechała bliżej Iluviela oraz Althei, okazało się, że ciżba szybko
dowiedziała się o rzekomym więźniu i sama postanowiła wymierzyć mu
sprawiedliwość. Dannar ociekał pomidorami oraz jajkami.
— Nigdy więcej
nie będę robić za więźnia — warknął, przerzucając nogę nad karkiem konia i
zwinnie zeskakując na ziemię. Althea była pod wrażeniem, młodzieniec nadal miał
bowiem ciasno związane ręce tuż przed sobą. — Cholerne wieśniaki.
— Anorieńczycy
— poprawił go wyraźnie rozbawiony Amaondel, a na jego ustach błąkał się
niewinny uśmiech.
— Co ty
nagadałeś tym strażnikom? — spytał nadal rozzłoszczony Dannar, podchodząc do
Iluviela, by ten przeciął mu więzy.
— Nic takiego —
przyznał powoli elf, przywołując kolejnych stajennych, by zajęli się końmi.
Chłopcy, zbyt
wystraszeni przybyłą grupą oraz warczącym Dannarem, zabrali konie i szybko
czmychnęli do budynku.
— Jasne, nic
takiego — burczał pod nosem smoczy jeździec, wyciągając z ciemnych włosów
skorupkę rozbitego jajka. — Nic, tylko morderca, gwałciciel, rozpruwacz,
smakosz ludzkiego mięsa…
— Zaczynam
żałować, że nie pojechałam z drugą grupą — przyznała ze śmiechem Althea,
obserwując marne próby Dannara pozbycia się nadmiaru żółtka z jego półdługich
włosów. — Ominęła mnie cała zabawa.
Morderczy wzrok
oburzonego młodzieńca wystarczył, aby cała drużyna ryknęła śmiechem, który
potoczył się echem po niewielkim placu. Gdy wszyscy ruszyli w kierunku
najbliższej gospody wskazanej przez mieszkańca, każdy z nich czuł się choć
odrobinę bezpieczniejszy niż jeszcze kilka godzin temu.
Nie widzieli
jednak ciemnych, burzowych chmur zbierających się na horyzoncie. Niosły ze sobą
nie tylko widmo gwałtownej burzy oraz deszczu. Nadciągało też coś innego – coś
znacznie bardziej niebezpiecznego.
Genialny rozdział. Czekam na next :).
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Usuń"Dlaczego więc młody żołnierz tak szybko zapomniał o zmarłym kompanie?" Iluviel taki młody już chyba nie jest ;)
OdpowiedzUsuń"Mali chłopcy przebiegali między dyskutującymi gospodarzami, bawiąc się w berka, zaś bezdomne psy dotrzymywały im towarzystwa, licząc przy okazji na łatwy łup." (w postaci słabszego dziecka które odłączyło się od stada)
"(...)skrywały żebraków oraz ich domy ze szmat." Jak się buduje domy ze szmat?
No i czemu Dannar został akurat więźniem, naprawdę żaden strażnik nie przejął się mordercą, gwałcicielem, kanibalem wleczonym do miasta przez samozwańczych stróżów prawa, jak na próbę cichego dostania się do miasta wychodzi trochę słabo.
Zdecydowanie najlepszym punktem rozdziału jest gryf i pokazanie że Dannar nie jest tym dobrym (chociaż to trochę spoiler ;_;)
No i jeszcze poruszyłaś temat zaświatów i w tym miejscu przypominam, że nie mamy pojęcia o religiach twojego świata.
Trochę się poczepiałem ale ogólnie rozdział jest dobry. Niecierpliwie czekam na kolejny :)
Pozdrawiam
Dzięki za zwrócenie uwagi na takie rzeczy - musiałam je przeoczyć albo w ferworze pisania nie zwrócić na to większej uwagi.
UsuńJeżeli mają na głowie obronę przed Landarem, raczej nie zwracają uwagi na pojedynczego więźnia wleczonego przez dziwnych podróżnych - nie uznają go za tak duże zagrożenie, jakie może sprawić im na przykład wojsko Landara.
Cóż, nie nazwałabym tego spoilerem, bo już od dawna wprowadziłam postać Hakim Hala i było wiadome, że Dannar nadal ma kontakt z ludźmi swojego ojca, a czy faktycznie jest taki zły... to się jeszcze okażę ;P
Ech, z tymi religiami to mam bolączkę, jak je znośnie wprowadzić, ale niedługo nadarzy się ku temu okazja i myślę, że to będzie dobry sposób, by co nieco Wam o tym opowiedzieć :)
E tam, czepialstwo jest dobre! :) Przynajmniej zwracacie uwagę na rzeczy, które dla mnie, jako autorki, mogą być oczywiste, bo ciągle o tym myślę, ale dla Was niekoniecznie i moja już w tym głowa, by napisać wszystko tak, by dla czytelnika było okej :)
Pozdrawiam serdecznie! :)
Rozdział jak zawsze super! Ale ten moment z Dennarem i wymierzaniem sprawiedliwości przez Anorieńczyków, jest C U D O W N Y, może dlatego że nie znoszę Dennara... ale to pomińmy.
OdpowiedzUsuńŻyczę DUŻO weny! ;)
Z utęsknieniem oczekuję na następny rozdział.
Hahahaha, niesamowite, ktoś naprawdę nie lubi Dannara xD To... zaskakujące :D Ale w fajnym tego słowa znaczeniu, bo to znak, że jest na tyle pokręconą postacią, że przywołuje skrajnie różne emocje u czytelników - lubię to! :)
UsuńA dziękuję, dziękuję, przyda się w nadchodzących tygodniach!
Pozdrawiam serdecznie!
Zapraszam więc waćpannę do tańca! / To czepialstwo, ale ta waćpanna brzmi... dziwnie. Może po prostu pannę, panienkę?
OdpowiedzUsuńZgaszony Dannar to coś pięknego. Ty wiesz, że ja lubię tę postać, ale nie przeszkadza mi to w stwierdzeniu, że mu się należało trochę upokorzeń, szczególnie tych związanych z wymierzaniem sprawiedliwości. Mnie przeprosiny elfów... czy raczej Iluviela, też zaskoczyły. Ale nabrało to strasznie gorzkiego wydźwięku, kiedy pojawił się Hakim. Tego to by można rzucić smokom i nikt by nie zapłakał (chyba że bestie miałyby później problemy żołądkowe).
Chociaż humorystyczna, scena obrzucania jedzeniem chyba nie powinna występować. Zwrócili na siebie uwagę wszystkich obecnych, szczególnie na Dannara, a przecież tego chcieli uniknąć. To brak rozsądku. Co innego, gdyby mieszkańcy reagowali tak na każdego przejezdnego więźnia, ale skoro to wina Amoandela i tego, co nagadał strażnikom, postąpił bardzo głupio. A przecież on głupi nie jest.
Kiedy Bron pomyślał, że ich grupa się rozpada, ja uznałam, że to on będzie pierwszym, który się wyłamie. O. To by było całkiem ironiczne, jak w tym przysłowiu o belce we własnym oku.
Jak słusznie Galen zauważył, rzeczywiście nic nie wiemy o wierzeniach... Ja sobie zdaję sprawę, że ciężko coś takiego wpleść w fabułę, żeby wypadało naturalnie i nie prezentowało się jako wyrwane z dupy gadanie narratora (jak opisać czytelnikowi to, co dla postaci jest zupełnie naturalne? Podstawowych praw fizyki czy założeń kulturowych w powieściach nikt przecież nie tłumaczy), ale byłoby bardzo miło coś poczytać na ten temat.
Cały czas czekałam na gryfa i znów się pojawił, jej. Ja o nim nie zapomniałam. :D
Miłego dzionka. :)
Whoa, nie sądziłam, że ktoś się o to czepnie xD Napisałam to pod wpływem dobrego humoru spowodowanego istnieniem Dannara xD
UsuńNoooo, postać Dannara przeżyje w tej trylogii sporo, że tak powiem, wzlotów i upadków :) Jest pokręconą postacią, więc w sumie mu się należy ;P
Hakim jest od tego, by irytować, by wprowadzać niepokój, by mieszać w głowach, by... nieustannie sprawdzać Dannara i wystawiać go na próby ;) Ten szalony magik będzie mieć jeszcze sporo udziału w historii, a co do elfów... pożyjemy, zobaczymy, bo ich przeprosiny nie równają się od razu wielkim zaufaniem, raczek... chłodną akceptacją oraz tolerancją.
Ta scena kompletnie mi nie wyszła i chwała za tak cudownych czytelników, którzy kierują się zdrowym rozsądkiem i wytykają mi takie babole. Kajam się i poprawię ten wątek na pewno, bo faktycznie rozwalili system swoim wejściem.
Muszę przyznać, że teraz o wierzeniach jest mało, ale w nadchodzących rozdziałach oraz w kolejnych tomach będzie tego o wiele więcej, bo będzie ładnie wplecione w historię i poszczególne wątki. Dlatego sądzę, że jeszcze się o tym naczytacie :)
Ja czasami o nim zapominam, a jest ważny, bo odegra sporo w historii, jak w ogóle jego rasa :P Za bardzo kocham gryfy, by je tak po prostu zostawić :D
Pozdrawiam! (lekki poślizg w odpowiedzi, ale sesja mnie zeżarła żywcem i dopiero teraz wypluła)
Po prostu brzmiało to dla mnie bardzo nienaturalnie, nigdy wcześniej nie przewijało się to określenie, a kojarzy mi się mocno z polskim środowiskiem. Też miewam momenty, kiedy pod wpływem jakieś emocji użyję jakiegoś słowa, ale przy ponownym czytaniu i korekcie... Nieee.
UsuńJuż się cieszę na wierzenia. :) Zawsze jest to interesująca część, a doszukiwanie się inspiracji autora w mitologiach jest świetną rozrywką. :D
Powiem szczerze, że ja tam o gryfach za wiele nie wiem. Kojarzę trochę z greckich mitów, Hirołsów trzy i hipogryfy z HP...
Ach, te emocje - kierują nami nawet podczas pisania ;P
UsuńJeszcze chwilę trzeba będzie na te wierzenia czekać, ale jakoś to będzie :P
Och, ja się strasznie interesuję gryfami i dlatego też chcę jakoś, żeby było o nich więcej w książkach, bo mimo wszystko nieco ubogo jest tego, a to takie super stworzenia! :D
Te obrzucanie było głupie i nieprzemyślane.
OdpowiedzUsuńAle sprawa z wejściem do miasta. Jak ktoś podszywa się pod więźnia, żeby wejść do środka zazwyczaj wychodzi bigos. Bo później trzeba takiego gościa uwolnić. A strażnicy nie zapominają ucieczek, zwłaszcza takich, gdzie mają udział osoby z zewnątrz. I to w czasie wojny. Zwiększą czujnośći nikt już tak łatwo się nie wślizgnie. Nie wiem co Amaondel wymyślił, jednak pamiętaj, że w czasie wojny nawet drobne przewinienia mogą skończyć się stryczkiem, jeśli delikwent zostanie uznany za wroga.
Wiedziałam, że gryf się w końcu pojawi!
A teraz o poprzednim rozdziale, bo zdaje mi się, żę dawno nie komentowałam.
Szkoda, że Irving zginął, ale cóż... Co to za wojna bez ofiar?
O i jeszcze coś mi się przypomniało! Normalny strażnik sam poszedłby z więźniem, pewnie z obstawą. Amaondel raczej nie mógłby my towarzyszyć z prostej przyczyny — równie dobrze mógł być w zmowie z „samozwańczymi stróżami prawa” jak to ładnie ujął Galen Zapomniany.
Rozdział fajny, świetnie czytało się o Bronie wspominającym Irvinga. :)
Pozdrawiam, Aszen.
Taaaak, to już wiem, kilku czytelników zdołało mnie o tym przekonać, dlatego na bank będę to poprawiać ;P Ale dobrze mieć takich wspaniałych ludziów od tego, bo czasami ja sądzę, że jest wszystko okej i wszystko ogarniam, jednak Wy nie ogarniacie, a przecież to wszystko ma być napisane dla Was :P
UsuńHaha, gryf na prezydenta! Spokojnie, będzie ich sporo w tej historii :)
Nooo, jego śmierć była, że tak powiem, potrzebna, trochę orzeźwiająca i miała sprawić, by Bron i Althea przestali się łudzić, że zawsze wyjdą zwycięsko z potyczek i kłopotów. Muszą dojrzeć, a śmierć bliskiej osoby zawsze potrafi być kubłem zimnej wody.
Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu, pozdrawiam cieplutko! :)
Przeczytałam, yay. D:
OdpowiedzUsuńTego, to ja lepiej zacznę już komentować, dopóki pamiętam o co mi chodzi. : |
„Ufał elfce, jednak nieprawny szermierz [...]” - zamieniłabym nieprawny na niewprawny. Jakoś te pierwsze słowo skojarzyło mi się z czymś innym, w skutek czego wyobraziłam sobie szermierza wojującego bezprawiem (jakkolwiek bezprawie może wyglądać, ja np. wyobrażam sobie je jako grube, włochate nieważne). : |
Z tego co zarejestrowałam, Bron zadurzył się w głównej bohaterce, jednak podczas czytania ostatnich rozdziałów miałam lekkie wrażenie, że w sumie chłopak ma troszeczkę gdzieś to co się dzieje z jego wybranką serca (mówię tutaj o typowo miłosnym zainteresowaniu). To znaczy nie mówię, że masz nas częstować co trzeci akapit bolesnymi przemyśleniami dotyczącymi miłości i tak dalej, jednak... to chyba przez to, że biedak trochę ginie wśród gromadki dosyć barwnych postaci. Byłabym trochę zazdrosna na miejscu Brona, wiesz, Althei jest trochę za dużo wokół Dannara ostatnimi czasy. Przynajmniej jedno kąśliwe słówko, uwaga, ahhh. Konflikty wewnętrzne. XD
Propsy za większą dawkę Brona w tym rozdziale, tak na marginesie. Propsy, jak młodzieżowo, hehe. :|
Może to wynik mojego ponuractwa, jednak mam wrażenie, że tutaj wszyscy cały czas się uśmiechają. Nie ważne z jakiego powodu, czy ktoś umarł, czy kogoś coś boli, czy komuś jest źle... : | To znaczy, rozumiem czemu taka sytuacja może się zdarzyć (uśmiech na pocieszenie, by kogoś wesprzeć), jednak, no... niech mnie ktoś kopnie, jeżeli przesadzam.
Dannar wydaje się być szalenie ciekawym bohaterem. Być może nie polubilibyśmy się, jednak nie zmienia to faktu, że jest fajnie wykreowany. Aczkolwiek, kiedy zaczyna rozmawiać ze swoim koniem, mam przed oczami Shreka i Osła. XD Z jednej strony skomplikowany Dannar, a z drugiej dosyć komediowo-magiczny element... nie do końca mi się to klei, tak jak ogólnie nie przypadła mi do gustu koncepcja rozmowy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem (z wyjątkiem smoków), jednak zrobione jest to dobrze. Czyta się miło, czasami jest zabawnie, jednak mam wrażenie, że momentami cała opowieść zaczyna pachnieć Disney'em. To znaczy, tak jak napisałam – to nic złego, po prostu ja to tak odczuwam. Gusta.
Kiedy czytam o Hakim Halu widzę Pyata Pree z Gry o Tron. : |
Doczepię się do robienia strzał przez Iluviela, pewnie niekoniecznie słusznie. Wiesz, trzeba mieć drewno, z niego promień, czasami wymaga uplastycznienia, bo krzywy, a groty - cóż, może je brać ze starych strzał, jednak możliwe, że będą zbyt zniszczone; nienadające się do użytku. Brzmi troszeczkę jak dużo roboty, a z tego co wiem, nasi bohaterowie ciągle podróżują. Na dodatek nie jestem pewna, czy elf ma możliwości wykonanie takich strzał w warunkach polowych (głównie chodzi o brak grotów). Z drugiej strony co ma zrobić, jak zabraknie mu strzał do łuku? :c Szmutno mi, bo nie jestem pewna, czy istnieje prostszy sposób na wykonanie strzał w takich okolicznościach i sama też nie wiem, czy rzeczywiście jest takie pracochłonne, na jakie to wygląda. Dlatego tylko się czepiam. Jeżeli jest tutaj ktoś, kto może mnie uświadomić, byłabym wdzięczna. D:
Boję się o Althea'ę (jak to odmienić, jej, jak to odmienić...). Jakoś marysuizm powoli się wkradł w ten rozdział. Zdaję sobie sprawę, że ciężko ukazać bohaterkę jako „wybrańca”, jednocześnie nie wzbudzając poczucia wyjątkowości u niej występującej. Taka tam obawa. Nie jest przedstawiana co prawda jako ideał, to dobrze.
Usuń„— Rozdzielimy się i wjedziemy w dwóch grupach.” - Fred? XD Przypomniał mi się Scooby Doo. Z resztą takie decyzje zazwyczaj nie kończyły się najlepiej, wystarczy spojrzeć na typowy horror o grupie przyjaciół gdzieś głęboko w lesie... Na szczęście to fantasy.
„[...] małe dzieci, zbyt nieśmiałe lub zbyt małe, by zacząć ganiać się ze starszymi kolegami. Mali chłopcy [...]” - małe powtórzenia. >.<
Tylko takie małe „ale”... Skoro informacja o rzekomych przestępstwach naszego więźnia rozniosła się tak szybko wśród tłuszczy [NIEBEZPIECZEŃSTWO WYKRYCIA WZRASTA], dlaczego nikt ze straży miasta nie zainteresował się nim, skoro potencjalnie niebezpieczny człowiek wkracza w ich mury? : / Tak troszeczkę naciągane, nawet jeżeli Dannar zawinił poprzez kradzież kury, a ktoś wcisną kit, że podlega karze innego królestwa i tylko go przewożą – to może chociaż najmniejsza reakcja? Skąd mają wiedzieć czy to nie jest jakaś podpucha, cokolwiek? :|
WIĘCEJ WOJNY. Więcej sera, więcej makaronu. : | Niewiele tych okrucieństw nas spotkało, wyrżnięta wioska, za dużo o tym potem nie wspominano, ma się wrażenie, że po Althei to spłynęło. Nah, chyba, że to ta dwumiesięczna przerwa w czytaniu wypłukała mi pewne informacje.
Jakby to podsumować, czyta się przyjemnie, jak zwykle zresztą. Czasami podchodzę do opowiadania z lekkim dystansem, być może przez mało logiczne zajścia, które się tutaj wkradają. Będzie dobrze. ;---;
Wybacz wszystkie literówki, powtórzenia, czy też inne byki, jakie mogły się w tym komentarzu pojawić. Piszę to od drugiej, muszę wstać o szóstej. YAY.