wtorek, 27 stycznia 2015

1.16 'Anorien'



Po polanie niósł się echem szczęk mieczy, burząc naturalny spokój odosobnionego miejsca. Bojowym odgłosom walki wtórowały ciche porykiwania oraz głośny plusk wody, zaś co jakiś czas ponad tę kakofonię wznosił się czysty, wesoły śmiech.
— Cios, unik, cios, blok, cios, cięcie, unik, cięcie!
Dannar świetnie się bawił, ucząc walczyć młodą elfkę. Musiał przyznać, że dziewczyna miała ogromne braki pomimo opanowanych z sir Irvingiem podstaw. Nadrabiała to wszystko jednak ogromną determinacją, a do tego bardzo szybko się uczyła.
Dziewczyna stękała z wysiłkiem, unosząc miecze Iluviela do bloku. Były to elfickie ostrza – niezwykle lekkie oraz zabójczo ostre, lecz drobny czar Dannara sprawił, że na czas walki oręż został stępiony. Ufał elfce, jednak nieprawny szermierz mógł stanowić ogromne zagrożenie – przede wszystkim dla siebie.
— Chcesz przerwać? — spytał Dannar, widząc grymas wysiłku pojawiający się na twarzy towarzyszki podczas odbijania jego mocarnych ciosów.
Elfka zablokowała jego smoczy miecz, zanurkowała pod ostrzem i spróbowała go podciąć, ale Dannar bez wysiłku uniknął ataku. Odskoczyli od siebie na bezpieczną odległość; młodzieniec ukłonił się z uznaniem.
— To było dobre. I odbieram to jako odpowiedź przeczącą. — Poprawił chwyt na orężu i lekko ugiął nogi, gotując się do kolejnego ataku. — Zapraszam więc waćpannę do tańca!
Elfka prychnęła i runęła na niego z krzykiem, choć na ustach błąkał się delikatny uśmiech.
Bron przyglądał się temu wszystkiemu z daleka, odpoczywając pod drzewem. Nie poświęcał jednak pojedynkowi zbyt wiele uwagi; mógł z zamkniętymi oczami powiedzieć, jakie błędy popełniała jego przyjaciółka i gdzie tkwiło sedno jej problemu, lecz nie chciał sobie zaprzątać tym głowy. Sam musiał zadbać o swoje wyszkolenie, a umierający rycerz nie zostawił po sobie zbyt wiele prócz kilku mało znaczących słów oraz zagadek.
Młodzieniec obrócił w palcach pierścień, przyglądając się kamieniowi. Bron nie łudził się, że szybko odnajdzie odpowiedzi na wiele pytań, które mnożyły się w jego głowie.
— Pewnie zastanawiasz się, kim jest Salathiel. — Bron przełknął głośno ślinę, gdy serce niemal podskoczyło mu do gardła na dźwięk cichego głosu Iluviela.
Chyba nigdy nie przyzwyczai się do cichego chodu elfów.
— Mam wiele pytań — przyznał po chwili młodzieniec, znów obracając pierścień tak, by w promieniach słońca ujrzeć niebieski poblask wynurzający się z kamienia. — Lecz nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi.
— Ten pierścień — Iluviel wskazał biżuterię — to twoja przepustka. Dzięki niemu dotrzesz do Salathiela. To jeden z największych wojowników wśród elfów. Uczył wielu z nas; jego wiedza jest tak ogromna, że nawet po stu latach jest w stanie cię zaskoczyć podczas pojedynku, choć uważasz, że znasz go na wylot.
Bron spojrzał z ukosa na elfa przykucniętego na korzeniu tuż obok niego. Przyglądał się z uwagą wojującej parze szermierzy, a jego oczy zdawały się skakać z Dannara na Altheę, doszukując się słabości. Młodzieniec obawiał się elfów – wydawały się ciche, wycofane, niechętne do zawierania znajomości z ludźmi czy prowadzenia z nimi rozmów, lecz pod tą maską obojętności kryła się czujność. One nieustannie obserwowały, oceniały, kalkulowały, rozmyślały, planowały – były doskonałymi obserwatorami. Bron nie chciałby stać po stronie ich wrogów.
— Mówisz o nim tak, jakbyś go znał. — Młodzieniec założył pierścień na palec i zacisnął pięść, spoglądając na rękę, by ocenić, czy taka ozdoba mu w ogóle pasowała.
O dziwo, nie miał żadnych zastrzeżeń.
— Oczywiście — przyznał Iluviel, podnosząc się i patrząc z góry na zaskoczonego młodzieńca. — Uczył wielu z nas sztuki walki oraz przetrwania w lesie. Poza tym jest moim ojcem.
Odszedł w stronę koni, zostawiając Brona z otwartymi ustami. Musiał je szybko zamknąć, bo miejsce cichego elfa zajął następca tronu, Amaondel. On jednak rozsiadł się wygodnie pomiędzy korzeniami i przymknął oczy, co zapowiadało nieprędkie odejście.
— Czy Iluviel… — zaczął Bron, odprowadzając wzrokiem elfa, jednak Amaondel szybko mu przerwał, jakby czytając w myślach:
— Iluviel to najlepszy elficki żołnierz w tej krainie — odparł zaskakująco pogodnie. — Salathiel nauczył go wszystkiego, co sam umiał, a on mimo to ruszył dalej i mógłbym nawet rzec, że przerósł mistrza. Iluviel nie ma sobie równych we władaniu łukiem, lecz to Salathiel opanował do mistrzostwa walkę elfickim orężem. Ich pojedynki są niesamowicie widowiskowe i zawsze stanowią wspaniałą rozrywkę dla mego ludu.
Bron był zaskoczony tak nagłą otwartością księcia. Do tej pory nie robił nic innego, jak burczał na wszystkich i nie dopuszczał nikogo w swoje pobliże, a teraz opowiadał o Iluvielu oraz Salathielu z taką łatwością, jakby rozmawiali o pogodzie. Zauważył też coś bardziej niepokojącego od dziwnego zachowania elfów.
Wszyscy zdawali się zapomnieć o śmierci sir Irvinga. Nawet smoki, które odśpiewały na jego cześć żałobną pieśń, teraz wylegiwały się na słońcu w pobliżu niewielkiego jeziorka, który niemal osuszyły do cna podczas zabaw. Chlapały wodą na boki, próbowały nurkować w płytkim zbiorniku, nałapały ryb, a teraz spały, wystawiając najedzone brzuchy ku ciepłym promieniom słonecznym, mrucząc cicho po swojemu pod nosem.
Dannar z łatwością sprawił, że Althea zapomniała o mistrzu. Miała teraz jego – młodego smoczego jeźdźca pełnego wigoru, który nie uskarżał się na nic i z chęcią uczył jej niecnych sztuczek podczas walki. Elfy natomiast tuż po pogrzebie powróciły do normalności – obejmowały milczące prowadzenie, obserwowały okolicę i rozmawiały w elfickim języku o tylko sobie znanych tematach.
Odnosił wrażenie, że ich mała drużyna powoli zaczęła się rozpadać. Zacisnął dłonie w pięści i zamknął oczy, oddychając głębiej.
— Nie zapomnieliśmy o nim, Bronie — odezwał się znów Amaondel, a młodzieniec niemal zachłysnął się zdziwieniem, słysząc jego cichy, niezwykle łagodny ton.
Gdy odwrócił zaskoczoną twarz w stronę towarzysza, ujrzał łagodne rysy, lekki uśmiech na idealnie skrojonych ustach oraz ciepłe spojrzenie błękitnych oczu, które, miast niepokoić, uspokajały zszargane nerwy oraz głośno kołaczące serce.
Czy tak na co dzień wyglądał następca tronu Elfów Wysokich?
— Przyjrzyj się im, Bronie — podjął przerwany wątek książę, wskazując ręką na walczących, a tuż za nimi dwie śpiące bestie. — Każdy z nich cierpi na swój własny sposób. Smoki nie przykładają wagi ani do przeszłości, ani do przyszłości. Żyją chwilą obecną, więc naturalnie nie będą ciągle opłakiwać straconego przyjaciela. Lecz pamiętają. Nawet podczas snu widzę w swym umyśle obrazy uśmiechniętego sir Irvinga, które przesyła mi Ognisty Rubin. To ich sposób, Bronie – wspominanie kogoś utraconego podczas jego najlepszych chwil, nie tych najgorszych, ostatnich, tuż przed śmiercią. Wolą pamiętać go takim, jakim był naprawdę.
Bron spróbował wyobrazić sobie sir Irvinga pełnego wigoru, rozjaśnionego przez uśmiech, przez który w kącikach jego oczu pojawiały się zmarszczki, lecz obraz ten natychmiast się zamazywał. Jego miejsce zajmowała trupio blada twarz oraz splamione krwią wargi zmarłego.
Chłopak potrząsnął głową, odpędzając niechciane myśli.
— Althea w nocy płakała — Amaondel wskazał na walczącą elfkę — a Dannar dał jej dobry powód, by wyładować się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. To jej sposób na opłakiwanie sir Irvinga. Walczy, by choć przez chwilę zapomnieć o dręczących jej umysł troskach, a ból mięśni odpędza pustkę w sercu. Althea chce, by sir Irving był z niej dumny, gdy pewnego dnia spotkają się w zaświatach, u boku swych ojców. Chce, by jej wtedy powiedział, że czuł dumę, kiedy patrzył na jej czyny, na jej walkę ze złem. Sądzę, Bronie, że sir Irving chciałby tego samego dla ciebie.
Obaj obserwowali, jak Dannar powalił na ziemię zmęczoną Altheę, odebrał jej ostrza i podziękował za dobrą walkę.
— A wy, Amaondelu? — spytał nagle młodzieniec, gdy elf zamierzał odejść ku śpiącym smokom, by zająć się codzienną porcją pieszczot dla Ognistego Rubina. — Jak elfy radzą sobie ze stratą kogoś bliskiego?
— Żyjemy wiecznie, Bronie — odpowiedział po chwili książę, odwracając się w jego stronę na kilka chwil. — Widzimy przez te setki lat aż nazbyt wiele śmierci i każdą z nich odczuwamy równie mocno oraz boleśnie. Nie pogrążamy się jednak w rozpaczy, wiemy bowiem, że zmarli trafiają do lepszego miejsca.
Bron później stwierdził, że to było typowe dla elfów – chwilowa żałoba, jak w przypadku smoków, a później przejście nad tym do porządku dziennego. Spodziewał się jednak więcej po Iluvielu, który zarzekał się, że był wieloletnim przyjacielem sir Irvinga. Dlaczego więc młody żołnierz tak szybko zapomniał o zmarłym kompanie?
Równie dobrze młodzieniec mógł się już nigdy tego nie dowiedzieć.
Po polanie rozniosło się nawoływanie Iluviela. Znad jeziora wrócił Amaondel w towarzystwie lekko zdyszanej Althei, a zdziwiony Dannar wytarł ręce w szmatę i porzucił juki swego konia.
— Dannarze! — zawołał raz jeszcze Iluviel, stając pośrodku polanki.
Althea zatrzymała się zaskoczona, jednak jedno uspokajające spojrzenie Amaondela sprawiło, że stłumiła narastający w piersi niepokój.
— Cóż znowu złego zrobiłem, drogi elfie? — spytał jak zawsze Dannar z lekko złośliwym uśmiechem na ustach.
— Chciałbym przeprosić — oznajmił poważnie Iluviel.
Na polanie nastała pełna napięcia cisza, przez którą Nocna Furia wyrwała się ze szponów snu i uniosła głowę, gruchając pytająco w kierunku swojej pani. Althea uspokoiła smoczycę, patrząc z oczekiwaniem na mocno zaskoczonego Dannara, który chyba po raz pierwszy od początku ich znajomości nie wiedział, co odpowiedzieć.
— To… — zająknął się, co w oczach Althei wydało się naprawdę zaskakujące. — To zaszczyt. Tak sądzę…
— Źle cię oceniliśmy, Dannarze, jeźdźcu smoka — przyznał po chwili Iluviel, lekko skłaniając głowę, a w jego ślady, choć wyraźnie z ogromną niechęcią, poszedł Amaondel. — Nie powinniśmy pochopnie osądzać drugiego człowieka, zwłaszcza tego, który niesie pomoc w trudnych czasach.
Dannar odwzajemnił lekki ukłon, na usta przywołał radosny uśmiech, lecz w środku jego myśli szalały, kłębiąc się i niemal doprowadzając go do silnego bólu głowy. Nigdy nie spodziewał się ze strony elfów przeprosin, a tym bardziej jakiegokolwiek znaku zaufania. Musiał jednak coś odpowiedzieć, żeby nie uznano jego milczenia za obelgę.
— Dziękuję ci, Iluvielu i Amaondelu, to dużo dla mnie znaczy, choć nie śmiałem nigdy o to prosić — odpowiedział uprzejmie, jednak nie spodziewał się po ich pierwszym kroku wspólnych pogawędek czy zwierzania się z problemów.
— Obejmiesz wartę jako pierwszy — powiedział na koniec Amaondel, więcej już nie patrząc na zaskoczonego Dannara.
Althea podeszła do przyjaciela i poklepała go po ramieniu, lecz on ledwo zarejestrował ten gest. Nie mógł uwierzyć, że elfy w końcu odpuściły. Akurat teraz, gdy musiał…
Potrząsnął głową, odpędzając od siebie niechciane myśli. Zacisnął zęby i przywdział na twarz kolejną maskę – kolejne oszustwo.

Noc była wyjątkowo spokojna. Smoki zasnęły kamiennym snem nad brzegiem niewielkiego jeziorka; konie parskały pod drzewem, relaksując się czasem wolnym, a w obozie dawno już wszyscy posnęli.
Dannar wpatrywał się w płomyki dogasającego ogniska, zapominając o mieczu, który miał naostrzyć i wyczyścić. Jego myśli wirowały jak szalone wokół ostatnich wydarzeń; odtwarzały je raz po raz, doprowadzając jeźdźca niemal na skraj wytrzymałości. Próbował doszukiwać się podstępu, wyczytać z ich twarzy podejrzliwość, nieufność, lecz nie ujrzał tam niczego prócz powoli rosnącej życzliwości oraz kiełkującego zaufania.
Przesunął spojrzeniem po towarzyszach; Iluviel spał niemal z łukiem w dłoni – jego palce spoczywały blisko broni, zaś kołczan leżał zaraz obok jego głowy. Dannar z uśmiechem zauważył, że ten elf był zawsze gotów do walki. Amaondel natomiast wyglądał jak posąg: nieruchomy, w wygodnej pozycji, niemal idealny. Althea z kolei zwinęła się w kłębek, a jej długie czarne włosy spłynęły kaskadą na twarz, zasłaniając ją niemal całą. Bron spał poza zasięgiem ogniska; ze swojego miejsca mógł dostrzec jedynie zarys jego sylwetki.
Gdy uniósł wzrok, napotkał spojrzenie drwiących oczu, zaś w mroku błysnęły zęby wyszczerzone w parodii uśmiechu. Dannar zacisnął szczękę i powoli się uniósł, nie spuszczając wzroku z gościa.
— Co tu robisz? — syknął na powitanie, łapiąc za gardło nadal uśmiechniętego Hakim Hala.
Mag wzruszył ramionami i po chwili zachichotał; dźwięk ten zmroził krew w żyłach Dannara.
— Sprawdzam, czy trzymasz się planu — powiedział, a młodzieniec puścił go, prychając w odpowiedzi. — Lecz cóż ja widzę? Czyżby nasz malutki chłopiec poczuł coś w swoim sercu?
— Nie czuję nic prócz nienawiści — warknął Dannar, jednak drżenie jego głosu zdradziło kłamstwo.
— To dobrze, dobrze! — Hakim Hal klasnął w dłonie, co zaraz zostało skwitowane wzburzonym syknięciem i przyłożeniem palca do ust. Mag odezwał się więc nieco ciszej: — Rozbudź w niej uczucie, spraw, by sama do ciebie przyszła… a wtedy uderzymy!
Młodzieniec przewrócił oczami i pokręcił głową.
— Nie muszę robić nic, by za mną podążali — mruknął.
Nie zamierzał się w to wszystko angażować uczuciowo. Tłumaczył sobie, że to tylko zadanie, kolejna zwykła misja.
— Jak ukryłeś się przed smokami? — spytał od niechcenia, zanim mag zdążył się oddalić.
Nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej, ale domyślał się, że Hakim Hal posiadał w swych szerokich rękawach mnóstwo sztuczek, których za łatwo nie chciał zdradzać.
— Każdy posiada własne tajemnice — wyszeptał, obdarzył go po raz ostatni krzywym uśmiechem, po czym dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
Dannar prychnął ostentacyjnie, nie doceniając kunsztu nadwornego maga Landara. Nie lubił, gdy ktoś nadmiernie chwalił się umiejętnościami, jakie posiadał, nawet jeśli w pełni nie zdradzały jego możliwości.
Wrócił na swoje miejsce przy ogniu, znów próbując się skupić na ostrzeniu miecza, jednak jego marne próby spełzły na niczym. Ciągle przed oczami stawał mu obraz niewinnej, śpiącej Althei oraz lubieżny uśmiech Hakim Hala obiecujący cierpienie oraz śmierć.

Jej sny stawały się coraz bardziej niespójne; w każdym znajdował się groźny smok – atakował małe niewinne stworzenia, a wśród tego wszystkiego wznosił się potworny ryk konającej Nocnej Furii.
Althea westchnęła, przekręcając się na drugi bok. Potarła ramię w miejscu, gdzie Łowca ją zranił, zaś po chwili podniosła się z posłania, próbując dostrzec coś wśród mroku. Wstała i przeszła kawałek do przodu, do miejsca, gdzie jeszcze przed kilkoma godzinami płonęło niewielkie ognisko. Teraz wpatrywała się jedynie w ledwo tlące się ogniki pomiędzy zwęglonymi częściami starych gałęzi drzewa, pod którym się skryli.
— Problemy ze snem?
Dziewczyna drgnęła i odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z pogodnie uśmiechniętym Iluvielem. Elf trzymał w dłoni swój łuk, a zza jego pleców wystawał kołczan pełen strzał. W wolnym czasie lubił dorabiać nowe, by i ona miała na czym trenować.
— Tak, chyba tak — odpowiedziała powoli, ścierając palcami resztki snu z powiek. — Ja tylko… pójdę na chwilę kawałek dalej… sprawdzę, co ze smokami i zaraz przyjdę.
Iluviel odsunął się, robiąc jej przejście; nie pytał o nic, gdy przechodziła obok, a i Althea była mu wdzięczna za brak nacisku. Wolała teraz pobyć sama, w ciszy, z dala od innych.
Z radością zanurzyła się w mroku nocy, nie bojąc się tego, co mogłaby tam zastać. Wiedziała, że w każdej chwili jej strach lub krzyk obudzi smoczycę. Czasami jednak ich połączenie przeszkadzało w myśleniu, w przeżywaniu tego, co się działo przez ostatnie miesiące. Odkrycie magii, elfy, smoki, Landar, śmierć sir Irvinga… To było naprawdę dużo jak dla zwykłej dziewczyny służącej w niewielkiej warowni na krańcu świata.
Cichy pisk postawił w gotowość każdy skrawek jej ciała. Odwróciła się gwałtownie i już miała zawołać Iluviela oraz obudzić Nocną Furię, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się. Usłyszała mruczenie za sobą, ale na szczęście mocniejsze uderzenie serca oraz wkraczająca do umysłu panika nie zdołały tak łatwo zbudzić wielkiej bestii.
Gryf przekręcił łeb i znów zapiszczał cicho, co łudząco przypominało zwykły trel niewielkiego ptaszka. Stał przed nią ogromny zwierz, większy nawet od jej bojowego ogiera, a mało który koń przewyższał rycerskie rumaki. Bała się, ale przesłaniała to ciekawość, dzięki czemu, póki co, nikt nie dowiedział się o jej tajemniczym odkryciu.
— Przez to wszystko, co mi się ostatnio przydarzyło, zupełnie o tobie zapomniałam — przyznała cicho, na tyle cicho, by czuły słuch Iluviela tego nie wykrył.
Był to zaledwie szept, lecz gryf z jakiegoś powodu nadstawił uszu i postąpił krok do przodu, nieco zniżając łeb.
— Ciekawa jestem, czy dasz się pogłaskać… — powiedziała cicho, wyciągając dłoń przed siebie, lecz zwierzę nadal pozostawało poza zasięgiem rąk, toteż szybko zrezygnowała, spuszczając głowę. — Pewnie nawet nie wiesz, o czym mówię. Pewnie nie wiesz, czym jestem…
Wiem.
Cichy głos, który pojawił się na progu jej umysłu, był jak kubeł zimnej wody i podziałał na nią jak kolejny cios Mothrila.
Althea odskoczyła od gryfa i zakryła usta dłonią, by powstrzymać krzyk cisnący się do ust. Tłumiła strach tak długo, że nie mogła przegrać z tym akurat teraz, gdy nastąpił przełom w jej relacjach z tym dziwnym zwierzęciem.
— To nie może być prawda — wymamrotała, ponownie spoglądając w mądre oczy zwierzęcia. — Czemu to wszystko przydarza się akurat mnie?
Jesteś niezwykła.
Dziewczyna jęknęła, jednak zrobiła to zbyt głośno, co zaalarmowało Iluviela.
— Altheo, wszystko w porządku?! — Podbiegł do niej, a ona zmartwiona rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu gryfa, jednak bestia zdążyła odlecieć bezszelestnie, zanim jej kompan mógł cokolwiek zobaczyć.
— Ja… Cholera! — zaklęła, kopiąc ze złością kamyk, który napatoczył jej się pod but. — Odnoszę wrażenie, że świat traktuje mnie jak coś specjalnego, jak coś… nienaturalnego, przez co wszystkie dziwne rzeczy kręcą się wokół mnie. Nie prosiłam się o to!
— Jesteś ostatnim żyjącym Mrocznym Elfem, Altheo — przyznał spokojnie Iluviel, lekko rozluźniając ramiona. — Masz wielu przyjaciół, ale tyle samo wrogów. Może ci się wydawać, że cały świat stoi przeciwko tobie, ale tak nie jest. To mógł być ktoś inny niż ty. To mogła być jakaś dziewka na służbie u starego, zniedołężniałego króla, który w upojeniu alkoholowym nie rozróżniłby kielicha od krowy, ale padło na ciebie i wiesz co?
Althea lekko potrząsnęła głową, obejmując się ciasno ramionami. Nagle zrobiło jej się bardzo zimno.
Iluviel podszedł do niej bliżej i uśmiechnął się ciepło, a jego spojrzenie jeszcze bardziej złagodniało.
— Wolę, żebyś to była ty niż ta dziewka.
Elfka skinęła głową, podziękowała cicho za wsparcie i wróciła na swoje miejsce, odprowadzona spojrzeniem przyjaciela. Żałowała, że nie nabrała na tyle odwagi, by powiedzieć mu o gryfie, ale czuła, że niedługo to zrobi.
Była mu to winna.

Podążanie do miasta pod osłoną nocy stawało się dla wszystkich uciążliwe. Smoki szybowały na bezpiecznej wysokości, przeczesując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu wrogów, a jeźdźcy przemieszczali się z kryjówki do kryjówki jak myszy czmychające przed kotem. W dzień podróż musiała stawać w miejscu ze względu na uziemione bestie oraz ogromne ryzyko wykrycia.
Zarys wysokiego muru oraz budynków pojawił się na horyzoncie kilka dni później. W pobliżu miasta znaleźli się dopiero, gdy nieboskłon powoli zaczynał szarzeć. Zmęczone konie z ulgą zatrzymały się w niewielkim sadzie, a jeźdźcy podeszli bliżej, by przyjrzeć się obwarowaniu.
— Anorien — wymruczał cicho Iluviel, lekko mrużąc oczy. — Jedno z ostatnich wolnych miast ludzi. Mieszka tu sam król Delor, władca tych ziem. Wieże jego zamku widać na zachodzie. — Wskazał Althei i Bronowi strzeliste wieżyczki z powiewającymi kolorowymi flagami.
— Król Delor stał się młodym, ambitnym królem — podjął po chwili Amaondel. — Jego herbem jest brązowy jastrząb na zielonym tle. Rządzi dopiero kilka lat, ale już jako wojownik zasłynął w wielu bitwach, a także zaskarbił sobie miłość ciżby. To bardziej strateg niż władca, dlatego rządzenie, podatki oraz drobne problemy zostawia swej żonie lub namiestnikowi. Ludzie i tak go kochają, bo jako jeden z nielicznych do tej pory oparł się władzy Landara.
— Tylko na jak długo? — Dannar rzucił to pytanie w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi, lecz ta szybko nadeszła ze strony księcia:
— Miejmy nadzieję, że nigdy nie ulegnie.
Althea spojrzała na mury oraz strażników przechadzających się na blankach; nie mieli innego wyjścia jak dostać się do Anorien za wszelką cenę, lecz musieli unikać światła dnia. Po zmroku jednak bramy zostaną zamknięte i nie będą bezpieczni.
— Rozdzielimy się i wjedziemy w dwóch grupach. — Dannar szybko przejął dowództwo, co z początku elfom mocno się nie spodobało, jednak później nie zgłaszały żadnych uwag.
Elfka podczas tych miesięcy podróżowania po kraju odkryła, że ani Iluviel, ani Amaondel nie palili się do rządzenia. W przypadku tego pierwszego było to całkiem zrozumiałe – żołnierz nie zwykł wychodzić przed szereg, przyjmował rozkazy i nie sprzeciwiał się w żaden sposób. Jednakże Amaondel miał kiedyś zostać królem Elfów Wysokich – z początku dostrzegła w nim tę żyłkę władzy, jednak teraz ta zapalczywość gdzieś zniknęła. Odnosiła wrażenie, że książę podczas podróży stał się zwykłym elfem, nie musiał stać wyprostowany na baczność, uśmiechać się do ludu, czy udawać, że wszystko było w porządku. Pokazał prawdziwą naturę i z czasem zaufał tym kilku osobom, z którym przyszło mu żyć i przemierzać niebezpieczną krainę.
Musiała przyznać, że podobała jej się taka zmiana w Amaondelu.
— W pierwszej grupie pojedzie Iluviel z Altheą. — Dannar wskazał na nią oraz na cichego elfa, a ten jedynie skinął głową, nie komentując w żaden sposób takiego podziału drużyny. — W drugiej ja, Amaondel oraz Bron. Będę udawać więźnia, żeby nasza grupa nabrała wiarygodności. Spotkamy się przy miejskich stajniach. Bron, pojedziesz na moim Armelliano.
— Ja? — Chłopak wydawał się zaskoczony, ale widząc lekko przebiegły uśmiech smoczego jeźdźca, szybko pokiwał głową, nabierając pewności siebie. — Jasne, bo więzień nie może jechać na takim koniu.
— Bystry z ciebie dzieciak — przyznał ze śmiechem Dannar, zakasał rękawy i wyciągnął dłonie do Amaondela. — Wiem, że tylko na to czekałeś, książątko — powiedział do elfa i zachichotał, dostrzegając jego zaciśnięte mocno szczęki.
Althea uśmiechnęła się, widząc powoli poprawiające się relacje wśród drużyny. Zostawiła ich samych w środku wesołego przekomarzania się i podeszła do siwego ogiera. Pogłaskała go po szerokim czole, delikatnie odgarniając długą, falistą grzywę, po czym zamknęła oczy, przywołując w myślach smoczycę.
Wszystko z wami w porządku?, spytała troskliwie, czując delikatny dotyk umysłu gada. Jedziemy zaraz do miasta, dodała, nie chcąc przedłużać rozmowy.
To zbyt niebezpieczne, odparła smoczyca, choć w jej głosie nie słychać było przekonania. Nocna Furia nie do końca wiedziała, co mogło być dla nich dobre, a co złe.
Kończą nam się zapasy, konie są już zmęczone i niedożywione, poza tym chcemy w końcu zjeść coś ciepłego oraz strawnego. Bron okazał się kiepskim kucharzem, powiedziała ze śmiechem Althea; po chwili otrzymała wesołe pomrukiwanie smoczycy w odpowiedzi.
Bądź w pobliżu, poprosiła cicho Althea, gdy Nocna Furia długo nie odpowiadała, najwyraźniej uznając, że to już koniec rozmowy. Po prostu chcę… mieć pewność, że w każdej chwili mogę na ciebie liczyć.
Zawsze, Altheo, zapewniła ją gorąco smoczyca i przesłała jej mnóstwo obrazów wspólnych kąpieli w ostatnim jeziorku, czyszczenia jej grzbietu oraz rozmów po północy w obozie, jeszcze gdy razem przesypiały noce. Każda ta myśl została napełniona ogromem miłości, który aż przytłoczył elfkę.
Wsiadając na konia i kiwając głową na poważnego Iluviela, wiedziała na pewno, że w razie kłopotów mogła liczyć na wielką przyjaciółkę.

Serce Althei waliło jak młotem, gdy ogromne mury zaczynały się zbliżać do niej coraz bardziej, a groźnie wyglądający strażnicy spoglądali z wysokich szczytów blanek w ich kierunku, jakby mogli swym wzrokiem przeniknąć stare, podróżne płaszcze oraz głębokie kaptury.
W jej umyśle cały czas pozostawała Nocna Furia, siłą przyciągana przez strach, który odczuwała dziewczyna. Elfka więc skupiała się nie tylko na okolicy, ale też na uspokajaniu bestii, co nie pomagało im przeniknąć do Anorien.
Pierwsze wahanie dotyczące powodzenia tej misji nastąpiło tuż przy bramie, gdy zatrzymał ich przysadzisty żołnierz z jastrzębiem na napierśniku starej zbroi. Althea obiecała, że nie będzie się odzywać niepytana, pozostawiając wszystko Iluvielowi, lecz ciągle odczuwała niepokój, jakby miało się stać coś złego.
— W jakiej sprawie? — odezwał się starszy mężczyzna, zwracając się do bliżej stojącego Iluviela.
W międzyczasie zerknął na ich konie i lekko uniósł brwi na widok dobrze wyglądających rumaków.
— Ja i moja przyjaciółka poszukujemy jakiejś gospody, żeby coś zjeść, zagrzać się, przespać oraz uzupełnić zapasy — odpowiedział przyjaznym tonem elf, uśmiechając się do strażnika dla uwiarygodnienia słów.
— Elfy nie są tu mile widziane — mruknął bez przekonania mężczyzna, przesuwając ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Jego zbroja nieprzyjemnie zazgrzytała.
— Obiecuję, że nie zabawimy tu długo. Jutro już nas tu nie będzie — zapewnił go Iluviel.
Strażnik machnął ręką, przepuszczając ich i zajmując się kolejnymi podróżnymi.
Gdy przejechali pod wysoko sklepionym łukiem skrywającym żeliwną kratę, ich oczom ukazało się tętniące życiem miasto. Gosposie pokrzykiwały do siebie, taszcząc ciężkie kosze przepełnione produktami zakupionymi na targu, a ich spódnic uczepione były małe dzieci, zbyt nieśmiałe lub zbyt małe, by zacząć ganiać się ze starszymi kolegami. Mali chłopcy przebiegali między dyskutującymi gospodarzami, bawiąc się w berka, zaś bezdomne psy dotrzymywały im towarzystwa, licząc przy okazji na łatwy łup.
Althea patrzyła na to oniemiała. Nie mogła uwierzyć, że tam, za murami, ginęli ludzie podobni do tych, których widziała teraz, a ci spokojnie żyli za bezpiecznymi murami niepomni na to, co działo się z ich krainą.
— Chodź, musimy jechać — upomniał ją Iluviel, ruszając przodem między spieszącymi ludźmi oraz niewielkimi wozami zaprzęgniętymi w konie pociągowe oraz muły.
Dziewczyna czym prędzej podążyła za nim, obawiając się, że gdyby zabawiła przy wejściu trochę dłużej, mogłaby bezpowrotnie zgubić przyjaciela.
Mijali niewielkie budynki mieszkalne, a także sklepy, zaś wąskie uliczki odbiegające od tej, którą podążali, skrywały żebraków oraz ich domy ze szmat. Althea zdawała sobie sprawę, że tam, gdzie znajdowało się miasto, musiała być zarówno bogata dzielnica, jak i lokalna biedota, jednak dopiero tutaj, w Anorien, dostrzegła znaczącą różnicę.
Miejska stajnia wyglądała na nową oraz bardzo zadbaną – duże boksy pełne świeżej słomy, spory plac przed budynkami oraz niewielka ujeżdżalnia, gdzie parobkowie mogli pojeździć na tutejszych koniach – wszystko to zrobiło na nowo przybyłych ogromne wrażenie.
— Chyba król Delor nie jest oszczędnym człowiekiem — mruknął cicho Iluviel, uśmiechnął się do lekko zamyślonej Althei i zeskoczył z konia, poluzowując popręg.
Dwóch młodych stajennych oderwało się od grupki rówieśników; podbiegli do koni i złapali za wodze, nie mogąc oderwać oczu od smukłych wierzchowców.
— Zajmijcie się nimi, chłopcy. Tylko porządnie — poprosiła Althea i już miała zapytać Iluviela o dalszy plan działania, gdy na końcu ulicy wybuchło jakieś zamieszanie.
Elfy spojrzały po sobie, po czym ruszyły powoli w tamtą stronę, jednak zanim przeszły choćby ze smoczą długość, na plac przed stajniami wjechały trzy znajome konie. Ostatni z nich, kary ogier zmarłego sir Irvinga, wiozący Dannara, był cały brudny.
Gdy grupka podjechała bliżej Iluviela oraz Althei, okazało się, że ciżba szybko dowiedziała się o rzekomym więźniu i sama postanowiła wymierzyć mu sprawiedliwość. Dannar ociekał pomidorami oraz jajkami.
— Nigdy więcej nie będę robić za więźnia — warknął, przerzucając nogę nad karkiem konia i zwinnie zeskakując na ziemię. Althea była pod wrażeniem, młodzieniec nadal miał bowiem ciasno związane ręce tuż przed sobą. — Cholerne wieśniaki.
— Anorieńczycy — poprawił go wyraźnie rozbawiony Amaondel, a na jego ustach błąkał się niewinny uśmiech.
— Co ty nagadałeś tym strażnikom? — spytał nadal rozzłoszczony Dannar, podchodząc do Iluviela, by ten przeciął mu więzy.
— Nic takiego — przyznał powoli elf, przywołując kolejnych stajennych, by zajęli się końmi.
Chłopcy, zbyt wystraszeni przybyłą grupą oraz warczącym Dannarem, zabrali konie i szybko czmychnęli do budynku.
— Jasne, nic takiego — burczał pod nosem smoczy jeździec, wyciągając z ciemnych włosów skorupkę rozbitego jajka. — Nic, tylko morderca, gwałciciel, rozpruwacz, smakosz ludzkiego mięsa…
— Zaczynam żałować, że nie pojechałam z drugą grupą — przyznała ze śmiechem Althea, obserwując marne próby Dannara pozbycia się nadmiaru żółtka z jego półdługich włosów. — Ominęła mnie cała zabawa.
Morderczy wzrok oburzonego młodzieńca wystarczył, aby cała drużyna ryknęła śmiechem, który potoczył się echem po niewielkim placu. Gdy wszyscy ruszyli w kierunku najbliższej gospody wskazanej przez mieszkańca, każdy z nich czuł się choć odrobinę bezpieczniejszy niż jeszcze kilka godzin temu.
Nie widzieli jednak ciemnych, burzowych chmur zbierających się na horyzoncie. Niosły ze sobą nie tylko widmo gwałtownej burzy oraz deszczu. Nadciągało też coś innego – coś znacznie bardziej niebezpiecznego.



14 komentarzy:

  1. Genialny rozdział. Czekam na next :).

    OdpowiedzUsuń
  2. "Dlaczego więc młody żołnierz tak szybko zapomniał o zmarłym kompanie?" Iluviel taki młody już chyba nie jest ;)

    "Mali chłopcy przebiegali między dyskutującymi gospodarzami, bawiąc się w berka, zaś bezdomne psy dotrzymywały im towarzystwa, licząc przy okazji na łatwy łup." (w postaci słabszego dziecka które odłączyło się od stada)

    "(...)skrywały żebraków oraz ich domy ze szmat." Jak się buduje domy ze szmat?

    No i czemu Dannar został akurat więźniem, naprawdę żaden strażnik nie przejął się mordercą, gwałcicielem, kanibalem wleczonym do miasta przez samozwańczych stróżów prawa, jak na próbę cichego dostania się do miasta wychodzi trochę słabo.

    Zdecydowanie najlepszym punktem rozdziału jest gryf i pokazanie że Dannar nie jest tym dobrym (chociaż to trochę spoiler ;_;)
    No i jeszcze poruszyłaś temat zaświatów i w tym miejscu przypominam, że nie mamy pojęcia o religiach twojego świata.

    Trochę się poczepiałem ale ogólnie rozdział jest dobry. Niecierpliwie czekam na kolejny :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za zwrócenie uwagi na takie rzeczy - musiałam je przeoczyć albo w ferworze pisania nie zwrócić na to większej uwagi.
      Jeżeli mają na głowie obronę przed Landarem, raczej nie zwracają uwagi na pojedynczego więźnia wleczonego przez dziwnych podróżnych - nie uznają go za tak duże zagrożenie, jakie może sprawić im na przykład wojsko Landara.
      Cóż, nie nazwałabym tego spoilerem, bo już od dawna wprowadziłam postać Hakim Hala i było wiadome, że Dannar nadal ma kontakt z ludźmi swojego ojca, a czy faktycznie jest taki zły... to się jeszcze okażę ;P
      Ech, z tymi religiami to mam bolączkę, jak je znośnie wprowadzić, ale niedługo nadarzy się ku temu okazja i myślę, że to będzie dobry sposób, by co nieco Wam o tym opowiedzieć :)
      E tam, czepialstwo jest dobre! :) Przynajmniej zwracacie uwagę na rzeczy, które dla mnie, jako autorki, mogą być oczywiste, bo ciągle o tym myślę, ale dla Was niekoniecznie i moja już w tym głowa, by napisać wszystko tak, by dla czytelnika było okej :)
      Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  3. Rozdział jak zawsze super! Ale ten moment z Dennarem i wymierzaniem sprawiedliwości przez Anorieńczyków, jest C U D O W N Y, może dlatego że nie znoszę Dennara... ale to pomińmy.
    Życzę DUŻO weny! ;)
    Z utęsknieniem oczekuję na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, niesamowite, ktoś naprawdę nie lubi Dannara xD To... zaskakujące :D Ale w fajnym tego słowa znaczeniu, bo to znak, że jest na tyle pokręconą postacią, że przywołuje skrajnie różne emocje u czytelników - lubię to! :)
      A dziękuję, dziękuję, przyda się w nadchodzących tygodniach!
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Zapraszam więc waćpannę do tańca! / To czepialstwo, ale ta waćpanna brzmi... dziwnie. Może po prostu pannę, panienkę?

    Zgaszony Dannar to coś pięknego. Ty wiesz, że ja lubię tę postać, ale nie przeszkadza mi to w stwierdzeniu, że mu się należało trochę upokorzeń, szczególnie tych związanych z wymierzaniem sprawiedliwości. Mnie przeprosiny elfów... czy raczej Iluviela, też zaskoczyły. Ale nabrało to strasznie gorzkiego wydźwięku, kiedy pojawił się Hakim. Tego to by można rzucić smokom i nikt by nie zapłakał (chyba że bestie miałyby później problemy żołądkowe).
    Chociaż humorystyczna, scena obrzucania jedzeniem chyba nie powinna występować. Zwrócili na siebie uwagę wszystkich obecnych, szczególnie na Dannara, a przecież tego chcieli uniknąć. To brak rozsądku. Co innego, gdyby mieszkańcy reagowali tak na każdego przejezdnego więźnia, ale skoro to wina Amoandela i tego, co nagadał strażnikom, postąpił bardzo głupio. A przecież on głupi nie jest.
    Kiedy Bron pomyślał, że ich grupa się rozpada, ja uznałam, że to on będzie pierwszym, który się wyłamie. O. To by było całkiem ironiczne, jak w tym przysłowiu o belce we własnym oku.
    Jak słusznie Galen zauważył, rzeczywiście nic nie wiemy o wierzeniach... Ja sobie zdaję sprawę, że ciężko coś takiego wpleść w fabułę, żeby wypadało naturalnie i nie prezentowało się jako wyrwane z dupy gadanie narratora (jak opisać czytelnikowi to, co dla postaci jest zupełnie naturalne? Podstawowych praw fizyki czy założeń kulturowych w powieściach nikt przecież nie tłumaczy), ale byłoby bardzo miło coś poczytać na ten temat.
    Cały czas czekałam na gryfa i znów się pojawił, jej. Ja o nim nie zapomniałam. :D

    Miłego dzionka. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Whoa, nie sądziłam, że ktoś się o to czepnie xD Napisałam to pod wpływem dobrego humoru spowodowanego istnieniem Dannara xD
      Noooo, postać Dannara przeżyje w tej trylogii sporo, że tak powiem, wzlotów i upadków :) Jest pokręconą postacią, więc w sumie mu się należy ;P
      Hakim jest od tego, by irytować, by wprowadzać niepokój, by mieszać w głowach, by... nieustannie sprawdzać Dannara i wystawiać go na próby ;) Ten szalony magik będzie mieć jeszcze sporo udziału w historii, a co do elfów... pożyjemy, zobaczymy, bo ich przeprosiny nie równają się od razu wielkim zaufaniem, raczek... chłodną akceptacją oraz tolerancją.
      Ta scena kompletnie mi nie wyszła i chwała za tak cudownych czytelników, którzy kierują się zdrowym rozsądkiem i wytykają mi takie babole. Kajam się i poprawię ten wątek na pewno, bo faktycznie rozwalili system swoim wejściem.
      Muszę przyznać, że teraz o wierzeniach jest mało, ale w nadchodzących rozdziałach oraz w kolejnych tomach będzie tego o wiele więcej, bo będzie ładnie wplecione w historię i poszczególne wątki. Dlatego sądzę, że jeszcze się o tym naczytacie :)
      Ja czasami o nim zapominam, a jest ważny, bo odegra sporo w historii, jak w ogóle jego rasa :P Za bardzo kocham gryfy, by je tak po prostu zostawić :D

      Pozdrawiam! (lekki poślizg w odpowiedzi, ale sesja mnie zeżarła żywcem i dopiero teraz wypluła)

      Usuń
    2. Po prostu brzmiało to dla mnie bardzo nienaturalnie, nigdy wcześniej nie przewijało się to określenie, a kojarzy mi się mocno z polskim środowiskiem. Też miewam momenty, kiedy pod wpływem jakieś emocji użyję jakiegoś słowa, ale przy ponownym czytaniu i korekcie... Nieee.
      Już się cieszę na wierzenia. :) Zawsze jest to interesująca część, a doszukiwanie się inspiracji autora w mitologiach jest świetną rozrywką. :D
      Powiem szczerze, że ja tam o gryfach za wiele nie wiem. Kojarzę trochę z greckich mitów, Hirołsów trzy i hipogryfy z HP...

      Usuń
    3. Ach, te emocje - kierują nami nawet podczas pisania ;P
      Jeszcze chwilę trzeba będzie na te wierzenia czekać, ale jakoś to będzie :P
      Och, ja się strasznie interesuję gryfami i dlatego też chcę jakoś, żeby było o nich więcej w książkach, bo mimo wszystko nieco ubogo jest tego, a to takie super stworzenia! :D

      Usuń
  5. Te obrzucanie było głupie i nieprzemyślane.

    Ale sprawa z wejściem do miasta. Jak ktoś podszywa się pod więźnia, żeby wejść do środka zazwyczaj wychodzi bigos. Bo później trzeba takiego gościa uwolnić. A strażnicy nie zapominają ucieczek, zwłaszcza takich, gdzie mają udział osoby z zewnątrz. I to w czasie wojny. Zwiększą czujnośći nikt już tak łatwo się nie wślizgnie. Nie wiem co Amaondel wymyślił, jednak pamiętaj, że w czasie wojny nawet drobne przewinienia mogą skończyć się stryczkiem, jeśli delikwent zostanie uznany za wroga.

    Wiedziałam, że gryf się w końcu pojawi!

    A teraz o poprzednim rozdziale, bo zdaje mi się, żę dawno nie komentowałam.
    Szkoda, że Irving zginął, ale cóż... Co to za wojna bez ofiar?

    O i jeszcze coś mi się przypomniało! Normalny strażnik sam poszedłby z więźniem, pewnie z obstawą. Amaondel raczej nie mógłby my towarzyszyć z prostej przyczyny — równie dobrze mógł być w zmowie z „samozwańczymi stróżami prawa” jak to ładnie ujął Galen Zapomniany.

    Rozdział fajny, świetnie czytało się o Bronie wspominającym Irvinga. :)

    Pozdrawiam, Aszen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaak, to już wiem, kilku czytelników zdołało mnie o tym przekonać, dlatego na bank będę to poprawiać ;P Ale dobrze mieć takich wspaniałych ludziów od tego, bo czasami ja sądzę, że jest wszystko okej i wszystko ogarniam, jednak Wy nie ogarniacie, a przecież to wszystko ma być napisane dla Was :P
      Haha, gryf na prezydenta! Spokojnie, będzie ich sporo w tej historii :)
      Nooo, jego śmierć była, że tak powiem, potrzebna, trochę orzeźwiająca i miała sprawić, by Bron i Althea przestali się łudzić, że zawsze wyjdą zwycięsko z potyczek i kłopotów. Muszą dojrzeć, a śmierć bliskiej osoby zawsze potrafi być kubłem zimnej wody.
      Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu, pozdrawiam cieplutko! :)

      Usuń
  6. Przeczytałam, yay. D:
    Tego, to ja lepiej zacznę już komentować, dopóki pamiętam o co mi chodzi. : |
    „Ufał elfce, jednak nieprawny szermierz [...]” - zamieniłabym nieprawny na niewprawny. Jakoś te pierwsze słowo skojarzyło mi się z czymś innym, w skutek czego wyobraziłam sobie szermierza wojującego bezprawiem (jakkolwiek bezprawie może wyglądać, ja np. wyobrażam sobie je jako grube, włochate nieważne). : |
    Z tego co zarejestrowałam, Bron zadurzył się w głównej bohaterce, jednak podczas czytania ostatnich rozdziałów miałam lekkie wrażenie, że w sumie chłopak ma troszeczkę gdzieś to co się dzieje z jego wybranką serca (mówię tutaj o typowo miłosnym zainteresowaniu). To znaczy nie mówię, że masz nas częstować co trzeci akapit bolesnymi przemyśleniami dotyczącymi miłości i tak dalej, jednak... to chyba przez to, że biedak trochę ginie wśród gromadki dosyć barwnych postaci. Byłabym trochę zazdrosna na miejscu Brona, wiesz, Althei jest trochę za dużo wokół Dannara ostatnimi czasy. Przynajmniej jedno kąśliwe słówko, uwaga, ahhh. Konflikty wewnętrzne. XD
    Propsy za większą dawkę Brona w tym rozdziale, tak na marginesie. Propsy, jak młodzieżowo, hehe. :|
    Może to wynik mojego ponuractwa, jednak mam wrażenie, że tutaj wszyscy cały czas się uśmiechają. Nie ważne z jakiego powodu, czy ktoś umarł, czy kogoś coś boli, czy komuś jest źle... : | To znaczy, rozumiem czemu taka sytuacja może się zdarzyć (uśmiech na pocieszenie, by kogoś wesprzeć), jednak, no... niech mnie ktoś kopnie, jeżeli przesadzam.
    Dannar wydaje się być szalenie ciekawym bohaterem. Być może nie polubilibyśmy się, jednak nie zmienia to faktu, że jest fajnie wykreowany. Aczkolwiek, kiedy zaczyna rozmawiać ze swoim koniem, mam przed oczami Shreka i Osła. XD Z jednej strony skomplikowany Dannar, a z drugiej dosyć komediowo-magiczny element... nie do końca mi się to klei, tak jak ogólnie nie przypadła mi do gustu koncepcja rozmowy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem (z wyjątkiem smoków), jednak zrobione jest to dobrze. Czyta się miło, czasami jest zabawnie, jednak mam wrażenie, że momentami cała opowieść zaczyna pachnieć Disney'em. To znaczy, tak jak napisałam – to nic złego, po prostu ja to tak odczuwam. Gusta.
    Kiedy czytam o Hakim Halu widzę Pyata Pree z Gry o Tron. : |
    Doczepię się do robienia strzał przez Iluviela, pewnie niekoniecznie słusznie. Wiesz, trzeba mieć drewno, z niego promień, czasami wymaga uplastycznienia, bo krzywy, a groty - cóż, może je brać ze starych strzał, jednak możliwe, że będą zbyt zniszczone; nienadające się do użytku. Brzmi troszeczkę jak dużo roboty, a z tego co wiem, nasi bohaterowie ciągle podróżują. Na dodatek nie jestem pewna, czy elf ma możliwości wykonanie takich strzał w warunkach polowych (głównie chodzi o brak grotów). Z drugiej strony co ma zrobić, jak zabraknie mu strzał do łuku? :c Szmutno mi, bo nie jestem pewna, czy istnieje prostszy sposób na wykonanie strzał w takich okolicznościach i sama też nie wiem, czy rzeczywiście jest takie pracochłonne, na jakie to wygląda. Dlatego tylko się czepiam. Jeżeli jest tutaj ktoś, kto może mnie uświadomić, byłabym wdzięczna. D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boję się o Althea'ę (jak to odmienić, jej, jak to odmienić...). Jakoś marysuizm powoli się wkradł w ten rozdział. Zdaję sobie sprawę, że ciężko ukazać bohaterkę jako „wybrańca”, jednocześnie nie wzbudzając poczucia wyjątkowości u niej występującej. Taka tam obawa. Nie jest przedstawiana co prawda jako ideał, to dobrze.
      „— Rozdzielimy się i wjedziemy w dwóch grupach.” - Fred? XD Przypomniał mi się Scooby Doo. Z resztą takie decyzje zazwyczaj nie kończyły się najlepiej, wystarczy spojrzeć na typowy horror o grupie przyjaciół gdzieś głęboko w lesie... Na szczęście to fantasy.
      „[...] małe dzieci, zbyt nieśmiałe lub zbyt małe, by zacząć ganiać się ze starszymi kolegami. Mali chłopcy [...]” - małe powtórzenia. >.<
      Tylko takie małe „ale”... Skoro informacja o rzekomych przestępstwach naszego więźnia rozniosła się tak szybko wśród tłuszczy [NIEBEZPIECZEŃSTWO WYKRYCIA WZRASTA], dlaczego nikt ze straży miasta nie zainteresował się nim, skoro potencjalnie niebezpieczny człowiek wkracza w ich mury? : / Tak troszeczkę naciągane, nawet jeżeli Dannar zawinił poprzez kradzież kury, a ktoś wcisną kit, że podlega karze innego królestwa i tylko go przewożą – to może chociaż najmniejsza reakcja? Skąd mają wiedzieć czy to nie jest jakaś podpucha, cokolwiek? :|
      WIĘCEJ WOJNY. Więcej sera, więcej makaronu. : | Niewiele tych okrucieństw nas spotkało, wyrżnięta wioska, za dużo o tym potem nie wspominano, ma się wrażenie, że po Althei to spłynęło. Nah, chyba, że to ta dwumiesięczna przerwa w czytaniu wypłukała mi pewne informacje.
      Jakby to podsumować, czyta się przyjemnie, jak zwykle zresztą. Czasami podchodzę do opowiadania z lekkim dystansem, być może przez mało logiczne zajścia, które się tutaj wkradają. Będzie dobrze. ;---;
      Wybacz wszystkie literówki, powtórzenia, czy też inne byki, jakie mogły się w tym komentarzu pojawić. Piszę to od drugiej, muszę wstać o szóstej. YAY.

      Usuń