sobota, 27 grudnia 2014

1.15 'Smocza pieśń'



Nocna Furia przyglądała się z zaciekawieniem, jak kobiety z wioski pomagały drużynie zapakować juki. Wkładały do tobołków najlepsze bochny chleba, duże kawałki suszonego mięsa, ser, trochę przypraw oraz bukłaki pełne świeżej, źródlanej wody. W ich zachowaniu widać było szacunek, lecz gdy zerkały od czasu do czasu na czarną smoczycę i większego, czerwonego gada siedzącego nieopodal, w ich oczach pojawiał się cień strachu.
Althea na próbę podniosła ramię i zakręciła barkiem młynka, jednak nie odczuła bólu. Lekkie naciągnięcie skóry i nieprzyjemne uczucie temu towarzyszące wystarczyły za potwierdzenie, że Larra dobrze wykonała swoje zadanie. Wolała jednak jeszcze przez dłuższy czas nie wystawiać na próbę szwów oraz własnego zdrowia.
Rozejrzała się w poszukiwaniu wieśniaczki i odnalazła ją przy ogierze Dannara. Młodzieniec nachylał się do kobiety, by wysłuchać uważnie, co ta miała do powiedzenia, a z ich przyciszonych głosów można było wywnioskować, że temat dotyczył czegoś ważnego.
Do jej siwego rumaka podjechał karosz sir Irvinga. Rycerz wyglądał blado pomimo dwóch cennych dni, jakie spędzili na odpoczynku oraz leczeniu ran. Nawet jeśli mężczyzna robił dobrą minę do złej gry i uśmiechał się za każdym razem, gdy Bron spytał o samopoczucie, jego ciało zdradzało go już od dłuższego czasu, odkąd się tutaj znaleźli.
— Sir Irvingu — zagadnęła Althea, korzystając z chwili okazji tuż przed ich wyruszeniem w dalszą drogę. — Czy jest coś, o czym nam nie mówisz? Jesteś chorobliwie blady, dolega ci coś?
Rycerz spojrzał na nią i ponownie zamaskował wszystko uśmiechem, jakby to miało być wystarczającą odpowiedzią.
— Nic mi nie jest, po prostu nadal odczuwam zmęczenie spowodowane walką — odparł, a jego głos został lekko zmieniony przez chrypę. — Moje ciało nie jest już tak młode i silne, dochodzę do siebie o wiele dłużej niż wy, młodzi.
Poparł teorię kolejnym uśmiechem, po czym pogonił konia do stępa, by dołączyć do Brona czekającego na własnym wierzchowcu w pobliżu końca wsi. Althea długo jeszcze patrzyła w ślad za kompanem, jednak głos smoczycy skutecznie odwrócił jej uwagę od niepokoju, który zagościł w sercu, gdy ujrzała zmęczoną twarz rycerza.
Ci dwunożni się nas nie boją, zauważyła Nocna Furia, a w tonie wypowiedzi brzmiał podziw. Dlaczego więc musimy się ukrywać? Ognisty nie chciał mi odpowiedzieć. Czy ty wiesz, dlaczego się ukrywamy? Przecież dwunożni nie okazują strachu, możemy latać tuż nad wami.
Elfka zastanowiła się, zanim ułożyła prostą, w miarę zrozumiałą odpowiedź odpowiednią dla gada.
Na tym świecie są tacy dwunożni, którzy drżą ze strachu przed tobą i Ognistym. Są też i tacy, którzy chcą was zabić. Dlatego musicie się ukrywać. Z pewnością wiedzą już o waszym istnieniu, ale znalezienie was zajmie o wiele dłużej, a jeśli będziecie ostrożni i nie będziecie zwracać na siebie uwagi, uda nam się bezpiecznie dostać do lasów elfów.
Gdy odzyskiwała siły po ranie zadanej przez Mothrila, odbyła długą rozmowę z Iluvielem oraz Amaondelem. Obaj byli więcej niż pewni, że wróg już wiedział o istnieniu jej oraz smoczycy i że kwestią czasu będzie, jak odnajdą ich trop. A potem zaczną pościg.
Ku swojemu własnemu zdziwieniu nie odczuła aż tak ogromnego lęku. Powinna panikować, szukać szybkiego rozwiązania, jednak jedyną dobrą opcją, jaka przychodziła jej na myśl, stał się czas. Musieli szybko znaleźć się w bezpiecznym miejscu na drodze do miasta elfów, tam odzyskać siły, opracować plan, a potem go wykonać.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie będzie takie proste.
Po prostu…, odezwała się ponownie Althea, ściągając na siebie uwagę Dannara. Młodzieniec pożegnał się z Larrą i ruszył do niej kłusem. Po prostu słuchaj się Ognistego. Inaczej wszyscy wpadniemy w kłopoty.
— Musimy ruszać — odezwała się, gdy Dannar zatrzymał Armelliano obok niej. — Im dłużej zwlekamy, tym gorzej dla nas.
Dannar skinął głową i podniósł dłoń, by elfy oraz oddaleni od niego sir Irving z Bronem zauważyli ten gest.
Mieszkańcy wioski stłoczyli się w jednym miejscu, z nabożną czcią obserwując start dwóch smoków. Nocna Furia wzniosła się do nieba szybciej i poszybowała kawałek nad okolicznym lasem, by znów mocno uderzyć skrzydłami i nabrać wysokości; Ognisty Rubin podążył za nią i wkrótce potem bestie znikły wśród kłębiastych, szarych chmur.
Kilka kobiet złączyło dłonie jak do modlitwy, a mężczyźni zdjęli czapki z głów, gdy drużyna po raz ostatni rzuciła okiem na wioskę i jej mieszkańców, po czym podróżni ruszyli kłusem główną drogą prowadzącą do traktu.
— Wszystko w porządku? — Po kilku długościach zrównał się z elfką Iluviel, a dziewczyna zrozumiała, że poprzez pytanie miał na myśli ramię.
Kiwnęła głową i wymusiła na ustach lekki uśmiech.
— Tak, na razie niczego nie czuję. — Było to jedynie pół prawdy.
Althea nie uważała się za masochistkę, lecz zanim ruszyli w dalszą drogę, dokładnie sprawdziła, jakie ruchy ramieniem mogła wykonać, by nie poczuć bólu lub dziwnego rwania. Podczas jazdy konnej nie wymachiwała rękoma, musiała się jednak pożegnać na jakiś czas z treningami strzelania z łuku, co ją bardzo złościło.
Od dwóch dni padało i dopiero w noc przed dniem ich odjazdu deszcz przestał nareszcie nękać. Na drodze powstały kałuże, czasem wielkie na całą szerokość traktu, ale konie przyzwyczajone do trudów podróży nie protestowały przed wjeżdżaniem w nie.
Krajobraz zaczął się zmieniać tak jak pora roku. Tutaj wiosna następowała szybciej niż w pobliżu gór; wyżyny i strome wzniesienia zaczęły powoli ustępować łagodnym dolinom oraz wielkim połaciom płaskiego terenu. Dannar powiedział, że z każdą przebytą długością smoka będą wystawiani na coraz większe niebezpieczeństwo, bowiem newralgiczny odcinek prowadzący do dużego miasta – jedynego wolnego od tyranii Landara w okolicy – prowadził przez prosty, niczym niezasłonięty pas pól, łąk oraz niewielkich zagajników, które nie dawały schronienia. Musieli mieć się na baczności, zaś niedługo jedyną porą odpowiednią do podróżowania będzie noc, która ukryje ich przed wścibskimi oczami tyrana.
Gdy konie przeszły w galop, Sir Irving jęknął, niemal czując, jak resztki jego życia wypływają z rany i wsączają się w grubą warstwę szmat służących za prowizoryczny opatrunek. Dźwięk ten musiał usłyszeć towarzyszący mu Bron, bo zawołał do pozostałych, by na chwilę zwolnili tempo, po czym pochylił się do skonanego rycerza.
— Co się dzieje? — spytał spiętym głosem i machnął ręką na pokrzykiwania z przodu kolumny.
Widział, że z mężczyzną działo się coś niedobrego; inni też widzieli, lecz nic nie mówili. Dlaczego ignorowali stan rycerza?
W tym samym momencie ujrzał dłoń rycerza zaciśniętą na boku oraz krew powoli wypływającą spomiędzy palców. Miał już krzyknąć, jednak sir Irving zaskakująco szybkim ruchem zasłonił mu usta wolną dłonią i syknął:
— Nie waż się tego mówić pozostałym!
Gdy dostrzegł w oczach zaskoczonego Brona, że chłopak nic nie piśnie, odjął rękę i stęknął. W kąciku ust pojawiła się czerwona plamka.
— Umierasz! — Bron warknął cicho, a w jego głosie zabrzmiała rozpacz. — Czemu nie chcesz im powiedzieć?! Dlaczego nie chciałeś pomocy w wiosce? Uratowaliby cię! Przecież elfy posiadają moc, mogliby ją wykorzystać!
— Nie, Bronie, nie — zaprzeczył powoli sir Irving i zdołał się lekko uśmiechnąć. — Oni wiedzą, że umieram. Zaakceptowali moją decyzję.
— Jaką decyzję?! — Musiał siłą woli powstrzymywać się, żeby nie zacząć krzyczeć. Z jakiegoś powodu rycerz nie chciał, żeby inni usłyszeli ich wymianę zdań.
— W wiosce mieli tylko tyle medykamentów, że starczyło na rany dwóch osób — przyznał cicho mężczyzna. — Poza tym byłem martwy już w momencie otrzymania tego ciosu – ostrze zatruto. Nawet gdyby jakimś cudem znalazło się nieco leków i dla mnie, nie przeżyłbym. To zbyt poważna rana, wdałoby się zakażenie, musiałbym pozostać w wiosce, żeby was nie opóźniać. Althea nie zgodziłaby się mnie zostawić, a nawet gdyby – wojska Landara wkrótce dotarłyby naszym tropem aż tam i zamordowały wszystkich, włącznie ze mną leżącym bez czucia na łożu. Uwierz mi, wolę umrzeć w czasie podróży z wami niż w zapomnianej wsi, przykuty do łóżka.
— Ale…
— Kiedy zostaniesz rycerzem — sir Irving przerwał mu stanowczo — zrozumiesz, co miałem na myśli.
Bron zająknął się, jednak nie zamierzał się tak łatwo poddawać – nie wtedy, gdy na swój sposób pokochał mężczyznę jak ojca.
— A co z magią elfów? — warknął, zupełnie już wytrącony z równowagi. — Przecież mogą jej użyć!
— Każda magia ma swoją cenę, nawet ta elfów — mruknął cicho sir Irving. — Zresztą Iluviel i Amaondel nie mają prawie w ogóle pojęcia o leczeniu ran. To żołnierze, urodzeni po to, by walczyć oraz władać. Przykro mi, Bronie.
Nie, pomyślał ponuro Bron, spoglądając w oczy umierającego człowieka. To mnie jest przykro bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić.
Dannar znów ruszył galopem, nie pytając nikogo o zdanie, jednak nie ujechali zbyt daleko. Sir Irving pochylił się nad szyją, stęknął, po czym zsunął się z siodła i spadł.
— Stop! — wrzasnął Bron, brutalnie hamując wierzchowca.
Niemal sam spadł z końskiego grzbietu, lecz zachował równowagę. Zsiadł, dopadł do ciała mężczyzny i złapał go za ramię. Chwilę później nad sir Irvingiem klęczały elfy. Z ich twarzy nie sposób było cokolwiek wyczytać, natomiast u Althei wręcz przeciwnie – była niczym otwarta księga.
— Co mu jest? — spytała rozgorączkowanym głosem, łapiąc dłoń mężczyzny – była lodowato zimna.
Iluviel spojrzał na dziewczynę wymownie, następnie odgarnął połę płaszcza, za którą ich kompan skrywał ranę. Dziewczyna zakryła usta ręką.
— Dlaczego, Irvingu, dlaczego? — zawodziła, a kąciki oczu w krótkim czasie wypełniły się łzami.
Mężczyzna zerknął na nią i spróbował się uśmiechnąć, lecz na bladej twarzy wyglądało to jak nieudany grymas.
— Dla ciebie… wszystko — wydusił.
Dziewczyna nieomal zadławiła się szlochem, słysząc te słowa.
Bron walczył z całych sił z rozpaczą gromadzącą się w piersi. Nie mógł okazać słabości akurat wtedy, gdy powoli zaczynał rozumieć rycerską postawę, waleczne odruchy, honorowe zagrania… A tymczasem nie umiał sobie poradzić ze śmiercią mentora, który go tego wszystkiego nauczył.
— Bronie… — wychrypiał ostatkiem sił sir Irving, łapiąc się zimnymi, słabymi dłońmi ręki młodzieńca spoczywającej na jego kolanie. — Gdy dotrzesz do… Thorndile, odnajdź Salathiela, on przekaże ci wszystko, czego ja… nie zdążyłem ci… pokazać.
Młody rycerz poczuł w dłoniach coś chłodnego. Zdziwiony rozwarł palce i przyjrzał się przedmiotowi, który wcisnął mu sir Irving. Ciężki pierścień migotał w świetle; srebro wyglądało, jakby dopiero je ukształtowano, a ciemnogranatowy kamień wprawiony w metal mignął jasnym odblaskiem, by po chwili znów zmatowieć i skryć przed wszystkimi swe niebieskie światło.
Bron poczuł na ramieniu czyjąś silną dłoń. Podniósł wzrok i ujrzał Dannara. Na jego twarzy widniała chłodna maska, spod której nie wyzierało żadne uczucie. W tym samym momencie wyrwał go z zadumy głośny szloch Althei. Chłopak spojrzał na rycerza; po chwili musiał zagryźć wnętrze policzka aż do krwi i zakryć usta, by nie wrzasnąć.
Sir Irving wyglądał, jakby spał. Gdyby nie blady, niemal biały kolor skóry, ktoś mógłby pomyśleć, że uciął sobie drzemkę i śnił o czymś przyjemnym, na ustach zastygł mu bowiem delikatny uśmiech. Śmierć zmyła z jego twarzy zmarszczki, skóra się wygładziła, a jedynym elementem odcinającym się na tym jasnym tle były usta lekko zabarwione powoli zasychającą krwią.
Iluviel wypowiedział kilka słów po elficku i uniósł dłoń do czoła, przytykając kilka palców do skóry. Następnie schylił głowę i zamilkł, zaś Amaondel poszedł w jego ślady, powtarzając ruchy i słowa przyjaciela. Tuż za nimi wylądowały smoki, a Bron mógłby przysiąc, że w ich oczach można było dojrzeć smutek oraz żal po stracie, choć podobno te gady uznawano za zwierzęta. Jakim więc cudem odczuwały tak ludzkie emocje?
Althea przytuliła twarz do zimnego policzka, zaś gdy oderwała się od stygnącego ciała, spojrzała po raz ostatni szklistymi oczami na spokojne już oblicze sir Irvinga.
— Musimy go pochować — oznajmiła zaskakująco stanowczo, choć spodziewała się słabego, łamiącego się tonu.
— Ale… — Dannar zamierzał zaprotestować, jednak elfka ucięła to jednym ruchem dłoni.
— Nie! — zaoponowała żywo, wstając z klęczek. — Zasługuje chociaż na to i klnę się na bogów, choćbym miała umrzeć przy jego grobie z rąk wroga, nie zamierzam porzucać jego ciała przy drodze!
Elfy spojrzały po sobie zaskoczone i z szacunkiem odstąpiły miejsca, gdy dziewczyna przechodziła obok nich. Dannar nic nie odpowiedział, także zdziwiony tak silną odmową ze strony Althei. Można by rzec, że to był pierwszy przejaw jej nowego oblicza, które zaczynało się powoli wyłaniać podczas wyprawy.
Mężczyźni bez słowa podnieśli ciało zmarłego i powoli ruszyli na pobliskie wzgórze – jedno z ostatnich w okolicy, które twardo wyznaczało granicę między płaskimi nizinami a łagodnymi dolinami. Althea wskazała miejsce pochówku i w świetle słońca starającego się przebić przez chmury elfy wraz z dwoma towarzyszącymi im ludźmi zaczęli kopać.
Po niecałej godzinie dół był na tyle głęboki oraz szeroki, że mógł spokojnie pomieścić dwa takie ciała. Althea dawno osuszyła łzy; obserwowała martwym, nieobecnym wzrokiem, jak Iluviel wraz z Amaondelem delikatnie kładą ciało sir Irvinga zawinięte w płaszcz oraz jego koc na dnie dołu. Po chwili stali już nad nim, nieco niepewni, co mieli robić dalej. Althei gardło zacisnęło się z żalu oraz bólu, odwróciła więc głowę i przymknęła oczy, odmawiając wypowiedzenia ostatnich słów.
Wyręczył ją natomiast Iluviel, ze znaną tylko elfom płynnością mówiąc o wspaniałym człowieku, jakim niewątpliwie stał się sir Irving za życia:
— Żegnamy ostatnimi słowami naszego przyjaciela, obrońcę, ojca oraz brata, sir Irvinga z rodu Wehternarów, znamienitych wojowników Wschodu. Był mężnym człowiekiem, nigdy nie brakło mu odwagi, zawsze honorowy, nawet w godzinie śmierci. Swą spuściznę przekazał Bronowi – ostatniemu z uczniów. Niechaj teraz spoczywa w spokoju, zaś światło gwiazd i księżyca wskażą mu drogę ku krainie bogów ludzi.
Gdy tylko Iluviel skończył mówić, smoki przysiadły na zadnich łapach, rozpostarły szeroko skrzydła i uniosły szyję ku niebu, a z ich gardeł wydobył się czysty, niski dźwięk. Ton ów zaczął unosić się, zaś skrywało się w tej melodii tak dużo bólu, żalu oraz tęsknoty, że wszystkim zaparło dech w piersi.
Oto żałobna pieśń smoków, ostatnie pożegnanie przyjaciela bestii oraz hołd dla wspaniałego wojownika.
Althea, słysząc pradawną pieśń, na powrót zaczęła zmagać się ze szlochem. Wsparł ją swym ramieniem Iluviel, który stanął obok niej, objął ręką, po czym zadarł głowę, by móc bez przeszkód przyglądać się śpiewającym gadom. Bron, czekając na koniec pieśni, obracał w palcach zimny pierścień, przyglądając się kilku żłobieniom odchodzącym od kamienia. Musiał czymś zająć ręce, bo gdyby dopuścił do siebie tę gamę emocji, jaka niosła ze sobą melodia smoków, nie dałby rady tego dłużej znosić. Musiał być silny – dla sir Irvinga, dla Althei, towarzyszy oraz samego siebie. Już nigdy nie okaże słabości, będzie dążyć do tego, by móc kiedyś z dumą oznajmić, że był niegdyś uczniem sir Irvinga. Nie pozwoli okryć jego imienia hańbą.
Dannar stał nieco na uboczu, przyglądając się pogrzebowi. Splótł ramiona na piersi i spróbował udawać, że głos bestii w ogóle go nie poruszył. Prawda jednak była taka, że mało kto mógł przeciwstawić się pradawnej magii zaklętej w melodii zwierząt. Nawet jeśli gady straciły swą moc dawno temu, w zamierzchłych czasach, szczątki zwierzęcej magii nadal pozostały, od czasu do czasu dając o sobie znać.
Jak w pożegnalnej, żałobnej pieśni.
Gdy smoki zakończyły śpiew, w sercu każdego ziała pustka, której jeszcze przez długi czas nie będą w stanie niczym zasklepić. Każdy pogrążył się w ponurych rozmyślaniach, na jakiś czas odcinając się od rzeczywistości. Wszyscy żegnali w myślach rycerza w inny sposób.

Kiedy ciało sir Irvinga znikło pod świeżą warstwą ziemi, Althea poprosiła smoki, by przyniosły dla niej kamienie. Nikt nie śmiał pytać, na co przydadzą jej się ogromne głazy, ale gdy tylko Nocna Furia przyleciała z dwoma, szybko stało się jasne, że dla elfki zwykły grób nie wystarczy.
Smoki układały na grobie rycerza kolejne kamulce, znajdując je w okolicy lub wygrzebując z ziemi. W niedługim czasie usypały podłużny stos, a gdy dziewczyna im podziękowała, rozsiadły się wygodniej w pobliżu, czekając na kolejne rozkazy. Althea tymczasem podeszła do juków zmarłego i wyciągnęła jego miecz. Bron zamierzał zaprotestować, ale Iluviel powstrzymał go gestem ręki i pokęcił głową, gdy młodzieniec zwrócił na niego oburzone spojrzenie.
Dziewczyna przystanęła przy grobie i wbiła głęboko w ziemię stalowe ostrze, pchając je coraz mocniej i mocniej, aż całkowicie znieruchomiało. Stała nad nim pochylona, dysząc ciężko, jakby ten niewielki ruch wyrwał z niej ostatki sił. Wiedziała, że musieli ruszać – Dannar siedział już na Armelliano i usłużnie pilnował jej siwka, a Amondel zmierzał ku swemu wierzchowcowi.
— Żegnaj, przyjacielu — wyszeptała, puszczając w końcu broń i odwracając się od grobu.
Złapała wodze Escuduro i zwinnie wskoczyła na konia, z wysokości grzbietu ogiera ostatni raz zerkając na ich dzieło. Grób wyglądał imponująco, a odcisk łapy smoka tuż obok w rozmiękłej ziemi nadawał temu miejscu nowy, niepowtarzalny klimat.
Gdy niemal wszyscy siedzieli już w siodłach, gotowi do drogi, Iluviel podszedł do oręża i przyklęknął, dotykając stali.
— Odszedłeś zbyt szybko, wojowniku — wyszeptał po elficku, kreśląc koniuszkiem palca litery na ostrzu.
Kiedy skończył i wstał, raz jeszcze dotknął palcami czoła oraz schylił głowę. Później jednak już nie spoglądał na grób swego przyjaciela, tylko wskoczył na klacz i ruszył powoli stępem za oddalającym się Amaondelem.
Smoki wzniosły się w powietrze i w krótkim czasie zniknęły ponad warstwą chmur. Dannar ruszył kłusem, by wyprzedzić kolumnę i przejąć prowadzenie; Bron wpatrywał się w horyzont, jakby chciał na samym jego końcu ujrzeć własną przyszłość, natomiast Althea walczyła ze sobą, by nie wrócić do grobu i raz jeszcze nie sprawdzić, czy wszystko wyglądało jak trzeba. Gdy odjechała jednak znaczny kawałek i odwróciła się ostatni raz, wiedziała już, że nikt nie przeoczy grobowca.
Wzniesienie oświetlał samotny promień słońca, któremu udało się przebić przez chmury; jego blask odbijał się od miecza, mieniąc się w kałużach tysiącem barw. W świetle tym jarzyły się słowa spisane językiem powszechnym – językiem ludzi. Napis ten – jak i pamięć o zmarłym – miał nigdy nie zgasnąć.
Tu spoczywa sir Irving, syn Ifenthora, spadkobierca rodu Wehternarów. Ojciec, brat, przyjaciel, wojownik, obrońca, sprzymierzeniec smoczych jeźdźców. Jego czyny nigdy nie zostaną zapomniane, a pamięć o nim żyć będzie wiecznie.


23 komentarze:

  1. Jak zawsze niezwykłe! Ale mam do ciebie jedno pytanie czy ty masz zamiar zabić ich wszystkich?!
    A jeśli masz taki pomysł... to... nie wiem, ale...
    Dobra, nie ważne.
    Dużo weny Życzę i szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, nie, wszyscy nie zginą, spokojnie, mam wobec nich wielkie plany :P
      Ale kilka osóbek na pewno zakończy życie, jednak które - tego nie zdradzę ;) Musicie wytrzymać ze mną przez całą trylogię ;P
      Bardzo dziękuję za komentarz i także życzę szczęśliwego 2015 roku! :)

      Usuń
    2. Błagam tylko nie Amondel!!!!!!! Błagam!!!

      Usuń
    3. Hahahahaha, nie :P Spokojnie, wszystko w swoim czasie ;)

      Usuń
  2. Wpierwej nadrabiam rozdział:
    Był łowca no i nie ma łowcy. Trochę szkoda, ostatecznie "he's just a cop doing his job!", abstrahując od cieszenia się polowaniem i zabijaniem. Królowa każe, sługa musi. Scena walki mi się podobała, chociaż odniosłam wrażenie, że brakowało jej pewnego dynamizmu. To było szybkie, a myśli bohaterów nie dały tego odczuć, były zbyt... pełne, skomplikowane. Krótsze zdania by chyba załatwiły sprawę.
    Co mi się nie podoba, to postawa Irvinga! Jako doświadczony wojownik powinien sobie zdawać sprawę z zagrożenia bycia zranionym. Jasne, uratowanie Althei było ważniejsze pod względem globalnym, ale powinien też pomyśleć o sobie. Przynajmniej spórbować się opatrzyć na koniu albo coś. Albo przynajmniej nie udawać, że wszystko w porządku, skoro czuł, że nie jest w porządku.
    Chciałabym zobaczyć potykającego się z wrażenia smoka. :D
    Hm. Mam nadzieję, że Iluviel i Amaondel nadal pozostaną sceptyczni w stosunku do Dannara. Irvinga i Brona można zrozumieć; podczas walki we wspólnej sprawie nawiązują się relacje, które trudno jest wytłumaczyć i nawet trudniej zignorować, a dla Brona Irving chyba stał się kimś w rodzaju mentora i ufa jego osądowi. Chociaż nie powinien. BO TO PRZECIEŻ DANNAR. <3
    I jeszcze co do pierwszego lotu z Nocną Furią - wyposażyłam się w dodatek Dragonborn do Skyrima i wczoraj też latałam na smoku. :D

    Piętnasty:
    No dobrze, może Irving nie zgłupiał całkiem. Jego decyzja była logiczna, to muszę przyznać, choć zgaduję, że Althea miałaby na ten temat inne zdanie (czemu się wcale nie dziwię). Smutek. Irving był postacią, która kojarzyła mi się z dobrym dziadkiem. Aczkolwiek całe to gadanie o honorze i uczciwości mnie nie przekonuje. Jasne, to bardzo ważne wartości, ale w mojej opinii nie każdy na nie zasługuje. Gdyby Irving dźgnął Mothrila w plecy, nie umarłby, ale rozumiem, że nie chciał postępować wbrew swemu kodeksowi. Wtedy przecież nie miałby żadnego kodeksu, prawda?
    Krótko, poza tym. Ale to dobrze, że śmierć Irvinga dostała osobny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, trochę jednak żałuję, że nie poświęciłam mu więcej uwagi - chyba w poprawkach poświęcę mu rozdział lub znacząco rozwinę jego postać, by wyjaśnić, czemu był, jaki był, co się działo anim został płatnym zabójcą królowej i takie tam... Ale cóż - taki był już jego los ;)
      Hm, ciekawa uwaga - przyjrzę się raz jeszcze tej scenie walk i postaram się co nieco poprawić. Dziękuję za dobre spostrzeżenia :)
      Nooo, od początku pisania tego wątku miałam spote wątpliwości, czy to, co zrobił Irving, jest faktycznie dobre i właściwe. Że tak powiem - ktoś musiał umrzeć, by Althea ujrzała w końcu, że to nie dziecinna zabawa, tylko walka o przetrwanie, walka o to, by przechytrzyć wroga. Śmierć była w historii potrzebna (będzie ich więcej, wiadomo, ale jakaś musiała w końcu nastąpić ;P), tylko nadal dopadają mnie wątpliwości, czy wszystko opisałam w sposób właściwy.
      Hahahaha, gdybym była animatorem, to bym narysowała wszystko i zanimowała, ale nie jestem uzdolniona jak moi znajomi ze studiów, więc musi na raie wystarczyć wyobraźnia ;P
      Nooo, elfy nie są proste w obsłudze, że tak powiem. Jeżeli będą mieć wątpliwości, to je będą mieć, bez względu na okoliczności. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że zasłużył na ich uznanie i przychylniejsze spojrzenia, a co będzie dalej, tego nie zdradzę ;P
      No tak, Dannar to Dannar, zawsze trzyma coś w anadrzu :D
      Ohohoho, ja też chcę polatać na smoku! *,* Chyba dodam Skyrim do listy gier, które muszę kupić :D Choć w sumie i tak miałam na liście, ale gdy mi o tym powiedziałaś, awansowała na wyższą pozycję xD


      No niestety Irving miał takie, a nie inne podejście do wszystkiego. Podjął taką decyzję, która, jak wspominałaś wcześniej, miała znaczenie globalne - uważał, że jego życie nie jest warte tyle, ile życie Althei, która wpłynie na życie milionów.
      Nooo, troszku się bałam, że ta długość jakoś wpłynie na jakość rozdziału, ale chyba nie było tak źle.
      Ogółem fakt, smutno, bo Irving był dosyć ważną postacią, ale czasami tak trzeba...
      Aż boję się pomyśleć, co będzie dalej w treści, gdy trza będzie kogoś uśmiercić xDD

      Usuń
    2. Rzeczywiście, warto byłoby napisać o nim nieco więcej, wydawał się naprawdę fajną postacią i taką trochę niepasującą na sługę królowej elfów, nawet jeśli Isania ma nie do końca równo pod sufitem.
      Jasne, że potrzebna. I dobrze, że będzie ich więcej - w końcu to nie sielanka. Ale muszę powiedzieć, że od niedawna podziwiam wszystkich, którzy uśmiercają swoich bohaterów, bo od niedawna stoję nad problemem zabicia postaci. I, cholera, nie mogę się zmusić, żeby ją zabić. (Ale nie tak, jak G. Martin... Nie wydaje mi się, że to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie).
      Następny w kolejce po mojemu może być Amaondel. Widziałam w komentarzu wielki protest, ale mnie by to nie przeszkadzało. :D
      Tak z ciekawości - ile masz stron, słów wszystkiego, co dotychczas napisałaś? Łącznie z nieopublikowanymi.

      Usuń
    3. No to postanowione - w poprawkach na pewno napiszę o nim nieco więcej ;)
      Hm... ja chyba nie mam z tym jakiegoś wielkiego problemu (oczywiście nie mam syndromu Martina, o nie!) - jeżeli jest mi to potrzebne do fabuły, decyduję się taką postać zabić, wpierw rozwiązując wszystkie powiązane z nim wątki.
      Czemu wszyscy myślą, że uśmiercę Amaondela? xD No nie wiem, nie wiem, zobaczymy, hahahaha xD Ale jego akurat nie brałam pod uwagę w sumie, lol :P Taki trochę spoiler, ale nie mam zarysowanego mocno planu na początek 2 oraz 3 części, więc kto wie, co się po drodze zdarzy ;P Może wplotę jakąś śmierć w te już opracowane wątki w kolejnych tomach, he he he ;P
      Wiesz, że nie wiem? Ale policzę specjalnie dla Ciebie :)
      209! Wow, nieźle, naprawdę. Sądziłam, że jest tego znacznie mniej. Obstawiam więc, że na tom będzie przypadać około 400 stron a4. Bo jak mam zamknąć tom 1 na 30 rozdziałach, to do 400 powinnam dociągnąć.Nice! :D

      Usuń
    4. No własnie o to chodzi! Ja stoję nad tym problemem, stoję i stoję, i nic nie jestem w stanie zrobić, bo nie mogę się zmusić do tego morderstwa, ale jeśli go nie popełnię, wszystko bez sensu! A ta postać nawet nie pojawia się specjalnie często. (Problemy pierwszego świata).
      Ja mam raczej na to nadzieję. :D Bo to chyba jedyny, którego śmierć by mnie kompletnie nie obeszła.
      A dziękuję! :>
      O, naprawdę nieźle! To taka przeciętna długość książki w sumie, a trzeba brać pod uwagę, że nikt powieści w A4 nie drukuje. Także można powiedzieć, że te czterysta już masz, może nawet więcej. :P

      Usuń
    5. Ha, znalazłam ten felerny gif: http://25.media.tumblr.com/124c21e4a8d4ffcdf605b962f1eac5f7/tumblr_mgawu483MR1qe5ugfo2_500.gif

      Usuń
    6. Po prostu musisz sobie powiedzieć - to jest konieczne. Od tego zależy cała fabuła, dosłownie wszystko! Zresztą co to za historia bez jednego choćby morderstwa czy śmierci? :P Zwłaszcza fantasy? :P
      Cóż, rozważę to, ale przyznam szczerze, że póki co się na to nie zanosi (jakby nie patrzeć, ma jeszcze trochę roboty do zrobienia ;P)
      Noo, też fakt - cholera, ale mam pisane, nie ma co :D To efekt końcowy pewnie będzie mieć coś z 600-700 stron (drugi Martin się ze mnie robi, tylko tyle nie zabijam... lol xD)
      Hahahahahaha, ten gif jest genialny! xD

      Usuń
  3. Rozdział był bardzo smutny, ale jednocześnie fajny. Masz smykałkę do pisania za co podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za słowa uznania - dużo to dla mnie znaczy! :)

      Usuń
  4. Świetny rozdział *.*
    Czytam Twojego bloga od początku. Z niecierpliwością czekam na następne rozdziały. :))

    Przy okazji Twoja historia zainspirowała mnie do spróbowania własnych sił w pisaniu. Przeżywam teraz niesamowitą przygodę za co chciałam Ci z całego serducha podziękować :))

    Dodam tylko że mam nadzieję że nie zakończysz przygody z pisaniem. Masz niesamowity talent który warto rozwijać. Chciałabym kiedyś przeczytać książkę Twojego autorstwa.

    Życzę miłej nocy i przede wszystkim pomysłów i zapału do dalszej pracy.
    -Naira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bardzo mi miło i cieszę się, że zdecydowałaś się na zostawienie komentarza! Dużo to dla mnie znaczy! :)
      Naprawdę? Wow, to świetna wiadomość! Nie sądziłam, że mogę być dla kogoś inspiracją i zachęcić do pisania! To wspaniale! Polecam czytać duuużo książek, wtedy nasza wyobraźnia oraz słownictwo znacząco poszerzają swoje horyzonty :) I nie ma za co - jeśli moja praca zmienia kogoś w jakiś sposób, jest to dla mnie ogromna nagroda i zachęta do dalszej ciężkiej pracy :)
      Och, nie, nie, przygody z pisarstwem raczej na pewno nie zakończę - to moje najtańsze hobby i głupio by było z niego zrezygnować :P A ten talent staram się cały czas rozwijać, szlifować oraz poszerzać swoją wiedzę, jednak wiadomo - człowiek uczy się przez całe życie :)
      Mam nadzieję, że los sprawi, iż któregoś pięknego dnia, za kilka lat, na półkach w księgarniach w całym kraju pojawią się książki mojego autorstwa ;) To moje marzenie i cel, do którego dążę, pisząc tą powieść oraz planując kilka następnych.
      Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za komentarz - tego typu wiadomości bardzo podnoszą na duchu i zachęcają do dalszego pisania! :)
      Pozdrawiam cieplutko! <3

      Usuń
  5. Co z nich za bohaterowie, Irvingowi zbudowali kurhan, a Łowca leży gdzieś na zadupiu rozdziobywany przez kruki. ;_;
    A na poważnie to bardzo dobrze, że poświęciłaś temu osobny rozdział, takie uspokojenie jest bardzo dobre. A śmierć w drużynie była potrzebna żeby nie było zbyt bajkowo i aby Mothril miał satysfakcję, że chociaż jeden gryzie glebę.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahaha, złym ludziom nie jest dane posiadać szczęśliwego zakończenia ;P Przykro mi :P *zła aŁtorka*
      Ano śmierć czasem jest potrzebna, żeby wszyscy się otrząsnęli i ogarnęli tyłki, że tak powiem ;)
      Również pozdrawiam gorąco i do napisania! :)

      Usuń
    2. Ale Mothril nie był ludziem tylko elfem :P
      A poza tym niby dlaczego był zły? Przecież był wierny królowej i swojej profesji, więc był wzorowym obywatelem :D

      Usuń
    3. "He's just a cop doing his job!". :P

      Usuń
    4. Galen, mówiłam ogólnie, hehehe ;P
      Hahahahahaha, tekst miesiąca chyba zostanie to okrzyknięte :P Mothril zasługuje na więcej uwagi, to ją dostanie w poprawkach - mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni :)

      Usuń
  6. Elfy są potworne. Taka obojętność do życia i śmierci ich przyjaciela. Okropne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elfy takie są - nie okazują zewnętrznie uczuć. Idealnym przykładem tego są elfy pokazane w trylogii Władcy Pierścieni. Legolas jedynie strzelał miny, mało mówił i nie płakał jak dziecko, gdy ktoś umierał. To twarde, długowieczne sztuki.

      Usuń