czwartek, 27 listopada 2014

1.14 'Przepowiednia'



Nikt nie cieszył się z pierwszych wiosennych deszczy, nawet smoki dotąd nieuskarżające się na trudy podróży. Dla nich stanowiło to niesamowitą przygodę, z kolei dla konnych często była to walka o przetrwanie.
Także teraz szóstka jeźdźców jechała ślimaczym tempem, kuląc się w siodłach i osłaniając zmarznięte ciała przed gwałtowniejszymi podmuchami wiatru, jednak przesiąknięte ubrania nie dawały już żadnego ciepła. Dochodziło południe, lecz jednolita, ciemnoszara warstwa chmur nie przepuszczała słońca.
Elfy trzymały się nieco lepiej niż ludzie. Ich rasa była bardziej odporna na zimno, a podczas upałów nie odczuwali gorąca. W tamtym momencie Althea dziękowała bogom za elfickie pochodzenie. Sir Irving wraz z Bronem jednak nie mieli żadnych przywilejów z tytułu należenia do gatunku ludzi, toteż trzęśli się jak liście osiki, szczękając zębami oraz próżnie wypatrując na horyzoncie jakichkolwiek oznak wioski.
Dannar z kolei skorzystał z magii, co rozwścieczyło elfy trzymające się tyłów pochodu. Althea zdołała wychwycić z ich przyciszonej rozmowy takie słowa jak „nieodpowiedzialność”, „głupota” oraz „bezczelność”. Młodzieniec jakby wyczuł, że przyjaciele rozmawiali na jego temat, bo obrócił się w siodle i rzucił okiem na koniec grupy. Po chwili wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Cóż to się stało, że elfiątka nie używają swojej uzdrowicielskiej magii, żeby uchronić się przed deszczykiem? — spytał szyderczo, na powrót wygodnie siadając w siodle.
— Nie chcemy tracić sił na tak trywialną czynność — odpowiedział Amaondel z pozoru spokojnym głosem. — Elfy nie zwykły chwalić się umiejętnościami na prawo i lewo.
— Och, oczywiście, że nie — przytaknął Dannar, co nieco zbiło księcia z tropu. — Ale i tak lubicie wywyższać się nad innymi rasami.
Amaondel znów chciał zareagować na zaczepkę, ale Iluviel w porę zahamował porywczą naturę następcy tronu. Elf więc prychnął jedynie, zgromił wzrokiem plecy młodzieńca, po czym pogrążył się w rozmyślaniach.
Wśród grupy znów zapanowało ponure milczenie, które zakłócało jedynie nieustanny szum deszczu. Althea zastanawiała się, czy otaczające ją ze wszystkich stron męskie grono w końcu dojdzie do porozumienia, jednak, patrząc na zaciśnięte usta, chmurne spojrzenia, nastroszone brwi oraz bojowe nastawianie do siebie nawzajem, zrozumiała, że zgoda byłaby prawdziwym cudem. Niestety tak niezdrowa atmosfera wpływała również na nią, a także pośrednio na smoczycę, która zrobiła się bardziej buńczuczna oraz niesforna. Althea nie widziała sensu w rozmowie ze zwierzęciem, skoro to warczało przy każdej okazji i odgryzało się niewinnemu, także podminowanemu Ognistemu Rubinowi.
Strzeżcie się, odezwała się nagle smoczyca, zupełnie zaskakując tym młodą elfkę. Wyczuwam łowcę.
Zanim dziewczyna zdążyła ostrzec pozostałych, Amaondel wydał krótki rozkaz i mężczyźni pospiesznie zajęli pozycje wokół przerażonej Althei. Iluviel zdjął z ramienia łuk, a także przygotował dłoń do szybkiego pochwycenia strzały. Sir Irving za to obnażył miecz, obserwując także stronę Brona, by móc w razie potrzeby wspomóc chłopaka. Mothril już raz wyrządził mu ogromną krzywdę; drugiego ataku młodzieniec mógłby nie przeżyć, tak samo jak rycerz. Przywiązał się do młodzieńca podczas ich podróży oraz wspólnych treningów w czasie krótkich postojów. Strata tak dobrego kompana byłaby ogromnym ciosem dla starszego mężczyzny.
Niepokój jeźdźców udzielił się też zwierzętom: konie stąpały nerwowo w miejscu, rzucając łbami i dzwoniąc metalowymi częściami rzędów, gotując się do szybkiej ucieczki. Nawet smoki opuściły swoje dawne stanowisko nad jednolitą warstwą deszczowych chmur, zniżając lot i spuszczając głowy, by wypatrzeć skradającego się wroga.
Pierwsza strzała wystrzeliła jakby znikąd – wyraźnie zmierzała w kierunku bezbronnej Althei. Dannar odwrócił się w siodle i machnął ręką; tuż przed dziewczyną wzniosła się półprzezroczysta bariera, która wchłonęła w siebie grot. Ten zawisł na kilka chwil w powietrzu, po czym upadł na ziemię.
To był sygnał do ucieczki.
— Jedź, jedź, jedź! — popędził ją Dannar, spinając Armelliano ostrogami.
Escuduro nawet nie czekał na impuls ze strony jeźdźca – skoczył do przodu, rozwijając zaraz ogromną prędkość. Tym samym pociągnął za sobą resztę wierzchowców, które szybko oddaliły się od zagrożenia.
— Niezły refleks! — krzyknął poprzez szum wiatru w uszach sir Irving, a każdy, kto usłyszał jego wypowiedź skierowaną do młodzieńca, mógł w niej wyczytać aprobatę.
A do ataku przystąpiły smoki.
Nocna Furia dostrzegła, skąd został oddany strzał, toteż złożyła skrzydła i zapikowała w dół, wyciągając do przodu łapy z groźnie wysuniętymi pazurami. Jej paszcza była szeroko rozwarta; błysnęły białe zęby, z których skapywała ślina, by po chwili z gardła wyrwał się pełen wściekłości ryk. Zaraz potem z całą siłą uderzyła w ziemię, wzniecając lawinę błota, kawałków trawy oraz wody. Moc ciosu odczuli nawet uciekający wierzchem podróżni – ziemia zatrzęsła się pod kopytami rumaków, wyrywając z gardeł jednego z nich cichy kwik strachu. Wszystkie jak jeden mąż przyspieszyły, choć zdawałoby się, że osiągnęły kres własnych możliwości.
Althea nie śmiała odwracać głowy, dlatego sięgnęła w umyśle do smoczycy, wołając głośno:
Furio! Nic ci nie jest?!
Odpowiedział jej jedynie pełen wściekłości ryk porażki oraz niewypowiedzianej groźby. Gad nie chciał odpowiadać na nawoływanie swojej pani. Zaraz potem do jego zewu dołączył inny, bardziej basowy – to Ognisty Rubin przystąpił się do polowania, jednak nie zwracał na siebie tak dużej uwagi jak samica. Nie kipiał też tak ogromną złością – wzniósł się ponownie do lotu, wypatrując czającego się w okolicy Łowcy.
Gdy Escuduro nieznacznie zwolnił, by przygotować się do skoku przez zwalone stare drzewo, Nocna Furia niechętnie przesłała obraz Althei galopującej na siwym koniu. Bestia tym samym dała do zrozumienia, że miała ją na oku i teraz nic nie powinno jej się złego przydarzyć.
Ale Nocna Furia była tylko niedoświadczonym smoczątkiem polegającym na własnym instynkcie, więc nie mogła wszystkiego przewidzieć.
Siwy ogier Althei złożył się do skoku, a zaraz za nim konie elfów – w momencie zawieszenia nad przeszkodą nadleciała kolejna strzała.
Ból rozlał się po całym ramieniu, wyrywając z gardła Althei głośny jęk, który niemal natychmiast pomieszał się z donośnym wrzaskiem furii czarnej smoczycy. Dziewczyna zachwiała się w siodle, ale nie pozwoliła Escuduro zgubić kroku – przede wszystkim musiała ratować się ucieczką. Nie miała odwagi spojrzeć w bok na strzałę tkwiącą w jej ciele ani też do tyłu, by sprawdzić, czy ktoś z jej męskiej eskorty dotrzymał kroku siwemu ogierowi. Wiedziała jedynie, że nie powinna zwalniać tak długo, póki Mothril na nią polował.
Zanim jednak znów zmusiła wierzchowca do szybszego chodu, usłyszała triumfalne unisono Nocnej Furii, a potem pełen zachwytu okrzyk smoczycy w myślach:
Mamy go, mamy go!
Gdy zatrzymała Escuduro, obok niej znalazł się Amaondel oraz Bron. Elf spojrzał z niepokojem w oczach na przechyloną do przodu dziewczynę. Kiedy rumak przesunął się w bok, by lepiej widzieć, co działo się na drodze za nim, dostrzegł strzałę i syknął, szybko zeskakując z siodła. W kilku krokach znalazł się obok niej; z niezwykłą delikatnością, o którą by nie podejrzewała zimnego następcy tronu, dotknął drzewca, badając, jak głęboko utkwił grot. Nie odzywał się słowem, co zaczęło niepokoić elfkę, jednak nie tak mocno jak pulsujący ból rozchodzący się po całym ciele.
Po chwili poczuła uderzenie podmuchu wiatru i aż skuliła się w sobie, gdy ogromny cień przesłonił całą jej sylwetkę razem z niespokojnym ogierem. Amaondel trzymał mocno za wodze rumaka, obserwując smoka, który niemal muskał czubkami skrzydeł trawę, a przednie łapy wysunął w kierunku dziewczyny.
Mocny chwyt wydusił z płuc oddech Althei, zaś gdy zwierzę uniosło ją, siłą powstrzymała się, by nie wrzasnąć ze strachu. Poczuła kolejny uścisk w okolicy ud i nagle znalazła się poziomo względem ziemi, a oczy wlepiała w czarne łuski smoczycy.
Ognisty Rubin przekazał mi od elfa, że mam cię zabrać daleko od łowcy i nie lądować tak długo, dopóki on nie odwoła swojego rozkazu, wyjaśniła bestia, wzbijając się wyżej, by nabrać lepszej oraz bezpieczniejszej wysokości. Mam też lecieć wolno oraz w miarę nisko, byś nie umarła od zimna. Nie umrzesz od tego, prawda?
Jednak Althea nie mogła odpowiedzieć na ostatnie pytanie swojej podopiecznej; straciła przytomność, zanim na dobre pojęła, że ona i Nocna Furia odbywały pierwszy wspólny, podniebny lot.

Ognisty Rubin obserwował, jak smoczyca odlatuje, lecz głośne rzężenie zdychającego konia sprowadziło myśli smoka z powrotem do natrętnej dwunożnej istoty, która spędzała sen z powiek jego pana.
Zwierzę przy drugim strzale precyzyjnie określiło położenie zakamuflowanego łowcy i uderzyło raz, a precyzyjnie, łamiąc czar samą bestialską siłą. Jego cios powalił także skrytego za zasłoną konia, który dogorywał nieco dalej, śmiertelnie raniony pazurami gada. Smok schylił głowę i kłapnął zębami, uciszając ofiarę na zawsze; gdy uniósł zakrwawiony pysk, Mothril otrząsnął się i już miał naciągnąć na cięciwę kolejną strzałę, by tym razem powalić Ognistego Rubina, jednak nadjechały posiłki.
Iluviel z grzbietu klaczy mierzył w kierunku łowcy, a przez trawę sunęli sir Irving i Dannar – wyjątkowo zgodni oraz zgrani przeciwko wspólnemu wrogowi. Obaj dzierżyli miecze; poruszali się lekko na ugiętych nogach. Choć widać było, że w synu Landara tkwił młodzieńczy wigor, jednak stary rycerz przewyższał go doświadczeniem, a także latami pracy nad własnym ciałem oraz techniką.
Działając razem, ramię w ramię, mieli szanse zwyciężyć.
Mothril popatrywał to na jednego, to na drugiego, a widząc nadchodzącą porażkę przy pomocy łuku, odrzucił na bok broń, dobywając łudząco podobnych krótkich elfickich mieczy, jakimi władał Iluviel. Tak samo zakrzywione ostrza, cienka, niezwykle mocna stal oraz runy pokrywające klingi.
Elficki wojownik nie spuszczał wroga z oka, ciągle mierząc do niego z łuku, jednak to Dannar oraz sir Irving mieli w końcu rozstrzygnąć, kto w tym pojedynku zostanie zwycięzcą, a kto przegranym. Z jednej strony wydawało się, że przewaga liczebna drużyny da pewną wygraną, jednakże nikt nie przestawał doceniać łowców.
— Zabicie tylu zdrajców będzie dla mnie najwyższą przyjemnością — oznajmił Mothril, mierząc spojrzeniem sir Irvinga oraz Iluviela. Potem jednak przeniósł wzrok na Dannara. — Lecz śmierć syna tyrana z mej ręki będzie ogromnym zaszczytem oraz powodem do dumy. Słyszycie? Słyszycie, jak zegar waszego życia tyka? Już niedługo spotkacie się z bliskimi w zaświatach!
Ruszył do ataku tak gwałtownie oraz niespodziewanie, że sir Irving z trudem zablokował śmiercionośny cios, z wysiłkiem zaciskając zęby. Warknął i odepchnął wroga od siebie, lekko się zataczając.
— Dwóch przeciwników to dla mnie nic trudnego — zapowiedział łowca, jednak wytknął palcem Iluviela. — Jeżeli ty się nie wtrącisz, postaram się skończyć to możliwie szybko.
— Mniej gadania, więcej walczenia! — zakrzyknął Dannar, zasypując Mothrila serią skomplikowanych cięć; młodzieniec zepchnął przeciwnika do obrony, systematycznie przesuwając się do przodu, jednak bardzo szybko role się odwróciły.
Łowca odparował każdy atak smoczego jeźdźca, zaś gdy wyczuł niewielką przerwę między jednym ciosem a drugim, przystąpił do ataku, szukając słabego punktu.
Sir Irving mógł się jedynie przyglądać toczącej się tuż obok niego walce, nie chcąc się wtrącać – nie pozwalał mu na to honor. Nieczyste zagranie splamiłoby jego duszę i zostałby skazany na potępienie, a przynajmniej to mu wpajano za młodu. Dla niego walka musiała być czysta, sprawiedliwa – tylko w ten sposób mógł dowieść własnej wartości.
Lecz żaden z walczących ani myślał o honorowym pojedynku.
Mothril zwiódł Dannara fałszywym zagraniem – w ostatniej chwili zmienił kroki i zamachnął się mieczem, celując w bok młodzieńca; smoczy jeździec machnął ręką i stęknął, gdy szybko wzniesiona bariera magiczna rozbiła się na miliony świecących drobin, a on sam został zmuszony do opadnięcia na kolano, by się bronić. Zatrzymał cios w porę, jednak siła uderzenia sprawiła, że aż zadźwięczało mu w uszach.
Łowca uśmiechnął się i nie czekał, aż jego wróg zdąży się podnieść. Odstąpił od klęczącego człowieka, obrócił się płynnie, a potem zaatakował sir Irvinga. Rycerz dzięki bacznemu obserwowaniu toczącego się pojedynku w porę przygotował się na uderzenie, toteż tak szybka zmiana przeciwnika nie zaskoczyła go. Sparował cios i wyprowadził cięcie z boku, mocno zaciskając zęby. Czuł, że jego mięśnie zaczynają lekko pobolewać z wysiłku, jednak to jeszcze nie był kres jego możliwości. Dzięki częstym treningom z Bronem zdołał powrócić do dobrej formy, choć podeszły wiek nie pozwalał mu już na tak sprawne oraz szybkie manewry jak za młodu.
Teraz jednak nie mógł myśleć o swoich słabościach – musiał szukać ich u Mothrila, jeśli chciał przeżyć oraz wygrać.
Nie zdążył nawet spytać Dannara, czy nic mu się nie stało po ostatnim uderzeniu, bo łowca nie dawał ani chwili wytchnienia, atakując z każdej strony w poszukiwaniu słabej strony. Sir Irving miał nadzieję, że wytrzyma wystarczająco długo, by smoczy jeździec zdążył się podnieść i go wspomóc. Wolał jednak, żeby nastąpiło to teraz, bo mięśnie zaczynały już niemal wyć z wycieńczenia – ciosy łowcy przypominały uderzenia krasnoludzkiego młota: potężne, wyciskające z przeciwnika ostatnie siły.
Zerknął kątem oka na podnoszącego się Dannara, który otrząsał się z oszołomienia po rozbitym czarze, lecz, jak później zdał sobie z tego sprawę rycerz, ten ruch okazał się błędem.
Mothril dostrzegł przerwę w skupieniu przeciwnika i wyprowadził cios, mierząc w brzuch. Jedynie doświadczenie uratowało sir Irvinga przed wypruciem flaków: w ostatniej chwili zablokował cios, lecz klinga wrogiego miecza zatrzymała się na jego boku. Obaj walczący zamarli, siłując się nie tylko na miecze, lecz także na spojrzenia.
— Trafiłem, zdajesz sobie z tego sprawę? — spytał cicho Mothril tak, by Dannar tego nie usłyszał.
Sir Irving nie zwalniał siły, jaki wkładał w blokowanie miecza łowcy, by ten nie zagłębił jeszcze bardziej ostrza w jego ciele. Czuł w odmętach zalanego adrenaliną umysłu, że coś ciepłego spływało mu na biodro, jednak nie pozwalał sobie na rzucenie okiem ku ranie. Tym zajmie się później.
— A teraz cię zabiję — oznajmił spokojnie elficki łowca, chowając jeden z mieczy do pochwy na plecach, by po chwili złapać oburącz za oręż. — Postaram się to zrobić szybko oraz prawie bezboleśnie.
Sir Irving prychnął, a potem aż stęknął z zaskoczenia, gdy Mothril pogłębił krwawiącą ranę. Zmarszczył brwi, widząc zacięcie w oczach rycerza, kiedy ten nie odpuszczał, niemal rozjeżdżając się w błocie.
— Irving, odejdź! — krzyknął Dannar, a ta komenda spłynęła na rycerza niczym błogosławieństwo bogów. Odnalazł w sobie ostatnie pokłady energii i odskoczył.
Mothril dosięgnął usuwającego się rycerza sztychem miecza, rozdzierając materiał i żłobiąc w brzuchu kolejną ranę, jednak w porównaniu z poprzednią ta była jedynie draśnięciem.
Dannar podziękował bogom w duchu za doświadczenie sir Irvinga w walkach, dzięki czemu mógł płynnie zastąpić starego mężczyznę. I, tak jak się spodziewał, ten manewr przyniósł nareszcie pożądane skutki.
Łowca nie zdążył się osłonić przed spadającym na niego ciosem; klinga przebiła jego ciało na wylot, lecz w ostatniej chwili zaatakował mieczem na oślep, trafiając młodzieńca w ramię. Cięcie to jednak nie zrobiło wrażenia na jeźdźcu; jeszcze mocniej wepchnął oręż, uśmiechając się z dziką satysfakcją na widok krwi wypływającej z ust wroga.
— Zdychaj wreszcie, ścierwo — warknął, a gdy Mothril spróbował ponownie, ostatkiem sił, zadać cios, Dannar niedbale odepchnął ręką ramię przeciwnika.
Widział powoli wygasające w oczach elfa życie, jednak nie zamierzał wyciągnąć miecza, póki nie poczuje, że broń trzymała już tylko ciężar trupa.
Ciało zsunęło się z zakrwawionej klingi i upadło na ziemię. Młodzieniec jeszcze przez chwilę patrzył na pustkę w zaszklonych oczach Mothrila, po czym westchnął głośno, czując nagły przypływ zmęczenia.
— Cholerna magia — wymamrotał, schylając się do zwłok, by je przeszukać oraz zabrać łupy.
Oprócz mapy okolicy, kilku sztyletów oraz dwóch elfickich mieczy pokonany nie posiadał nic drogocennego, co mógłby sprzedać na targu bez zbędnych pytań lub podejrzliwych spojrzeń.
Dannar wstał chwiejnie z klęczek, w końcu czując ból rozsadzający mu ramię. Zerknął w tamtą stronę i aż jęknął, widząc rosnącą plamę na rozdartym ubraniu.
— No świetnie, to był mój najlepszy płaszcz! — jęknął i kopnął truchło, zawarłwszy w tym ciosie całą frustrację oraz podświadomy strach już nie tylko o siebie, ale też o resztę drużyny.
— Kopnij go też ode mnie, suczy syn prawie wypruł mi flaki. — Sir Irving stanął obok smoczego jeźdźca i zerknął na lekko pochylonego młodzieńca.
Spojrzeli na siebie, a po chwili wybuchli śmiechem, wprawiając w zdumienie zarówno powoli uspokajającego się Iluviela, jak i czerwonego smoka.
— Nigdy nie zrozumiem ludzi — wymamrotał do siebie elf i zsiadł z konia, wołając do roześmianych kompanów: — Wszystko z wami w porządku?
— Nie, ale z naszym kolegą jest gorzej! Zapytajmy go o samopoczucie! — Dannar nachylił się nad martwą twarzą Mothrila i wyszczerzył zęby. — Jak tam, skurwielu, boli cię serce? Och, cholera, przecież je przebiłem mieczem.
Sir Irving jedynie pokręcił głową, nie starając się nawet zwrócić Dannarowi uwagi na tak niestosowne zachowanie wobec zmarłego. Był zbyt zmęczony i obolały.
— Musimy opatrzyć wam te rany — mruknął Iluviel, dostrzegając obrażenia mężczyzn.
— To tylko draśnięcia. — Sir Irving machnął na to ręką, nie chcąc przyznawać się do prawdziwego stanu rzeczy. Przyciskał rękę do brzucha, gdzie czubek miecza Mothrila zrobił płytkie nacięcie, lecz to z jego boku wypływało nieprzerwanie życie, a on powoli tracił siły – czuł to.
Ich spekulacje przerwał odległy żałosny ryk. Ognisty Rubin, dotąd siedzący nieruchomo w pewnym oddaleniu od miejsca walki, nagle poderwał głowę i odpowiedział ogłuszającym wizgiem, rozkładając potężne skrzydła. Skoczył do lotu, zanim ktokolwiek zdołał rozeznać się w sytuacji, i zniknął zebranym z oczu.
— Chyba mamy większe zmartwienia — powiedział cicho Dannar, widząc na drodze galopującego szybko jeźdźca.
Po chwili niewielki rumak Brona hamował na śliskim podłożu, ochlapując przemoczonych i brudnych kompanów.
— Coś się dzieje z Altheą, to chyba przez tę strzałę. Musimy jej pomóc, szybko! — krzyknął ponaglająco, a jego wierzchowiec zatańczył pod nim, rwąc się do galopu.
Sir Irving stęknął i zbladł, gdy ciężko usiadł w siodle i mocniej złapał wodze swego konia. Pozostało mu już mało czasu, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Gdy tylko dopadną Altheę, zrobi sobie prowizoryczny opatrunek, by jakoś zmniejszyć upływ krwi. Niewiele mu to pomoże, ale przynajmniej zyska na czasie nawet do kilkudziesięciu godzin, jeśli nie dni.
Jednak gdy jego kary ogier wyrwał naprzód, szybko doganiając siwy zad klaczy Iluviela, wiedział już, że nie zostało mu kilka dni, a kilka godzin.

Czuła na twarzy promienie słońca łagodnie otulające swym ciepłem jej rozpaloną skórę, zaś chłodny wiatr osuszał pot z czoła.
Leciała; unosiła się nad ziemią. Ujrzała błękitny bezkres letniego nieba, a gdy nieco przesunęła głowę, dostrzegła czarny jak noc brzuch zasłaniający dalsze widoki. Smoczyca leniwie wachlowała skrzydłami, rozkoszując się spokojnym lotem, zaś jej głębokie mruczenie dziewczyna odczuwała nawet wewnątrz piersi.
Leciały razem! Ich pierwszy wspólny lot!
Althea przechyliła głowę i dostrzegła przednią łapę delikatnie zaciśniętą na jej nogach, a gdy zdała sobie sprawę, że nie leciała na grzbiecie bestii, tylko pod nią, poczuła niewielki nacisk także na klatkę piersiową oraz ramiona.
Dlaczego Nocna Furia trzymała ją w łapach?
W tym samym momencie zachłysnęła się, czując, jak dotąd niewielki dotyk zwierzęcia zamienia się w śmiertelną pułapkę bez wyjścia. Szpony zacieśniały uścisk, wyciskając z jej płuc ostatni oddech. Althea szamotała się bezsilnie w rozpaczy niczym ryba złapana w sieć, lecz każdy ruch sprawiał coraz większy ból.
W ostatnim tchnieniu odwróciła głowę w bok akurat w momencie, gdy w polu jej widzenia pojawiła się potężna paszcza smoka. Gad rozwarł szczęki i z dzikim okrzykiem rzucił się ku niej, by ją pożreć.

Obudziła się nagle; jej ciało samo poderwało się do góry, lecz czyjeś ręce stanowczo przytrzymały ją na miejscu. Dyszała ciężko, a czoło zrosił pot. W jej umyśle nadal echem odbijał się odległy złowieszczy ryk przerażającego czarnego smoka.
— Leż spokojnie, Altheo, nadal jesteś osłabiona po ataku. — Zesztywniała, słysząc obcy, kobiecy głos, jednak gdy jej wzrok się wyostrzył, ujrzała lekko uśmiechniętego Iluviela.
Po tym jak lekko przekręciła głowę, ujrzała starszą wieśniaczkę z pasmami siwizny wystającymi spod przybrudzonej chustki. Kiedy się uśmiechała, w kącikach ust tworzyły się zmarszczki, lecz opalona twarz wyglądała na niezwykle życzliwą.
— Co…? Co się…? — Kiedy już spróbowała się odezwać, chcąc dowiedzieć się, co tu się stało, odkryła ze złością, że w gardle ją paliło. Kobieta jakby wyprzedzała myśli dziewczyny i szybko podała jej gliniany kubek pełen gorzkawego płynu. Elfka zakrztusiła się i już chciała odsunąć naczynie od ust, lecz silne ręce nieznajomej przytrzymały czarkę na miejscu.
— Strzała była zatruta. — Althea odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała Dannara. Miał na sobie jedynie lnianą koszulę, a spod jednego z rękawów wystawał bandaż, co lekko zaniepokoiło elfkę. Młodzieniec jednak skupiał uwagę na czymś innym niż ona. — Z naszymi znikomymi umiejętnościami uzdrowicielskimi stracilibyśmy zarówno ciebie jak i smoka, ale okoliczni mieszkańcy okazali się lepsi w tej zabawie.
— Jak długo… — zaczęła powoli Althea, z ulgą zauważając, że głos na powrót stał się normalny, lecz Dannar ją ubiegł:
— Och, niecały dzień — wskazał ręką za siebie — gorsze od twojej nieprzytomności były jęki smoczycy. Bogowie, jak ona charczała!
— Furia? — W dziewczynę wstąpiły nowe siły, lecz wieśniaczka cmoknęła i na powrót przycisnęła ją do posłania.
— Smokowi nic nie jest — zapewniła gorąco, a potem spojrzała spod oka na smoczego jeźdźca. — Nie strasz mi pacjenta, chłopcze, bo następnym razem poleję ci ranę najmocniejszym trunkiem we wsi i z rozkoszą posłucham twoich wrzasków!
Dannar otworzył usta, żeby coś odpyskować, ale chichot kobiety oraz otwarty śmiech Iluviela sprawił, że i on zaczął się śmiać.
— Co się stało Furii? — zapytała Althea, bo ta kwestia nie dawała jej w ogóle spokoju. Bała się, że łowca dopadł także i ją zatrutymi strzałami, a tego elfowi tak łatwo by nie darowała.
Iluviel spojrzał na Dannara, zaś młodzieniec wzruszył ramionami, po czym chłopak zniknął z pola widzenia dziewczyny, by za kilka chwil znów się w nim pojawić. Przy łóżku, na którym dziewczyna leżała, postawił niewielkie krzesełko, usiadł przodem do oparcia i uśmiechnął się lekko.
— Tutaj, kochana, muszę odpowiedzieć ja. — Oparł ręce na drewnie, po czym zaczął powoli tłumaczyć: — Człowiek naznacza smoka najczęściej w wieku szesnastu, siedemnastu lat, więc ma za sobą już kawałek życia. Smok natomiast dopiero co się wykluł lub nie ujrzał jeszcze pierwszej wiosny. To prowadzi nas do tego, że jeździec smoka jest przyzwyczajony do życia bez bestii w swoim umyśle, natomiast gady już nie. Jeżeli umiera smoczy jeździec, jego podopieczny wkrótce potem, nie poradziwszy sobie z tak ogromną stratą.
— Byłam… bliska śmierci? — wymamrotała zaskoczona Althea, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak groźną ranę zadał jej Mothril.
— Nie aż tak blisko, jak sądzisz, jednak biedna Furia straciła kolor oraz siły. Teraz powoli dochodzi do siebie, lecz nadal warczy na Ognistego Rubina, gdy ten przynosi jej jelenia lub dwa. — Dannar zaśmiał się do siebie, jakby przypomniał sobie szczególnie zabawną sytuację związaną z dwójką smoków.
— Co z resztą? — spytała, próbując podciągnąć się na posłaniu. Wieśniaczka szybko poderwała się i pomogła dziewczynie wygodnie umościć się na poduszkach. — Gdzie Bron, sir Irving, Amaondel?
— Doglądają koni oraz smoków, oczywiście! — Dannar klasnął w dłonie i wstał, po czym spojrzał na kobietę nadal siedzącą w pobliżu chorej elfki. — Lepiej szybko wyzdrowiej, przed nami kawał drogi, a wojska mojego ojczulka kręcą się niedaleko, więc wolałbym nie zostawać w jednym miejscu zbyt długo — oznajmił już mniej rozentuzjazmowanym tonem smoczy jeździec, po czym skinął na Iluviela i wraz z elfem wyszedł z pomieszczenia.
Althea poczuła się nieswojo, gdy została sama z nieznajomą kobietą krzątającą się przy stoliku obok łóżka. Korzystając z chwili spokoju oraz ciszy, rozejrzała się po pomieszczeniu. Musiała znajdować się w domu wieśniaczki niedaleko miejsca, w którym zostali zaatakowani przez Mothrila. Pokój wyglądał skromnie; na drewnianych ścianach nie dostrzegła żadnych ozdób.
Szybko porzuciła wstępne oględziny i sięgnęła umysłem do smoka. Zalała ją fala radości, gdy Nocna Furia odpowiedziała miłością, troską oraz entuzjazmem charakterystycznym dla tych zwierząt.
Altheo! Cudownie usłyszeć twój głos! Czy wszystko w porządku? Kobieta pomogła?
Elfka zachichotała, lecz za późno zdała sobie sprawę, że zrobiła to na głos, co nie umknęło uwadze wieśniaczki. Kobieta odwróciła się i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem, który mógł kojarzyć się z matką z czułością obserwującą swoją małą pociechę.
Wolę wiedzieć, co z tobą, odpowiedziała dziewczyna, śledząc ruchy nieznajomej. Czemu warczysz na Ognistego Rubina i jego zdobycze?
To poniżej mojej godności, mruknęła urażona smoczyca, a Althea znów zachichotała. Tak bardzo cieszyła się, że nikomu nic się nie stało!
Potraktuj to jako nagrodę, oznajmiła przebiegle elfka. Niecodziennie starszy smok karmi młodszego.
Nastąpiła chwila ciszy, a gdy Nocna Furia znów się odezwała, usłyszała w jej tonie łagodniejsze nuty, co świadczyło o skutecznym udobruchaniu gwałtownej smoczycy.
Może i masz rację, przyznała, ale po chwili dodała: Tylko niech nie myśli, że przez to go polubię!
Althea westchnęła, jednak z jej ust nie schodził szeroki uśmiech, który przywabił wieśniaczkę do posłania. Kobieta usiadła na krześle, które wcześniej zajmował Dannar, i podała niewielką czarkę z kolejnym dziwnym w smaku płynem.
— Muszę zmienić opatrunek — odezwała się i bez zbędnych ceregieli zabrała się za odwijania bandaży z ramienia dziewczyny.
Althea milczała, jednak wsłuchiwała się w myśli smoczycy, która obserwowała wesoło rozmawiającego Brona z Dannarem, co z jednej strony dziewczynę mocno zaskoczyło, a z drugiej napawało ogromną radością. Kto by pomyślał, że elficki łowca tak zbliży członków drużyny? Najwyraźniej młodzieniec zrobił coś, dzięki czemu wkupił się w łaski reszty męskiej kompanii.
Zabił łowcę z pomocą rycerza, doprecyzowała smoczyca od niechcenia i zagruchała do Ognistego Rubina, który aż potknął się przy lądowaniu z zaskoczenia, spodziewając się warczenia, nie miłego mruczenia.
Och, to wszystko wyjaśnia!, odpowiedziała radośnie Althea, ciesząc się, że ich śmiercionośny cień w końcu został wyeliminowany.
— Rozmawiasz ze swoim smokiem? — spytała nagle wieśniaczka, wyrywając elfkę z rozmyślań.
Elfka zerknęła na kobietę z lekkim zmieszaniem.
— Przepraszam… — zaczęła i po chwili urwała, nie wiedząc nawet, jak jej opiekunka się nazywała.
— Mów mi Larra — powiedziała dobrodusznie wieśniaczka i przejechała po ranie jakąś maścią, która natychmiast podziałała. — Uśmiechasz się, gdy do niej mówisz.
— Nie boisz się smoków, Larro? — spytała, nie kryjąc zdziwienia, że tak prosta kobieta mówiła o nich z łatwością, jakby rozmawiały o pogodzie.
— Oczywiście, że nie, głuptasie! — zaśmiała się. — Ten młody jeździec próbował mnie nastraszyć, ale ja wiem swoje! Smoki są naszą nadzieją. Ty jesteś naszą nadzieją, Altheo. Ty i twoja czarna smoczyca.
— Zauważyłam, że… przytemperowałaś temperament Dannara — powiedziała z lekkim wahaniem. — Jak to zrobiłaś? Nam w ogóle się nie udała ta sztuka.
— Och, zgrywa twardego, ale pod tym żelaznym pancerzem skrywa miękkie, wrażliwe serce — przyznała Larra, uśmiechając się do siebie. Najwyraźniej przypominała sobie jakiś epizod z porywczym Dannarem. — Gdybyś widziała, jak skakał wokół ciebie, gdy nie odzyskiwałaś przytomności! Nawet elfy nie potrafiły go odciągnąć od twojego łóżka!
Althea zarumieniła się i odwróciła wzrok, by nie musieć patrzeć na przenikliwe spojrzenie starej wieśniaczki. Choć jej słowa sprawiły, że jej serce zatrzepotało w piersi, wprost nie mogła uwierzyć, że temperamentny Dannar dał się tak łatwo spacyfikować zwykłej, prostej kobiecie ze wsi.
— Zależy mu na tobie bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić — kontynuowała niewzruszenie Larra, zgrabnie zawijając świeży opatrunek nowym bandażem. — Nie powiem, że macie przed sobą całe życie, bo spoczywa na twych barkach ogromny ciężar, lecz, kochanie, dopuść go do swojego serca. Widzę, że to dobry człowiek.
Czy powiedziałaby tak, gdyby znała o nim prawdę?, zastanawiała się Althea, powoli analizując każde słowo Larry. Czy nadal obstawiałaby przy swoim, gdyby wiedziała, że Dannar był synem tyrana, który okupywał te ziemie? Czy nadal mówiłaby o nim tak otwarcie, gdyby widziała, jak z zimną krwią i bez mrugnięcia okiem zabija zwykłego człowieka tylko dlatego, że źle na nią spojrzał?
Nie, ta kobieta z pewnością oceniła go powierzchownie, niczym książkę po okładce. Dannar stwarzał wokół siebie pozory, które potrafiły się zburzyć w momencie, gdy emocje brały nad nim górę. Althea nie znała go jeszcze aż tak dobrze, a fakt, że zaskakiwał ją niemal na każdym kroku, sprawiał, że budziło się w niej coraz więcej wątpliwości.
— Dlaczego jestem waszą nadzieją? — spytała nagle, przypominając sobie, z jaką żarliwością i naciskiem Larra opowiadała o jej przyszłości. — Przecież nie potrafię się obronić nawet przed głupią strzałą.
Nawet jeżeli kobieta usłyszała w głosie dziewczyny gorycz, nie dała tego po sobie poznać.
— Ludzie żyją w strachu i wierzą w różne rzeczy. A wasze nadejście zostało przepowiedziane, Altheo, na długo przed tym, zanim się narodziłaś — odparła tajemniczo kobieta, sprzątając z niewielkiego stoliczka przy łóżku stos pustych fiolek. — To stara przepowiednia, ale w obliczu tego, co nadeszło, jest i dopiero nadejdzie, wiemy już, że proroctwo powoli się ziszcza.
— Proroctwo? Nadejście? — Dziewczyna była skołowana oraz rozdrażniona.
Znowu o czymś nie wiedziała, znowu o czymś dowiadywała się na samym końcu! Na zewnątrz rozległo się pełne protestu ryknięcie Nocnej Furii, która wyczuła zmianę nastroju swej pani.
W bezksiężycową noc niebo zasnuje czarny cień,
Morze krwi ujrzy kolejny słoneczny dzień.
Dobro i zło stoczą walkę zaciekłą,
Choć dobroć ma szansę nikłą.
Smoków to czas, smoków to wojna,
Potężnych jeźdźców chwila upojna.
Furię ujrzymy wnet na niebie,
I nikt już nie będzie zdany na siebie.
— To bardziej pieśń wyśpiewywana przez co bardziej pijanych bardów — przyznała z ociąganiem Larra, zatrzymując się na chwilę przed wejściem do pomieszczenia — lecz co mądrzejszy wierzy w jej prawdziwość.
Althea nie odezwała się już słowem, zbyt poruszona tym, co usłyszała, by mądrze na to odpowiedzieć.

11 komentarzy:

  1. Nieeeeeeeeeee
    Czemuś o synu leśnych ostępów zginąć musiałeś z rąk zdrajcy i tyrana, dlaczego bohaterze nie dane ci było wrócić do twej puszczy, oto jaką nagrodę ci zgotowano za wierność swej królowej, ciało twe umęczone zostawiono na pastwę wilków i kruków.
    Chwała ci poległy bohaterze, wychylmy kufel piwa za twą odwagę i urońmy łzę nad twym smutnym losem. Niech imię Wielkiego Łowcy Mothrila będzie po wsze czasy w pieśniach wysławiane.
    [*]

    I stało się co miało się stać moja ulubiona postać gryzie glebę. :(
    Mimo to rozdział na plus, akcja ruszyła do przodu, a nawet pojawiła się rymowana przepowiednia. Ale są dwie rzeczy które mi nie pasują, po pierwsze wszyscy pokochali Dannarka (mam nadzieję że nie na długo) i po drugie czemu dziadek jeszcze żyje, przecież zostało mu tylko kilka godzin. Mam nadzieję że podoba się pseudo tren na cześć poległego bohatera :P
    Co do szablonu to faktycznie ładny, chociaż człowieczek wydaje się trochę za mały ale to tylko moje czepialstwo ;)

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Whoa, tego się nie spodziewałam! Mothril miał swojego wiernego fana! :P I jak pięknie napisane! Elf się cieszy w zaświatach i przesyła gorące pozdrowienia! :D
      Przypominam tylko, że z Dannarem nie wszystko wygląda tak prosto i łatwo ;) Pożyjemy, zobaczymy, co z nim dalej będzie :) A z dziadkiem do tej pory się zastanawiam, czy nie przesadziłam :c Ale to chyba się przekonam dopiero przy następnym rozdziale, jak wiele spraw się wyjaśni i naprostuje.
      Jak mi napisałeś o tym człowieczku, to miałam niezły mindfuck. Bo gdzie tam niby jest jakiś człowiek?! I dopiero jak mi o tym napisałeś, to go dostrzegłam.
      Brawa dla mnie.
      Generalnie to ślepcem jestem, ha ha xD I baaaardzo dziękuję za ten komentarz :)

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę, że się podoba, szkoda by było gdyby dzielny Łowca został zapomniany, a tak przynajmniej został uwieczniony w wierszu, co prawda średniawym ale zawsze. :D
      A co do człowieczka, to szablon nic by nie stracił na jego braku, bo smok na murach wygląda wystarczająco majestatycznie. :)

      Usuń
    3. Och, na pewno tak łatwo nie zostanie zapomniany, już ja się o to postaram, specjalnie dla Ciebie i dla innych fanów Mothrila :D
      Hahaha, to prawda, zwłaszcza że ja go nie zauważyłam dopóty, dopóki mi o tym nie powiedziałeś :P

      Usuń
  2. No rozdział Ci się udał jest na prawdę dobry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze CUDO. Czytając pierwszą część byłam tak zdenerwowana, że zazełam obgryzać paznokczie, co mi się żadko zdarza. Poźniej rozwaliła mnie Nocna Furia warcząca na Rumina, który podknął się gdy zrobiła się miła. Taaaaa.... Czyli jednym słowem SUPER ;) Dużo weny życze i czekam na 27.12.2014 czyli nowy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję! <3 Nie sądziłam, że ta historia może aż tak wpływać na emocje czytelnika, ale to dooobrze! :D A dziękuję, dziękuję, wena się przyda, zwłaszcza teraz, gdy pisanie stoi od prawie dwóch miesięcy :c
      Do napisania! i dzięki raz jeszcze za komentarz! :)

      Usuń
  4. Rozdział super nie mogę się doczekać następnego :) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, a rozdział będzie już niedługo :)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń