Nikt nie
cieszył się z pierwszych wiosennych deszczy, nawet smoki dotąd nieuskarżające
się na trudy podróży. Dla nich stanowiło to niesamowitą przygodę, z kolei dla
konnych często była to walka o przetrwanie.
Także teraz
szóstka jeźdźców jechała ślimaczym tempem, kuląc się w siodłach i osłaniając
zmarznięte ciała przed gwałtowniejszymi podmuchami wiatru, jednak przesiąknięte
ubrania nie dawały już żadnego ciepła. Dochodziło południe, lecz jednolita,
ciemnoszara warstwa chmur nie przepuszczała słońca.
Elfy trzymały
się nieco lepiej niż ludzie. Ich rasa była bardziej odporna na zimno, a podczas
upałów nie odczuwali gorąca. W tamtym momencie Althea dziękowała bogom za
elfickie pochodzenie. Sir Irving wraz z Bronem jednak nie mieli żadnych
przywilejów z tytułu należenia do gatunku ludzi, toteż trzęśli się jak liście
osiki, szczękając zębami oraz próżnie wypatrując na horyzoncie jakichkolwiek
oznak wioski.
Dannar z kolei
skorzystał z magii, co rozwścieczyło elfy trzymające się tyłów pochodu. Althea
zdołała wychwycić z ich przyciszonej rozmowy takie słowa jak
„nieodpowiedzialność”, „głupota” oraz „bezczelność”. Młodzieniec jakby wyczuł,
że przyjaciele rozmawiali na jego temat, bo obrócił się w siodle i rzucił okiem
na koniec grupy. Po chwili wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Cóż to się
stało, że elfiątka nie używają swojej uzdrowicielskiej magii, żeby uchronić się
przed deszczykiem? — spytał szyderczo, na powrót wygodnie siadając w siodle.
— Nie chcemy
tracić sił na tak trywialną czynność — odpowiedział Amaondel z pozoru spokojnym
głosem. — Elfy nie zwykły chwalić się umiejętnościami na prawo i lewo.
— Och,
oczywiście, że nie — przytaknął Dannar, co nieco zbiło księcia z tropu. — Ale i
tak lubicie wywyższać się nad innymi rasami.
Amaondel znów
chciał zareagować na zaczepkę, ale Iluviel w porę zahamował porywczą naturę
następcy tronu. Elf więc prychnął jedynie, zgromił wzrokiem plecy młodzieńca,
po czym pogrążył się w rozmyślaniach.
Wśród grupy
znów zapanowało ponure milczenie, które zakłócało jedynie nieustanny szum
deszczu. Althea zastanawiała się, czy otaczające ją ze wszystkich stron męskie
grono w końcu dojdzie do porozumienia, jednak, patrząc na zaciśnięte usta,
chmurne spojrzenia, nastroszone brwi oraz bojowe nastawianie do siebie
nawzajem, zrozumiała, że zgoda byłaby prawdziwym cudem. Niestety tak niezdrowa
atmosfera wpływała również na nią, a także pośrednio na smoczycę, która zrobiła
się bardziej buńczuczna oraz niesforna. Althea nie widziała sensu w rozmowie ze
zwierzęciem, skoro to warczało przy każdej okazji i odgryzało się niewinnemu,
także podminowanemu Ognistemu Rubinowi.
Strzeżcie się, odezwała się nagle
smoczyca, zupełnie zaskakując tym młodą elfkę. Wyczuwam łowcę.
Zanim
dziewczyna zdążyła ostrzec pozostałych, Amaondel wydał krótki rozkaz i
mężczyźni pospiesznie zajęli pozycje wokół przerażonej Althei. Iluviel zdjął z
ramienia łuk, a także przygotował dłoń do szybkiego pochwycenia strzały. Sir
Irving za to obnażył miecz, obserwując także stronę Brona, by móc w razie
potrzeby wspomóc chłopaka. Mothril już raz wyrządził mu ogromną krzywdę;
drugiego ataku młodzieniec mógłby nie przeżyć, tak samo jak rycerz. Przywiązał
się do młodzieńca podczas ich podróży oraz wspólnych treningów w czasie
krótkich postojów. Strata tak dobrego kompana byłaby ogromnym ciosem dla
starszego mężczyzny.
Niepokój jeźdźców
udzielił się też zwierzętom: konie stąpały nerwowo w miejscu, rzucając łbami i
dzwoniąc metalowymi częściami rzędów, gotując się do szybkiej ucieczki. Nawet
smoki opuściły swoje dawne stanowisko nad jednolitą warstwą deszczowych chmur,
zniżając lot i spuszczając głowy, by wypatrzeć skradającego się wroga.
Pierwsza
strzała wystrzeliła jakby znikąd – wyraźnie zmierzała w kierunku bezbronnej
Althei. Dannar odwrócił się w siodle i machnął ręką; tuż przed dziewczyną
wzniosła się półprzezroczysta bariera, która wchłonęła w siebie grot. Ten
zawisł na kilka chwil w powietrzu, po czym upadł na ziemię.
To był sygnał
do ucieczki.
— Jedź, jedź,
jedź! — popędził ją Dannar, spinając Armelliano ostrogami.
Escuduro nawet
nie czekał na impuls ze strony jeźdźca – skoczył do przodu, rozwijając zaraz
ogromną prędkość. Tym samym pociągnął za sobą resztę wierzchowców, które szybko
oddaliły się od zagrożenia.
— Niezły
refleks! — krzyknął poprzez szum wiatru w uszach sir Irving, a każdy, kto
usłyszał jego wypowiedź skierowaną do młodzieńca, mógł w niej wyczytać
aprobatę.
A do ataku
przystąpiły smoki.
Nocna Furia
dostrzegła, skąd został oddany strzał, toteż złożyła skrzydła i zapikowała w
dół, wyciągając do przodu łapy z groźnie wysuniętymi pazurami. Jej paszcza była
szeroko rozwarta; błysnęły białe zęby, z których skapywała ślina, by po chwili z
gardła wyrwał się pełen wściekłości ryk. Zaraz potem z całą siłą uderzyła w
ziemię, wzniecając lawinę błota, kawałków trawy oraz wody. Moc ciosu odczuli
nawet uciekający wierzchem podróżni – ziemia zatrzęsła się pod kopytami rumaków,
wyrywając z gardeł jednego z nich cichy kwik strachu. Wszystkie jak jeden mąż
przyspieszyły, choć zdawałoby się, że osiągnęły kres własnych możliwości.
Althea nie
śmiała odwracać głowy, dlatego sięgnęła w umyśle do smoczycy, wołając głośno:
Furio! Nic ci nie jest?!
Odpowiedział
jej jedynie pełen wściekłości ryk porażki oraz niewypowiedzianej groźby. Gad
nie chciał odpowiadać na nawoływanie swojej pani. Zaraz potem do jego zewu
dołączył inny, bardziej basowy – to Ognisty Rubin przystąpił się do polowania,
jednak nie zwracał na siebie tak dużej uwagi jak samica. Nie kipiał też tak
ogromną złością – wzniósł się ponownie do lotu, wypatrując czającego się w
okolicy Łowcy.
Gdy Escuduro
nieznacznie zwolnił, by przygotować się do skoku przez zwalone stare drzewo,
Nocna Furia niechętnie przesłała obraz Althei galopującej na siwym koniu.
Bestia tym samym dała do zrozumienia, że miała ją na oku i teraz nic nie
powinno jej się złego przydarzyć.
Ale Nocna Furia
była tylko niedoświadczonym smoczątkiem polegającym na własnym instynkcie, więc
nie mogła wszystkiego przewidzieć.
Siwy ogier
Althei złożył się do skoku, a zaraz za nim konie elfów – w momencie zawieszenia
nad przeszkodą nadleciała kolejna strzała.
Ból rozlał się
po całym ramieniu, wyrywając z gardła Althei głośny jęk, który niemal
natychmiast pomieszał się z donośnym wrzaskiem furii czarnej smoczycy.
Dziewczyna zachwiała się w siodle, ale nie pozwoliła Escuduro zgubić kroku –
przede wszystkim musiała ratować się ucieczką. Nie miała odwagi spojrzeć w bok
na strzałę tkwiącą w jej ciele ani też do tyłu, by sprawdzić, czy ktoś z jej
męskiej eskorty dotrzymał kroku siwemu ogierowi. Wiedziała jedynie, że nie
powinna zwalniać tak długo, póki Mothril na nią polował.
Zanim jednak
znów zmusiła wierzchowca do szybszego chodu, usłyszała triumfalne unisono
Nocnej Furii, a potem pełen zachwytu okrzyk smoczycy w myślach:
Mamy go, mamy go!
Gdy zatrzymała Escuduro,
obok niej znalazł się Amaondel oraz Bron. Elf spojrzał z niepokojem w oczach na
przechyloną do przodu dziewczynę. Kiedy rumak przesunął się w bok, by lepiej
widzieć, co działo się na drodze za nim, dostrzegł strzałę i syknął, szybko
zeskakując z siodła. W kilku krokach znalazł się obok niej; z niezwykłą
delikatnością, o którą by nie podejrzewała zimnego następcy tronu, dotknął
drzewca, badając, jak głęboko utkwił grot. Nie odzywał się słowem, co zaczęło
niepokoić elfkę, jednak nie tak mocno jak pulsujący ból rozchodzący się po
całym ciele.
Po chwili
poczuła uderzenie podmuchu wiatru i aż skuliła się w sobie, gdy ogromny cień
przesłonił całą jej sylwetkę razem z niespokojnym ogierem. Amaondel trzymał
mocno za wodze rumaka, obserwując smoka, który niemal muskał czubkami skrzydeł trawę,
a przednie łapy wysunął w kierunku dziewczyny.
Mocny chwyt
wydusił z płuc oddech Althei, zaś gdy zwierzę uniosło ją, siłą powstrzymała się,
by nie wrzasnąć ze strachu. Poczuła kolejny uścisk w okolicy ud i nagle
znalazła się poziomo względem ziemi, a oczy wlepiała w czarne łuski smoczycy.
Ognisty Rubin przekazał mi od elfa, że mam
cię zabrać daleko od łowcy i nie lądować tak długo, dopóki on nie odwoła
swojego rozkazu, wyjaśniła bestia, wzbijając się wyżej, by nabrać lepszej
oraz bezpieczniejszej wysokości. Mam też
lecieć wolno oraz w miarę nisko, byś nie umarła od zimna. Nie umrzesz od tego,
prawda?
Jednak Althea
nie mogła odpowiedzieć na ostatnie pytanie swojej podopiecznej; straciła
przytomność, zanim na dobre pojęła, że ona i Nocna Furia odbywały pierwszy
wspólny, podniebny lot.
Ognisty Rubin
obserwował, jak smoczyca odlatuje, lecz głośne rzężenie zdychającego konia
sprowadziło myśli smoka z powrotem do natrętnej dwunożnej istoty, która spędzała
sen z powiek jego pana.
Zwierzę przy
drugim strzale precyzyjnie określiło położenie zakamuflowanego łowcy i uderzyło
raz, a precyzyjnie, łamiąc czar samą bestialską siłą. Jego cios powalił także
skrytego za zasłoną konia, który dogorywał nieco dalej, śmiertelnie raniony
pazurami gada. Smok schylił głowę i kłapnął zębami, uciszając ofiarę na zawsze;
gdy uniósł zakrwawiony pysk, Mothril otrząsnął się i już miał naciągnąć na
cięciwę kolejną strzałę, by tym razem powalić Ognistego Rubina, jednak
nadjechały posiłki.
Iluviel z
grzbietu klaczy mierzył w kierunku łowcy, a przez trawę sunęli sir Irving i
Dannar – wyjątkowo zgodni oraz zgrani przeciwko wspólnemu wrogowi. Obaj
dzierżyli miecze; poruszali się lekko na ugiętych nogach. Choć widać było, że w
synu Landara tkwił młodzieńczy wigor, jednak stary rycerz przewyższał go
doświadczeniem, a także latami pracy nad własnym ciałem oraz techniką.
Działając
razem, ramię w ramię, mieli szanse zwyciężyć.
Mothril
popatrywał to na jednego, to na drugiego, a widząc nadchodzącą porażkę przy
pomocy łuku, odrzucił na bok broń, dobywając łudząco podobnych krótkich
elfickich mieczy, jakimi władał Iluviel. Tak samo zakrzywione ostrza, cienka,
niezwykle mocna stal oraz runy pokrywające klingi.
Elficki
wojownik nie spuszczał wroga z oka, ciągle mierząc do niego z łuku, jednak to
Dannar oraz sir Irving mieli w końcu rozstrzygnąć, kto w tym pojedynku zostanie
zwycięzcą, a kto przegranym. Z jednej strony wydawało się, że przewaga liczebna
drużyny da pewną wygraną, jednakże nikt nie przestawał doceniać łowców.
— Zabicie tylu
zdrajców będzie dla mnie najwyższą przyjemnością — oznajmił Mothril, mierząc
spojrzeniem sir Irvinga oraz Iluviela. Potem jednak przeniósł wzrok na Dannara.
— Lecz śmierć syna tyrana z mej ręki będzie ogromnym zaszczytem oraz powodem do
dumy. Słyszycie? Słyszycie, jak zegar waszego życia tyka? Już niedługo
spotkacie się z bliskimi w zaświatach!
Ruszył do ataku
tak gwałtownie oraz niespodziewanie, że sir Irving z trudem zablokował
śmiercionośny cios, z wysiłkiem zaciskając zęby. Warknął i odepchnął wroga od
siebie, lekko się zataczając.
— Dwóch
przeciwników to dla mnie nic trudnego — zapowiedział łowca, jednak wytknął
palcem Iluviela. — Jeżeli ty się nie
wtrącisz, postaram się skończyć to możliwie szybko.
— Mniej
gadania, więcej walczenia! — zakrzyknął Dannar, zasypując Mothrila serią
skomplikowanych cięć; młodzieniec zepchnął przeciwnika do obrony, systematycznie
przesuwając się do przodu, jednak bardzo szybko role się odwróciły.
Łowca odparował
każdy atak smoczego jeźdźca, zaś gdy wyczuł niewielką przerwę między jednym
ciosem a drugim, przystąpił do ataku, szukając słabego punktu.
Sir Irving mógł
się jedynie przyglądać toczącej się tuż obok niego walce, nie chcąc się wtrącać
– nie pozwalał mu na to honor. Nieczyste zagranie splamiłoby jego duszę i
zostałby skazany na potępienie, a przynajmniej to mu wpajano za młodu. Dla
niego walka musiała być czysta, sprawiedliwa – tylko w ten sposób mógł dowieść
własnej wartości.
Lecz żaden z
walczących ani myślał o honorowym pojedynku.
Mothril zwiódł
Dannara fałszywym zagraniem – w ostatniej chwili zmienił kroki i zamachnął się
mieczem, celując w bok młodzieńca; smoczy jeździec machnął ręką i stęknął, gdy
szybko wzniesiona bariera magiczna rozbiła się na miliony świecących drobin, a
on sam został zmuszony do opadnięcia na kolano, by się bronić. Zatrzymał cios w
porę, jednak siła uderzenia sprawiła, że aż zadźwięczało mu w uszach.
Łowca
uśmiechnął się i nie czekał, aż jego wróg zdąży się podnieść. Odstąpił od
klęczącego człowieka, obrócił się płynnie, a potem zaatakował sir Irvinga.
Rycerz dzięki bacznemu obserwowaniu toczącego się pojedynku w porę przygotował
się na uderzenie, toteż tak szybka zmiana przeciwnika nie zaskoczyła go. Sparował
cios i wyprowadził cięcie z boku, mocno zaciskając zęby. Czuł, że jego mięśnie
zaczynają lekko pobolewać z wysiłku, jednak to jeszcze nie był kres jego
możliwości. Dzięki częstym treningom z Bronem zdołał powrócić do dobrej formy,
choć podeszły wiek nie pozwalał mu już na tak sprawne oraz szybkie manewry jak
za młodu.
Teraz jednak
nie mógł myśleć o swoich słabościach – musiał szukać ich u Mothrila, jeśli
chciał przeżyć oraz wygrać.
Nie zdążył
nawet spytać Dannara, czy nic mu się nie stało po ostatnim uderzeniu, bo łowca
nie dawał ani chwili wytchnienia, atakując z każdej strony w poszukiwaniu
słabej strony. Sir Irving miał nadzieję, że wytrzyma wystarczająco długo, by smoczy
jeździec zdążył się podnieść i go wspomóc. Wolał jednak, żeby nastąpiło to
teraz, bo mięśnie zaczynały już niemal wyć z wycieńczenia – ciosy łowcy
przypominały uderzenia krasnoludzkiego młota: potężne, wyciskające z
przeciwnika ostatnie siły.
Zerknął kątem
oka na podnoszącego się Dannara, który otrząsał się z oszołomienia po rozbitym
czarze, lecz, jak później zdał sobie z tego sprawę rycerz, ten ruch okazał się
błędem.
Mothril
dostrzegł przerwę w skupieniu przeciwnika i wyprowadził cios, mierząc w brzuch.
Jedynie doświadczenie uratowało sir Irvinga przed wypruciem flaków: w ostatniej
chwili zablokował cios, lecz klinga wrogiego miecza zatrzymała się na jego
boku. Obaj walczący zamarli, siłując się nie tylko na miecze, lecz także na
spojrzenia.
— Trafiłem, zdajesz
sobie z tego sprawę? — spytał cicho Mothril tak, by Dannar tego nie usłyszał.
Sir Irving nie
zwalniał siły, jaki wkładał w blokowanie miecza łowcy, by ten nie zagłębił
jeszcze bardziej ostrza w jego ciele. Czuł w odmętach zalanego adrenaliną umysłu,
że coś ciepłego spływało mu na biodro, jednak nie pozwalał sobie na rzucenie
okiem ku ranie. Tym zajmie się później.
— A teraz cię
zabiję — oznajmił spokojnie elficki łowca, chowając jeden z mieczy do pochwy na
plecach, by po chwili złapać oburącz za oręż. — Postaram się to zrobić szybko
oraz prawie bezboleśnie.
Sir Irving
prychnął, a potem aż stęknął z zaskoczenia, gdy Mothril pogłębił krwawiącą
ranę. Zmarszczył brwi, widząc zacięcie w oczach rycerza, kiedy ten nie odpuszczał,
niemal rozjeżdżając się w błocie.
— Irving,
odejdź! — krzyknął Dannar, a ta komenda spłynęła na rycerza niczym
błogosławieństwo bogów. Odnalazł w sobie ostatnie pokłady energii i odskoczył.
Mothril dosięgnął
usuwającego się rycerza sztychem miecza, rozdzierając materiał i żłobiąc w
brzuchu kolejną ranę, jednak w porównaniu z poprzednią ta była jedynie
draśnięciem.
Dannar podziękował
bogom w duchu za doświadczenie sir Irvinga w walkach, dzięki czemu mógł płynnie
zastąpić starego mężczyznę. I, tak jak się spodziewał, ten manewr przyniósł
nareszcie pożądane skutki.
Łowca nie
zdążył się osłonić przed spadającym na niego ciosem; klinga przebiła jego ciało
na wylot, lecz w ostatniej chwili zaatakował mieczem na oślep, trafiając
młodzieńca w ramię. Cięcie to jednak nie zrobiło wrażenia na jeźdźcu; jeszcze
mocniej wepchnął oręż, uśmiechając się z dziką satysfakcją na widok krwi
wypływającej z ust wroga.
— Zdychaj
wreszcie, ścierwo — warknął, a gdy Mothril spróbował ponownie, ostatkiem sił, zadać
cios, Dannar niedbale odepchnął ręką ramię przeciwnika.
Widział powoli
wygasające w oczach elfa życie, jednak nie zamierzał wyciągnąć miecza, póki nie
poczuje, że broń trzymała już tylko ciężar trupa.
Ciało zsunęło
się z zakrwawionej klingi i upadło na ziemię. Młodzieniec jeszcze przez chwilę
patrzył na pustkę w zaszklonych oczach Mothrila, po czym westchnął głośno,
czując nagły przypływ zmęczenia.
— Cholerna
magia — wymamrotał, schylając się do zwłok, by je przeszukać oraz zabrać łupy.
Oprócz mapy
okolicy, kilku sztyletów oraz dwóch elfickich mieczy pokonany nie posiadał nic
drogocennego, co mógłby sprzedać na targu bez zbędnych pytań lub podejrzliwych
spojrzeń.
Dannar wstał
chwiejnie z klęczek, w końcu czując ból rozsadzający mu ramię. Zerknął w tamtą
stronę i aż jęknął, widząc rosnącą plamę na rozdartym ubraniu.
— No świetnie,
to był mój najlepszy płaszcz! — jęknął i kopnął truchło, zawarłwszy w tym
ciosie całą frustrację oraz podświadomy strach już nie tylko o siebie, ale też
o resztę drużyny.
— Kopnij go też
ode mnie, suczy syn prawie wypruł mi flaki. — Sir Irving stanął obok smoczego
jeźdźca i zerknął na lekko pochylonego młodzieńca.
Spojrzeli na
siebie, a po chwili wybuchli śmiechem, wprawiając w zdumienie zarówno powoli
uspokajającego się Iluviela, jak i czerwonego smoka.
— Nigdy nie
zrozumiem ludzi — wymamrotał do siebie elf i zsiadł z konia, wołając do
roześmianych kompanów: — Wszystko z wami w porządku?
— Nie, ale z
naszym kolegą jest gorzej! Zapytajmy go o samopoczucie! — Dannar nachylił się
nad martwą twarzą Mothrila i wyszczerzył zęby. — Jak tam, skurwielu, boli cię
serce? Och, cholera, przecież je przebiłem mieczem.
Sir Irving jedynie
pokręcił głową, nie starając się nawet zwrócić Dannarowi uwagi na tak
niestosowne zachowanie wobec zmarłego. Był zbyt zmęczony i obolały.
— Musimy
opatrzyć wam te rany — mruknął Iluviel, dostrzegając obrażenia mężczyzn.
— To tylko
draśnięcia. — Sir Irving machnął na to ręką, nie chcąc przyznawać się do prawdziwego
stanu rzeczy. Przyciskał rękę do brzucha, gdzie czubek miecza Mothrila zrobił
płytkie nacięcie, lecz to z jego boku wypływało nieprzerwanie życie, a on
powoli tracił siły – czuł to.
Ich spekulacje
przerwał odległy żałosny ryk. Ognisty Rubin, dotąd siedzący nieruchomo w pewnym
oddaleniu od miejsca walki, nagle poderwał głowę i odpowiedział ogłuszającym
wizgiem, rozkładając potężne skrzydła. Skoczył do lotu, zanim ktokolwiek zdołał
rozeznać się w sytuacji, i zniknął zebranym z oczu.
— Chyba mamy
większe zmartwienia — powiedział cicho Dannar, widząc na drodze galopującego
szybko jeźdźca.
Po chwili
niewielki rumak Brona hamował na śliskim podłożu, ochlapując przemoczonych i
brudnych kompanów.
— Coś się
dzieje z Altheą, to chyba przez tę strzałę. Musimy jej pomóc, szybko! —
krzyknął ponaglająco, a jego wierzchowiec zatańczył pod nim, rwąc się do
galopu.
Sir Irving
stęknął i zbladł, gdy ciężko usiadł w siodle i mocniej złapał wodze swego
konia. Pozostało mu już mało czasu, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Gdy
tylko dopadną Altheę, zrobi sobie prowizoryczny opatrunek, by jakoś zmniejszyć
upływ krwi. Niewiele mu to pomoże, ale przynajmniej zyska na czasie nawet do
kilkudziesięciu godzin, jeśli nie dni.
Jednak gdy jego
kary ogier wyrwał naprzód, szybko doganiając siwy zad klaczy Iluviela, wiedział
już, że nie zostało mu kilka dni, a kilka godzin.
Czuła na twarzy
promienie słońca łagodnie otulające swym ciepłem jej rozpaloną skórę, zaś
chłodny wiatr osuszał pot z czoła.
Leciała;
unosiła się nad ziemią. Ujrzała błękitny bezkres letniego nieba, a gdy nieco
przesunęła głowę, dostrzegła czarny jak noc brzuch zasłaniający dalsze widoki.
Smoczyca leniwie wachlowała skrzydłami, rozkoszując się spokojnym lotem, zaś
jej głębokie mruczenie dziewczyna odczuwała nawet wewnątrz piersi.
Leciały razem!
Ich pierwszy wspólny lot!
Althea
przechyliła głowę i dostrzegła przednią łapę delikatnie zaciśniętą na jej nogach,
a gdy zdała sobie sprawę, że nie leciała na grzbiecie bestii, tylko pod nią,
poczuła niewielki nacisk także na klatkę piersiową oraz ramiona.
Dlaczego Nocna
Furia trzymała ją w łapach?
W tym samym
momencie zachłysnęła się, czując, jak dotąd niewielki dotyk zwierzęcia zamienia
się w śmiertelną pułapkę bez wyjścia. Szpony zacieśniały uścisk, wyciskając z
jej płuc ostatni oddech. Althea szamotała się bezsilnie w rozpaczy niczym ryba
złapana w sieć, lecz każdy ruch sprawiał coraz większy ból.
W ostatnim tchnieniu
odwróciła głowę w bok akurat w momencie, gdy w polu jej widzenia pojawiła się potężna
paszcza smoka. Gad rozwarł szczęki i z dzikim okrzykiem rzucił się ku niej, by
ją pożreć.
Obudziła się
nagle; jej ciało samo poderwało się do góry, lecz czyjeś ręce stanowczo
przytrzymały ją na miejscu. Dyszała ciężko, a czoło zrosił pot. W jej umyśle
nadal echem odbijał się odległy złowieszczy ryk przerażającego czarnego smoka.
— Leż
spokojnie, Altheo, nadal jesteś osłabiona po ataku. — Zesztywniała, słysząc
obcy, kobiecy głos, jednak gdy jej wzrok się wyostrzył, ujrzała lekko
uśmiechniętego Iluviela.
Po tym jak
lekko przekręciła głowę, ujrzała starszą wieśniaczkę z pasmami siwizny
wystającymi spod przybrudzonej chustki. Kiedy się uśmiechała, w kącikach ust
tworzyły się zmarszczki, lecz opalona twarz wyglądała na niezwykle życzliwą.
— Co…? Co się…?
— Kiedy już spróbowała się odezwać, chcąc dowiedzieć się, co tu się stało,
odkryła ze złością, że w gardle ją paliło. Kobieta jakby wyprzedzała myśli dziewczyny
i szybko podała jej gliniany kubek pełen gorzkawego płynu. Elfka zakrztusiła
się i już chciała odsunąć naczynie od ust, lecz silne ręce nieznajomej
przytrzymały czarkę na miejscu.
— Strzała była
zatruta. — Althea odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała Dannara. Miał na sobie jedynie
lnianą koszulę, a spod jednego z rękawów wystawał bandaż, co lekko zaniepokoiło
elfkę. Młodzieniec jednak skupiał uwagę na czymś innym niż ona. — Z naszymi
znikomymi umiejętnościami uzdrowicielskimi stracilibyśmy zarówno ciebie jak i
smoka, ale okoliczni mieszkańcy okazali się lepsi w tej zabawie.
— Jak długo… —
zaczęła powoli Althea, z ulgą zauważając, że głos na powrót stał się normalny,
lecz Dannar ją ubiegł:
— Och, niecały
dzień — wskazał ręką za siebie — gorsze od twojej nieprzytomności były jęki
smoczycy. Bogowie, jak ona charczała!
— Furia? — W
dziewczynę wstąpiły nowe siły, lecz wieśniaczka cmoknęła i na powrót
przycisnęła ją do posłania.
— Smokowi nic
nie jest — zapewniła gorąco, a potem spojrzała spod oka na smoczego jeźdźca. —
Nie strasz mi pacjenta, chłopcze, bo następnym razem poleję ci ranę
najmocniejszym trunkiem we wsi i z rozkoszą posłucham twoich wrzasków!
Dannar otworzył
usta, żeby coś odpyskować, ale chichot kobiety oraz otwarty śmiech Iluviela
sprawił, że i on zaczął się śmiać.
— Co się stało
Furii? — zapytała Althea, bo ta kwestia nie dawała jej w ogóle spokoju. Bała
się, że łowca dopadł także i ją zatrutymi strzałami, a tego elfowi tak łatwo by
nie darowała.
Iluviel
spojrzał na Dannara, zaś młodzieniec wzruszył ramionami, po czym chłopak zniknął
z pola widzenia dziewczyny, by za kilka chwil znów się w nim pojawić. Przy
łóżku, na którym dziewczyna leżała, postawił niewielkie krzesełko, usiadł
przodem do oparcia i uśmiechnął się lekko.
— Tutaj,
kochana, muszę odpowiedzieć ja. — Oparł ręce na drewnie, po czym zaczął powoli
tłumaczyć: — Człowiek naznacza smoka najczęściej w wieku szesnastu, siedemnastu
lat, więc ma za sobą już kawałek życia. Smok natomiast dopiero co się wykluł
lub nie ujrzał jeszcze pierwszej wiosny. To prowadzi nas do tego, że jeździec
smoka jest przyzwyczajony do życia bez bestii w swoim umyśle, natomiast gady
już nie. Jeżeli umiera smoczy jeździec, jego podopieczny wkrótce potem, nie
poradziwszy sobie z tak ogromną stratą.
— Byłam… bliska
śmierci? — wymamrotała zaskoczona Althea, dopiero teraz zdając sobie sprawę z
tego, jak groźną ranę zadał jej Mothril.
— Nie aż tak
blisko, jak sądzisz, jednak biedna Furia straciła kolor oraz siły. Teraz powoli
dochodzi do siebie, lecz nadal warczy na Ognistego Rubina, gdy ten przynosi jej
jelenia lub dwa. — Dannar zaśmiał się do siebie, jakby przypomniał sobie
szczególnie zabawną sytuację związaną z dwójką smoków.
— Co z resztą?
— spytała, próbując podciągnąć się na posłaniu. Wieśniaczka szybko poderwała
się i pomogła dziewczynie wygodnie umościć się na poduszkach. — Gdzie Bron, sir
Irving, Amaondel?
— Doglądają
koni oraz smoków, oczywiście! — Dannar klasnął w dłonie i wstał, po czym
spojrzał na kobietę nadal siedzącą w pobliżu chorej elfki. — Lepiej szybko wyzdrowiej,
przed nami kawał drogi, a wojska mojego ojczulka kręcą się niedaleko, więc
wolałbym nie zostawać w jednym miejscu zbyt długo — oznajmił już mniej
rozentuzjazmowanym tonem smoczy jeździec, po czym skinął na Iluviela i wraz z
elfem wyszedł z pomieszczenia.
Althea poczuła
się nieswojo, gdy została sama z nieznajomą kobietą krzątającą się przy stoliku
obok łóżka. Korzystając z chwili spokoju oraz ciszy, rozejrzała się po
pomieszczeniu. Musiała znajdować się w domu wieśniaczki niedaleko miejsca, w
którym zostali zaatakowani przez Mothrila. Pokój wyglądał skromnie; na
drewnianych ścianach nie dostrzegła żadnych ozdób.
Szybko
porzuciła wstępne oględziny i sięgnęła umysłem do smoka. Zalała ją fala
radości, gdy Nocna Furia odpowiedziała miłością, troską oraz entuzjazmem
charakterystycznym dla tych zwierząt.
Altheo! Cudownie usłyszeć twój głos! Czy
wszystko w porządku? Kobieta pomogła?
Elfka
zachichotała, lecz za późno zdała sobie sprawę, że zrobiła to na głos, co nie
umknęło uwadze wieśniaczki. Kobieta odwróciła się i obdarzyła ją ciepłym
uśmiechem, który mógł kojarzyć się z matką z czułością obserwującą swoją małą
pociechę.
Wolę wiedzieć, co z tobą, odpowiedziała
dziewczyna, śledząc ruchy nieznajomej. Czemu
warczysz na Ognistego Rubina i jego zdobycze?
To poniżej mojej godności, mruknęła
urażona smoczyca, a Althea znów zachichotała. Tak bardzo cieszyła się, że
nikomu nic się nie stało!
Potraktuj to jako nagrodę, oznajmiła
przebiegle elfka. Niecodziennie starszy
smok karmi młodszego.
Nastąpiła
chwila ciszy, a gdy Nocna Furia znów się odezwała, usłyszała w jej tonie
łagodniejsze nuty, co świadczyło o skutecznym udobruchaniu gwałtownej smoczycy.
Może i masz rację, przyznała, ale po
chwili dodała: Tylko niech nie myśli, że
przez to go polubię!
Althea
westchnęła, jednak z jej ust nie schodził szeroki uśmiech, który przywabił
wieśniaczkę do posłania. Kobieta usiadła na krześle, które wcześniej zajmował
Dannar, i podała niewielką czarkę z kolejnym dziwnym w smaku płynem.
— Muszę zmienić
opatrunek — odezwała się i bez zbędnych ceregieli zabrała się za odwijania
bandaży z ramienia dziewczyny.
Althea
milczała, jednak wsłuchiwała się w myśli smoczycy, która obserwowała wesoło
rozmawiającego Brona z Dannarem, co z jednej strony dziewczynę mocno
zaskoczyło, a z drugiej napawało ogromną radością. Kto by pomyślał, że elficki
łowca tak zbliży członków drużyny? Najwyraźniej młodzieniec zrobił coś, dzięki
czemu wkupił się w łaski reszty męskiej kompanii.
Zabił łowcę z pomocą rycerza, doprecyzowała
smoczyca od niechcenia i zagruchała do Ognistego Rubina, który aż potknął się
przy lądowaniu z zaskoczenia, spodziewając się warczenia, nie miłego mruczenia.
Och, to wszystko wyjaśnia!,
odpowiedziała radośnie Althea, ciesząc się, że ich śmiercionośny cień w końcu
został wyeliminowany.
— Rozmawiasz ze
swoim smokiem? — spytała nagle wieśniaczka, wyrywając elfkę z rozmyślań.
Elfka zerknęła na
kobietę z lekkim zmieszaniem.
— Przepraszam…
— zaczęła i po chwili urwała, nie wiedząc nawet, jak jej opiekunka się
nazywała.
— Mów mi Larra
— powiedziała dobrodusznie wieśniaczka i przejechała po ranie jakąś maścią,
która natychmiast podziałała. — Uśmiechasz się, gdy do niej mówisz.
— Nie boisz się
smoków, Larro? — spytała, nie kryjąc zdziwienia, że tak prosta kobieta mówiła o
nich z łatwością, jakby rozmawiały o pogodzie.
— Oczywiście,
że nie, głuptasie! — zaśmiała się. — Ten młody jeździec próbował mnie nastraszyć,
ale ja wiem swoje! Smoki są naszą nadzieją. Ty
jesteś naszą nadzieją, Altheo. Ty i twoja czarna smoczyca.
— Zauważyłam,
że… przytemperowałaś temperament Dannara — powiedziała z lekkim wahaniem. — Jak
to zrobiłaś? Nam w ogóle się nie udała ta sztuka.
— Och, zgrywa
twardego, ale pod tym żelaznym pancerzem skrywa miękkie, wrażliwe serce —
przyznała Larra, uśmiechając się do siebie. Najwyraźniej przypominała sobie
jakiś epizod z porywczym Dannarem. — Gdybyś widziała, jak skakał wokół ciebie,
gdy nie odzyskiwałaś przytomności! Nawet elfy nie potrafiły go odciągnąć od
twojego łóżka!
Althea
zarumieniła się i odwróciła wzrok, by nie musieć patrzeć na przenikliwe
spojrzenie starej wieśniaczki. Choć jej słowa sprawiły, że jej serce
zatrzepotało w piersi, wprost nie mogła uwierzyć, że temperamentny Dannar dał się
tak łatwo spacyfikować zwykłej, prostej kobiecie ze wsi.
— Zależy mu na
tobie bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić — kontynuowała niewzruszenie
Larra, zgrabnie zawijając świeży opatrunek nowym bandażem. — Nie powiem, że
macie przed sobą całe życie, bo spoczywa na twych barkach ogromny ciężar, lecz,
kochanie, dopuść go do swojego serca. Widzę, że to dobry człowiek.
Czy
powiedziałaby tak, gdyby znała o nim prawdę?, zastanawiała się Althea, powoli
analizując każde słowo Larry. Czy nadal obstawiałaby przy swoim, gdyby
wiedziała, że Dannar był synem tyrana, który okupywał te ziemie? Czy nadal
mówiłaby o nim tak otwarcie, gdyby widziała, jak z zimną krwią i bez mrugnięcia
okiem zabija zwykłego człowieka tylko dlatego, że źle na nią spojrzał?
Nie, ta kobieta
z pewnością oceniła go powierzchownie, niczym książkę po okładce. Dannar
stwarzał wokół siebie pozory, które potrafiły się zburzyć w momencie, gdy
emocje brały nad nim górę. Althea nie znała go jeszcze aż tak dobrze, a fakt,
że zaskakiwał ją niemal na każdym kroku, sprawiał, że budziło się w niej coraz
więcej wątpliwości.
— Dlaczego
jestem waszą nadzieją? — spytała nagle, przypominając sobie, z jaką żarliwością
i naciskiem Larra opowiadała o jej przyszłości. — Przecież nie potrafię się
obronić nawet przed głupią strzałą.
Nawet jeżeli
kobieta usłyszała w głosie dziewczyny gorycz, nie dała tego po sobie poznać.
— Ludzie żyją w
strachu i wierzą w różne rzeczy. A wasze nadejście zostało przepowiedziane,
Altheo, na długo przed tym, zanim się narodziłaś — odparła tajemniczo kobieta,
sprzątając z niewielkiego stoliczka przy łóżku stos pustych fiolek. — To stara
przepowiednia, ale w obliczu tego, co nadeszło, jest i dopiero nadejdzie, wiemy
już, że proroctwo powoli się ziszcza.
— Proroctwo?
Nadejście? — Dziewczyna była skołowana oraz rozdrażniona.
Znowu o czymś
nie wiedziała, znowu o czymś dowiadywała się na samym końcu! Na zewnątrz
rozległo się pełne protestu ryknięcie Nocnej Furii, która wyczuła zmianę
nastroju swej pani.
W bezksiężycową noc niebo zasnuje czarny
cień,
Morze krwi ujrzy kolejny słoneczny dzień.
Dobro i zło stoczą walkę zaciekłą,
Choć dobroć ma szansę nikłą.
Smoków to czas, smoków to wojna,
Potężnych jeźdźców chwila upojna.
Furię ujrzymy wnet na niebie,
I nikt już nie będzie zdany na siebie.
— To bardziej
pieśń wyśpiewywana przez co bardziej pijanych bardów — przyznała z ociąganiem
Larra, zatrzymując się na chwilę przed wejściem do pomieszczenia — lecz co
mądrzejszy wierzy w jej prawdziwość.
Althea nie
odezwała się już słowem, zbyt poruszona tym, co usłyszała, by mądrze na to
odpowiedzieć.
Nieeeeeeeeeee
OdpowiedzUsuńCzemuś o synu leśnych ostępów zginąć musiałeś z rąk zdrajcy i tyrana, dlaczego bohaterze nie dane ci było wrócić do twej puszczy, oto jaką nagrodę ci zgotowano za wierność swej królowej, ciało twe umęczone zostawiono na pastwę wilków i kruków.
Chwała ci poległy bohaterze, wychylmy kufel piwa za twą odwagę i urońmy łzę nad twym smutnym losem. Niech imię Wielkiego Łowcy Mothrila będzie po wsze czasy w pieśniach wysławiane.
[*]
I stało się co miało się stać moja ulubiona postać gryzie glebę. :(
Mimo to rozdział na plus, akcja ruszyła do przodu, a nawet pojawiła się rymowana przepowiednia. Ale są dwie rzeczy które mi nie pasują, po pierwsze wszyscy pokochali Dannarka (mam nadzieję że nie na długo) i po drugie czemu dziadek jeszcze żyje, przecież zostało mu tylko kilka godzin. Mam nadzieję że podoba się pseudo tren na cześć poległego bohatera :P
Co do szablonu to faktycznie ładny, chociaż człowieczek wydaje się trochę za mały ale to tylko moje czepialstwo ;)
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)
Whoa, tego się nie spodziewałam! Mothril miał swojego wiernego fana! :P I jak pięknie napisane! Elf się cieszy w zaświatach i przesyła gorące pozdrowienia! :D
UsuńPrzypominam tylko, że z Dannarem nie wszystko wygląda tak prosto i łatwo ;) Pożyjemy, zobaczymy, co z nim dalej będzie :) A z dziadkiem do tej pory się zastanawiam, czy nie przesadziłam :c Ale to chyba się przekonam dopiero przy następnym rozdziale, jak wiele spraw się wyjaśni i naprostuje.
Jak mi napisałeś o tym człowieczku, to miałam niezły mindfuck. Bo gdzie tam niby jest jakiś człowiek?! I dopiero jak mi o tym napisałeś, to go dostrzegłam.
Brawa dla mnie.
Generalnie to ślepcem jestem, ha ha xD I baaaardzo dziękuję za ten komentarz :)
Bardzo się cieszę, że się podoba, szkoda by było gdyby dzielny Łowca został zapomniany, a tak przynajmniej został uwieczniony w wierszu, co prawda średniawym ale zawsze. :D
UsuńA co do człowieczka, to szablon nic by nie stracił na jego braku, bo smok na murach wygląda wystarczająco majestatycznie. :)
Och, na pewno tak łatwo nie zostanie zapomniany, już ja się o to postaram, specjalnie dla Ciebie i dla innych fanów Mothrila :D
UsuńHahaha, to prawda, zwłaszcza że ja go nie zauważyłam dopóty, dopóki mi o tym nie powiedziałeś :P
No rozdział Ci się udał jest na prawdę dobry.
OdpowiedzUsuńA bardzo dziękuję, cieszy mnie to! :)
UsuńRozdział jak zawsze CUDO. Czytając pierwszą część byłam tak zdenerwowana, że zazełam obgryzać paznokczie, co mi się żadko zdarza. Poźniej rozwaliła mnie Nocna Furia warcząca na Rumina, który podknął się gdy zrobiła się miła. Taaaaa.... Czyli jednym słowem SUPER ;) Dużo weny życze i czekam na 27.12.2014 czyli nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńOch, dziękuję! <3 Nie sądziłam, że ta historia może aż tak wpływać na emocje czytelnika, ale to dooobrze! :D A dziękuję, dziękuję, wena się przyda, zwłaszcza teraz, gdy pisanie stoi od prawie dwóch miesięcy :c
UsuńDo napisania! i dzięki raz jeszcze za komentarz! :)
Rozdział super nie mogę się doczekać następnego :) <3
OdpowiedzUsuńDziękuję, a rozdział będzie już niedługo :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń