Smoki z
pewnością zostały stworzone do latania. Na lądzie przypominały nieporadne
jaszczurki, ociężałe oraz niezdarne. Ich ruchy nasuwały na myśl węża
podróżującego na czterech łapach, zamiatającego ogonem swe ślady. Skrzydłami
gady utrzymywały równowagę, a rozwidlone języki smakowały powietrze, informując
o zmianach zachodzących w atmosferze wokół nich.
Gęsta mgła nie
ustępowała, zmuszając podróżnych do podjęcia radykalnych kroków. Amaondel
poprosił Ognistego Rubina, by ten wraz z Nocną Furią szli tuż przed grupą, by
wybadać teren i ewentualnie zapobiec jakimkolwiek zagrożeniom. Zwierzęta
potraktowały to jako zabawę, jednak już po upływie godziny książę usłyszał w
umyśle pierwsze skargi.
Bestie żyły
teraźniejszością – nie rozpamiętywały przeszłości ani nie planowały kilku
kroków naprzód. Uwielbiały pomagać dwunożnym istotom, jednak musiały w tym
odnajdywać frajdę, zalążek zabawy, która sprawi im przyjemność. Czynność ta nie
mogła być jednakże jednostajna oraz trwać zbyt długo, bo zaczynały się nudzić.
Przykro mi, ale dopóki mgła będzie na tyle
gęsta, że nie będziemy nic widzieć przed sobą, musicie dalej podążać lądem,
powiedział zbolałym głosem elf, czując w głowie niechęć gada. Choć żaden ze
smoków nie zgłosił sprzeciwów, wszyscy wiedzieli, że były niezadowolone. Chęć
pomocy stawała się u nich silniejsza niż osobiste pobudki, toteż drapieżniki dalej
kroczyły w zasłonie z mgły.
Tamtego dnia
Althea znów spotkała tajemnicze stworzenie. Zwierzę siedziało na drzewie, koło
którego postanowiła zostawić juki, obserwując wszystkich z wysokości. Elfka nie
mogła oderwać wzroku od potężnego cielska przycupniętego na grubym konarze oraz
skrzydeł leniwie rozłożonych po bokach. Koniuszek jednego z nich niemal dotykał
twarzy dziewczyny, jednak Althea nie miała w sobie na tyle odwagi, by dotknąć
granatowego pióra ozdobionego błękitnym obramowaniem.
Obserwacja zwierzęcia
sprawiała jednak nie lada pokusę, toteż zabawiła przy bagażach nieco dłużej, a
gdy nikt z drużyny nie zaniepokoił się nieobecnością dziewczyny w obozie,
zadarła głowę i w końcu pokonała strach, wyciągając ku zwierzęciu rękę.
Drapieżnik
przyglądał się z zaciekawieniem smukłym palcom, zaś po kilku chwilach zniżył
łeb i spróbował dosięgnąć dziobem koniuszka najdłuższego palca Althei. Elfka
była zachwycona niesamowitym doświadczeniem.
Kiedy do jej
uszu dobiegło nawoływanie oraz zaniepokojony skrzek Nocnej Furii, Althea
cofnęła rękę, spojrzała tęsknie w kierunku barwnego stworzenia, po czym ruszyła
szybko w kierunku obozowiska oddalonego jedynie o kilkanaście kroków.
— Dobrze by
było wyjechać w końcu z terytorium podlegającemu Jeziorowi Prawdy — przyznał
posępnie książę elfów, zerkając w kierunku sadowiącej się na pniaku dziewczyny.
— Wolałbym wiedzieć, że masz już kontakt z Nocną Furią.
— Codziennie
wołam ją w swoim umyśle — odpowiedziała Althea nieco chłodniejszym tonem, niż
zamierzała. — Pierwszy dowiesz się o postępach, gdy tylko takowe nastąpią.
Zapadła
niezręczna cisza, którą zakłócał jedynie trzask niewielkiego płomienia
tańczącego na kilku znalezionych po drodze gałązkach. Nienaturalna cisza oraz
tajemniczość tego miejsca sprawiały, że każdy czuł się podenerwowany, nieswój
oraz wyczulił wszelkie zmysły na dziwne, niezwykle głośne w wiecznej mgle
dźwięki.
Czasami
wydawało im się, że opary ustępowały, jednak zanim wpadali w stan euforii,
zjawisko wyprowadzało ich z błędu, sięgając mlecznymi mackami jeszcze głębiej i
wyciskając z nich ostatnie resztki nadziei.
Jedynie smoki
nie traciły pogody ducha, polując w jasnych odmętach na zagubioną zwierzynę, a
także szukając jadalnych korzeni wśród kęp traw. Nawet wszystkowiedzące elfy
nie kryły zaskoczenia, gdy Nocna Furia przyniosła w pysku kilka urwanych gałązek
malin, aż uginających się od dojrzałych, dorodnych owoców.
— Jak to
możliwe, że krzew urodził owoce? — spytał głośno zaskoczony Dannar, próbując
wyciągnąć szyję, by dostrzec między zębami potężnego gada ciekawe znalezisko. —
Przecież mamy ledwo wiosnę.
— To miejsce
aż kipi od nadmiaru magii — przyznał powoli Amaondel, oglądając z bliska
zdobycz smoka. — Najwidoczniej w tym rejonie panuje wieczne lato, choć mgła
zasłania skutecznie widok na okolicę i Stwórca jeden wie, co nam umknęło
podczas podróży.
Na przykład
potężny lew z głową smoka i skrzydłami dwa razy większymi od najwyższego elfa,
jaki stąpał po tych ziemiach, pomyślała Althea, ale nie wypowiedziała swojej
uwagi na głos.
Teraz jednak
zastanawiała się, z której strony ugryźć temat, by nie wyjść na szaloną, a co
gorsza – na głupią. Długo biła się z myślami, aż w końcu zdobyła się na odwagę
i zaczęła mówić cichutkim głosem:
— Tak się
ostatnio zastanawiałam… Czy są na naszych ziemiach inne stworzenia podobne do
smoków? To znaczy odmienne, wielkie… skrzydlate?
Najwyraźniej
nikt nie zaczął jej o nic podejrzewać, bo sir Irving z ochotą rozpoczął
udzielać jej odpowiedzi, a reszta słuchała z uwagą, rada z tego, że w końcu nie
panował między nimi milczenie.
— Oczywiście,
że tak! W czasach, zanim Landar zaczął podbijać masowo nasze ziemie, każdy ród
szczycił się jakimś zwierzęciem. I tak na sztandarach mogłaś zobaczyć
jaszczuroptaka, smoka, konia, jelenioża… to wymarły już gatunek, niewysoki
jeleń pokryty krótką, sterczącą sierścią przypominającą kolce jeża. Był też
jednorożec, pegaz, feniks, gryf…
— Gryf? —
powtórzyła jak echo Althea, zwracając uwagę na dziwną nazwę zwierzęcia, o
której wcześniej nie słyszała.
Jaszczuroptaki
kojarzyła – wysokie w kłębie na dwa metry gady o wydłużonym pysku, krótkich,
przednich łapkach i silnie umięśnionych, tylnych nogach z długimi pazurami. Sam
ogon jaszczuroptaka potrafił osiągać niemal trzy metry, a zębiska tych
drapieżników wyrastały nawet do trzydziestu centymetrów. Polowały w stadach na
zwierzęta zamieszkujące prerie, jednak ich łatwe przystosowanie do różnych
warunków panujących w każdym zakątku ziemi sprawiło, że można je było już
spotkać praktycznie wszędzie.
Jednorożce,
pegazy i feniksy z kolei znała z nielicznych historii z dzieciństwa. Jednak o
gryfie nigdy nic nie słyszała.
— To
najbardziej interesujące stworzenia, jakie kiedykolwiek żyły! — zawołał ochoczo
sir Irving i gdyby mógł, klasnąłby w dłonie z uciechy. — Potężne, lwie ciało,
wielka głowa orła z kocimi uszami i pięknie uformowane, pierzaste skrzydła!
Althea
zamarła, słysząc niezwykle wymowny opis.
— Te cuda
zrodziła podobno sama magia, bo natura nie ma aż takich wpływów na mieszanie
gatunków. To niezwykle szlachetne zwierzęta, więc od wieków kojarzono je z prawymi
oraz honorowymi rycerzami. Legendy mówią, że to odwieczni wrogowie smoków.
Kiedyś wyczytałem także, że gryfy mogą posługiwać się magią, tworząc zaklęcia
przy pomocy swoich przednich, niemalże ludzkich łap. Tak jak smoki posługują
się telepatią i niegdyś istniał odłam jeźdźców dosiadających te wspaniałe
zwierzęta. Od stuleci jednak nikt żadnego nie widział, podobno wyginęły na
długo przed potępieniem smoczych jeźdźców, a cała wiedza o nich odeszła w
zapomnienie. My dysponujemy już tylko strzępami – cieniem czegoś, co kiedyś
było najpotężniejszym, razem ze smokami, stworzeniem tego świata.
Althea
zauważyła, że miała trudności z oddychaniem. Zaczerpnęła powietrza i uspokoiła
walące serce, zastanawiając się jednocześnie, co ją tak wyprowadziło z równowagi.
Myśl, że gryfy nadal żyły, tylko ukrywały się przed światem podobnie jak smoki,
czy fakt, że dysponowały potężną magią, umiały się porozumiewać za pomocą
telepatii i można je było dosiadać?
Od nadmiaru
informacji niemal rozbolała ją głowa.
— Jak… — Przełknęła
ślinę, by zwilżyć zaschnięte gardło, i kontynuowała: — Jak zginęły? Co się
stało?
— Nie wiadomo
dokładnie — przyznał ze smutkiem sir Irving, a gdy rozejrzał się po
zgromadzonych, z zaskoczeniem stwierdził, że wszyscy słuchali go z
zaciekawieniem, nawet elfy, które z pewnością posiadały o wiele większą wiedzę
niż on – zwykły podstarzały rycerz.
Chętnie
powrócił do przerwanego wątku:
— Każda
legenda mówi co innego, jednak jedno w nich wszystkich zgadza się na pewno:
straciły moc, dzięki której tworzyły zaklęcia, co także miało ogromny wpływ na
przyszłość gatunku. Jedna głosi, że smoki wzięły odwet za poprzednie wojny oraz
znieważania i zabiły wszystkie żyjące gryfy. Inna legenda mówi, że to magia
spaja całe ciało gryfa, więc gdy jej zabrakło, zwierzęta zginęły w okrutnych
męczarniach, pozbawione ich jedynego źródła życia. Z kolei jeszcze inna mówi,
że wyczuwały nadchodzący koniec ery smoków, toteż zostawiły gady w spokoju i
same odeszły, zapowiadając tym samym rychłe zmiany.
Althea jeszcze
przez wiele nocy potajemnie wymykała się z obozu, spotykając tajemnicze
zwierzę, jednak nie odważyła się powiedzieć o swoim odkryciu. Gdzieś wewnątrz
czuła, że stworzenie, gdyby chciało, wyszłoby z cienia i ukazało się także
innym, jednak z jakiegoś powodu wybrało ją. Próbowała rozmawiać z gryfem,
nawiązać połączenie, ale tak jak w przypadku Nocnej Furii odpowiadała jej tylko
cisza.
Z każdym
kolejnym dniem mgła ustępowała, zaś widoczność z godziny na godzinę poprawiała
się, więc smoki po jakimś czasie zostały zwolnione ze żmudnego zadania, a
wędrowcy dalej polegali już na swoim wzroku. Gdy więc mleczna zasłona
gwałtownie ustąpiła, powitali piękny, słoneczny dzień okrzykami radości.
Lecz okrzyki
te szybko zamieniły się w jęki trwogi.
Popołudniowe
słońce oświetlało jeden z głównych traktów biegnących wzdłuż mgły Jeziora
Prawdy, starannie okrążając zbiornik oraz trzymając bezpieczną odległość dla
podróżnych. Na drodze przed drużyną leżał przewalony na bok wieśniacki wóz; z
paki zsunęły się beczułki z piwem oraz worki z ziemniakami. Znad zwłok konia
uniósł się rój much – z wyszczerzonego pyska wychodziły białe larwy, na
policzku siedział kruk i wydziobywał resztki oka, i spoglądał co jakiś czas na
okolicę.
Althei zrobiło
się niedobrze na widok odartego ze skóry człowieka przybitego do niedużego pala
za ręce i nogi. Padlinożercy zdążyli wyjeść wnętrzności, a kilka samotnych
wilków dobrało się nocą do mięsa, zostawiając na kościach krwawe ochłapy.
Wieśniak, zanim zginął, został wykastrowany.
— Kto zadał
sobie tyle trudu, by tak zamęczyć człowieka? — wychrypiał sir Irving, nie potrafiąc
otrząsnąć się z szoku.
Zerknął na
elfy, ale dwaj mężczyźni nie okazywali żadnych oznak zniesmaczenia, zdziwienia,
szoku czy złości – ich twarze pozostały nieprzeniknione.
— To
ostrzeżenie. — Dannar spiął nogami Armelliano, by ten podjechał bliżej trupa.
Nie zważając
na smród rozkładu, moczu oraz kału, zwierzę posłuchało i bez parsknięcia
wykonało polecenie.
— Landar chce
w ten sposób pozostawić wyraźną wiadomość: każdy, kto sprzeciwi się jedynemu słusznemu
władcy, zostanie poddany torturom, następnie brutalnie zamordowany, a jego
zwłoki zbezczeszczone. — Wskazał martwego. — Żołnierze nieczęsto to robią.
Najczęściej taką wiadomość możemy zastać co kilkadziesiąt mil, jeśli nie
kilkaset. Zostawiają je w strategicznych miejscach, by przypomnieć ludziom, kto
tu rządzi.
Dannar obrócił
konia do zebranych, a jego twarz nagle przybrała ponury wyraz, tak bardzo
niepasujący do zazwyczaj lekko znudzonego oblicza.
— Teraz
posłuchajcie mnie uważnie — zaczął na tyle głośno, by każdy mógł go usłyszeć
bardzo wyraźnie. — Od tego momentu zaczynają się ziemie należące do Landara.
Możemy natknąć się na wiele oddziałów pomimo bezpieczniejszej drogi, jaką chcę
was poprowadzić. Musimy trzymać się blisko siebie, nie oddalać się i za nic w
świecie nie zgrywać bohaterów. Bohaterowie szybko giną, a musicie pamiętać, że
Landar ma w garści wielu wędrownych magów, czarowników i pomniejszych
czarodziejów. Jeżeli chcecie przeżyć, zdając się na własną siłę oraz
umiejętności, na bogów, słuchajcie moich poleceń!
Pomimo
niechęci, jaką panowie żywili do Dannara, woleli w takiej sytuacji polegać na
jego znajomości sił wroga. Nikt więc nie sprzeciwił się tak jawnemu ogłoszeniu przywództwa,
choć Amaondel nie byłby sobą, gdyby nie rzucił ostatniego zdania:
— Pamiętaj
jednak, że cię obserwujemy. Jeden fałszywy ruch i zginiesz.
Althea
rozumiała tę antypatię i nie tępiła jej, lecz każdy wiedział, że to ona będzie
negocjatorem pomiędzy Dannarem a resztą drużyny. Nawet Bron nie podzielał
szczególnej sympatii do syna tyrana.
Konie parskały
nerwowo i strzygły uszami, niepewnie idąc traktem. Wokół otaczały ich hektary
spalonych ziem. Zwęglona trawa niemal ginęła pod grubą warstwą popiołu, zaś
gdzieniegdzie dostrzec można było niewielkie wzgórki z wyciągniętymi wysoko do
nieba racicami – spalone jelenie i sarny, zbyt wolne, by uciec przed magicznym
ogniem okrutnych czarowników.
Przyjemnie
prażące słońce nie pasowało do widoku, jaki roztaczał się przed wędrowcami.
Bardziej pasowałby deszcz i ciemne, granatowe wręcz chmury, które pogłębiłyby
jedynie przygnębienie oraz smutek. Gdzieś w oddali zaświergotał ptak, co
brzmiało niezwykle groteskowo w obliczu zniszczenia i wszechobecnej śmierci.
Po wielu
milach bezdennej czerni oraz szarości napotkali pierwszą wioskę. Jej los
poznali zaraz po tym, gdy minęli pierwszą chatę, a tuż obok niej zwłoki
kilkuletniej dziewczynki przeciętej na pół. Dalej nie wyglądało to lepiej:
niektóre z domostw zostało spalonych, zwierzęta gospodarskie wypędzono na plac
i wyrżnięto, kobiety przed śmiercią zgwałcono, sądząc po rozerwanych szatach
oraz krwi na udach. Mężczyzn jednak traktowano dużo gorzej.
Cichy jęk
postawił na nogi całą drużynę. Bron gestem ręki wskazał człowieka opartego o
zburzoną do połowy studnię, a reszta podążyła w tamtym kierunku.
Iluviel
zeskoczył z konia, rzucił wodze swego rumaka Amaondelowi, po czym przyklęknął
przy rannym. Jeden rzut oka na mężczyznę wystarczył, by stwierdzić, że zostały
mu już tylko minuty. Między palcami kurczowo zaciskającymi się na brzuchu widać
było wnętrzności. Tylko sparaliżowane, odrętwiałe ręce przytrzymywały jeszcze
jelita na własnym miejscu, zaś cud sprawił, że wieśniak przeżył tak długo.
Gdy dotknął
ramienia umierającego, ten otworzył oczy i zaczął coś mówić, jednak suche,
spękane usta jedynie się poruszały, a z gardła nie wydobył się żaden sensowny
wyraz. Elf odczepił od pasa bukłak z wodą i dał kilka łyków mężczyźnie, lecz na
efekty musieli czekać bardzo długo.
— Czy…
um-umierannnie… booli? — wychrypiał cicho człowiek, przeciągając niektóre
litery, jakby samo mówienie sprawiało mu ogromną trudność.
— Już
niedługo, mój przyjacielu — obiecał Iluviel, przypinając bukłak z powrotem na
swoje miejsce.
Wieśniak
chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak długi miecz o błękitnym ostrzu przebił mu
klatkę piersiową, sięgając serca i wyrywając z ust ostatnie tchnienie. Wszyscy
spojrzeli na właściciela ostrza, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, lecz Dannar
pozostał niewzruszony. Wyciągnął płynnym ruchem broń oraz przetarł szmatką klingę,
nim schował ją do ukrytej pod płaszczem pochwy.
— Dannar! —
fuknęła Althea, przerażona oraz zasmucona jednocześnie.
Nie mogła objąć
umysłem ogromu cierpienia oraz zniszczeń, jakie zdołał poczynić przez lata
Landar.
— Obudź się,
złociutka, tak wygląda oblicze wojny — warknął Dannar odmienionym głosem, który
zaskoczył nawet księcia elfów. — Mój ojciec jest odpowiedzialny za to wszystko,
zaś im bliżej morza będziemy, tym gorzej. Ten wieśniak był martwy w chwili, gdy
wojska zawitały u bram wsi, a nie ma nic gorszego od patrzenia, jak człowiek
umiera przez wiele godzin. Zasłużył na czystą, szybką śmierć.
W jednej
chwili młodzieniec postarzał się o kilka lat. Przetarł oczy palcami, jakby był
zmęczony, a potem kontynuował ponurym głosem, w którym pobrzmiewało znużenie:
— Pozbądź się
sentymentów, moja droga, bo zginiesz szybciej, niż zdołasz powiedzieć smoczy
jeździec. — Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno. — Na wojnie nie bierze się
jeńców, są tylko wygrani oraz trupy.
Wtem do umysłu
Althei wdarł się znajomy, pradawny głos, za którym tęskniła od wielu dni.
Altheo, łowca!, zakrzyknęła smoczyca, a
tego ostrzeżenia nie musiała powtarzać dwa razy. Amaondel najwyraźniej dostał
ten sam przekaz, bo warknął krótką komendę i drużyna szybko rzuciła się w
kierunku stodoły.
Wielkie wrota
budynku stały otworem; w środku panował lekki półmrok, z niewielkich okienek
sączyło się światło popołudniowego słońca, wyłaniając z cienia kolejne zwłoki
oraz martwe truchła zabitych cieląt.
Drużyna
zdążyła w ostatniej chwili, chowając się za górą siana gromadzonego od zeszłego
lata. Słyszeli kroki oraz ciężkie uderzenia kopyt o ziemię, co mocno ich
zdziwiło, bowiem Mothril był jednym z najlepszych łowców królowej – stąpał
cicho jak kot i nigdy nie zdradzał swego położenia. Najwyraźniej nie odwiedzał
wioski po to, by zabić wędrowców. Zaglądał jedynie do budynków, zagarniał z
ziemi cenniejsze rzeczy, a w jednej z chat znalazł nadal jadalny chleb oraz
kawałek sera żółtego.
Kiedy oddalił
się od stodoły, w której ukrywała się grupa, wszyscy odetchnęli z ulgą.
— Wszechobecny
smród sprawił, że nas nie odkrył — przyznał cicho Amaondel.
— Po raz
pierwszy w życiu cieszę się, że siedzę w wiosce zasłanej trupami. Nigdy nie
sądziłem, że zwłoki do czegoś się przydadzą — przyznał wesoło Dannar, za co
został zgromiony wieloma nagannymi spojrzeniami.
Dobrze znów cię słyszeć w swojej głowie,
zawołała Althea do smoczycy, gdy zagrożenie ostatecznie zniknęło, a łowca
wsiadł na konia i odjechał w kierunku Jeziora Prawdy, co znaczyło, że mgła pomogła
drużynie i zmyliła pościg na jakiś czas.
Martwiłam się, do głowy dziewczyny
dotarły niewyraźne strzępy obawy zwierzęcia oraz kilka obrazów znad Jeziora
Prawdy, gdy smoczyca wołała swoją panią, lecz nie mogła jej usłyszeć.
Ta magiczna bariera to kolejny z problemów,
które musimy w najbliższym czasie rozwiązać, przyznała cicho Althea, zaś
smoczyca zamruczała aprobująco. Po chwili elfka postanowiła zmienić temat: Czy w wiosce czekają na nas jeszcze jacyś
inni nieoczekiwani goście?
Nikogo podejrzanego nie dostrzegamy,
przyznała po dłuższej chwili Nocna Furia. Althea usatysfakcjonowana tą
odpowiedzią przekazała ją reszcie.
—
Przeszukajcie domy i budynki gospodarskie — zarządził dziarsko sir Irving, na
chwilę przejmując dowodzenie. — Zabierajcie ze sobą wszystko to, co możemy
sprzedać lub wymienić na najbliższym targu, a jeśli znajdziecie jadalną
żywność, nie pozwólcie, by się tutaj zmarnowała.
Każdy
rozjechał się w innym kierunku: sir Irving pozostał blisko stodoły, Althea wraz
z Bronem udali się w kierunku północnym, elfy obrały południową część wsi, zaś
Dannar odjechał kawałek na zachód, upatrując sobie szczególnie dom usytuowany
blisko środka osady.
Duży kamienny
budynek okazał się starą gospodą przerobioną na dom mieszkalny z wydzieloną
częścią na obrady najważniejszych członków wiejskiej społeczności. Najwyraźniej
mieszkał tu ktoś w rodzaju sołtysa lub naczelnika – najwyższej rangą osoby w
okolicy.
Dannar
przechadzał się po opuszczonym domostwie, zabierając z sypialni metalowy
grzebień żony, z kuchni kawał sera i suszonej wołowiny, a z niewielkiego
pokoiku dziecięcego kilka barwnych piór przywiązanych do siebie sznurkiem w
formie naszyjnika, i przeszedł do pokoju obradowego.
W ostatniej
chwili uchylił się od śmiertelnego ciosu w kark.
Zablokował
dłoń uzbrojoną w sztylet, samemu wyciągając spod płaszcza własne ostrze. Jednak
gdy ujrzał, kto dzierżył broń, napięcie mięśni nieznacznie zelżało. Nie
znaczyło to jednak, że daruje nadwornemu magowi Landara bezkarne atakowanie
jego – Dannara, syna tyrana.
— Mój słodki,
słabiutki Dannarze — zaszczebiotał wesoło mężczyzna w długim habicie z czerwoną
lamówką. — Cóż za porywiste wiatry przygnały cię aż tutaj, do granic wiecznych
mgieł Jeziora Prawdy?
— Hakim Hal. —
Dannar niemal wypluł imię maga, czując narastający w nim gniew.
Mało kogo
lubił na dworze swego ojca, widział bowiem w poddanych same szumowiny, męty
oraz słabe istoty pragnące za wszelką cenę zdobyć władzę, by siać zniszczenie
oraz strach wśród zwykłych ludzi.
Hakim Hal
należał do potworów – podłych jednostek, którzy nie cofną się przed niczym,
byleby zadowolić Landara oraz spełnić własne, lubieżne fantazje. Niewysoki
mężczyzna był całkiem łysy, miał szare, wyłupiaste oczka oraz groteskowo duże
usta nieproporcjonalne do reszty ciała. Gdy wysuwał ręce z obszernych rękawów
swej szaty, dostrzec można było skomplikowane wzory tatuaży, które podobno
pokrywały niemal całą powierzchnię ciała. Dannar już dawno stwierdził, że ten
mag postradał za młodu zmysły i nigdy już nie znajdzie dla siebie ratunku.
— Twój pan
ojciec, Landar Wspaniały — Dannar skrzywił się nieznacznie na niezbyt
błyskotliwy przydomek — pozdrawia cię i żywi nadzieję, że wszystkie twoje
dotychczasowe działania miały na celu sprowadzenie każdego zbłąkanego smoczego
jeźdźca do jego twierdzy.
Młodzieniec chciał
przymknąć oczy i policzyć do dziesięciu, jednak to zdradziłoby jego
zdenerwowanie. Hakim Hal nigdy nie pokazał pełni swoich umiejętności, słyszał
jednak, że był jednym z najpotężniejszych magów, jacy kiedykolwiek stąpali po
tych ziemiach.
I na
nieszczęście wszystkich, wybrał drogę zła.
— Nie
składałeś raportów — zauważył rzeczowo Hakim Hal, w końcu opuszczając sztylet i
chowając go w obszernym rękawie.
Dannar, gdy oczekiwał
piętnastej wiosny, zastanawiał się, co też skrywały te szerokie, długie szaty.
— Nie piszę
pamiętnika z podróży, nie muszę codziennie kontaktować się z ojcem i opowiadać
mu, co jadłem na śniadanie i o której poszedłem się wysrać — odpyskował
buńczucznie, czując się w towarzystwie Hakim Hala jak gówniarz, który został
przyłapany na kradzieży cukierków i teraz musiał się tłumaczyć, dlaczego to
zrobił.
— O
dziewczynie i smokach powinieneś był powiedzieć — zauważył niewinnie Hakim Hal.
W następnej
chwili Dannar przypierał go do kamiennej ściany, trzymając za fałdy szaty tak
mocno, aż pobielały mu knykcie.
— Dziewczyna
jest moja — wysyczał, zaś w jego miodowych oczach buzował ogień czystej
wściekłości. — Tknij ją, a zabiję cię gołymi rękami.
Hakim Hal
zaczął się trząść. Dannar z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że łysy mężczyzna
śmiał się, choć nie mógł tego robić głośno ze względu na resztę drużyny kręcącą
się po okolicy. Mag otarł za to nieistniejące łzy w kącikach oczu i uśmiechnął
się monstrualnymi ustami.
— W porządku,
mój słodziutki Dannarze, już w porządku! — Syn Landara puścił maga i odsunął
się na bezpieczną odległość. — Rozumiem jednak, że masz względem nich plan, nie
mylę się?
Dannar nie
chciał odpowiadać na to pytanie, lecz szare, wyłupiaste oczka Hakim Hala
wychwyciły wahanie w spojrzeniu młodzieńca.
— Wiele razy sprzeciwiałeś
się woli ojca, ale do samego końca pozostawałeś wobec niego lojalny — przyznał
powoli Hakim Hal. — Tak będzie i tym razem — dodał twardo.
Dannar
wiedział, co musiał zrobić, jednak nie chciał mówić tego na głos. Przekazał
więc pałeczkę magowi, zaś ten z ogromną ochotą podjął przerwany wątek:
— Przyprowadź
dziewczynę i jej smoka w pobliże morza, a resztą zajmie się wojsko oraz magowie
— powiedział cicho, podchodząc bliżej milczącego młodzieńca i przejeżdżając
ręką po jego półdługich włosach układających się w fale. — Wiem, że nas nie
zawiedziesz, Dannarze — dodał po namyśle, gdy odpowiedziała mu jedynie cisza. —
Do tego cię poczęto, do tego zostałeś powołany! Żaden smoczy jeździec nie
będzie bezkarnie latał po niebie należącym do Landara i psuł jego planów.
— Dlaczego
więc my latamy? — spytał cicho Dannar, gdy Hakim Hal wyminął zastygniętego w
zamyśleniu Dannara, kierując się do wyrwy w ścianie znajdującej się na tyłach
kuchni. — Dlaczego latamy i puszczamy wojsko samopas, by siało zniszczenie i sprawiało
kłopoty?
— Czasami na
niektóre pytania nie znajdziemy rozsądnej odpowiedzi — przyznał Hakim Hal i po
chwili już go nie było.
Młodzieniec
został sam i westchnął głośno, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dopiecze
ojcu na tyle mocno, by ten postanowił go zabić.
Gdy Althea
podjechała do Dannara, słońce chyliło się ku zachodowi. Dostrzegła nachmurzoną
twarz młodzieńca i szybko spytała zatroskanym głosem:
— Wszystko w
porządku?
Odpowiedź
przyszła po dłuższej chwili, przyozdobiona fałszywym uśmiechem:
— W jak
najlepszym.
Witam, zgodnie z obietnicą wpadłem i cieszę się, że to zrobiłem. Rozdział jest bardzo dobry Althea jest coraz lepszą postacią, Irving zaczął odpowiadać na pytania, a Darran powiększa tajemnice wokół swojej osoby, tylko Amaondel mógłby przestać wypowiadać oczywiste kwestie.
OdpowiedzUsuńA teraz czas na kilka uwag:
Po pierwsze "Na przykład potężny lew z głową smoka i skrzydłami dwa razy większymi od najwyższego elfa, jaki stąpał po tych ziemiach, pomyślała Althea, ale nie wypowiedziała swojej uwagi na głos." - chodziło chyba o głowę orła :)
Po drugie na wojnie bierze się jeńców i nie stosuje się taktyki spalonej ziemi, chyba
że wycofując się, bo to się nie opłaca ale ostatecznie można to wytłumaczyć tym, że Landar jest zdrowo popieprzony.
I rzecz trzecia wydaje mi się że to Iluviel powinien dobić tego nieszczęśnika w akcie łaski, w końcu nie bez powodu sztylet do dobijania rannych nazywał się mizerykordia od łac. miłosierdzie, nie musiał tego robić Dannar ale to tylko moje odczucie.
Mimo to rozdziały są coraz lepsze.
Pozdrawiam i czekam na to co się stanie z gryfem :)
O, witam! :D Nie spodziewałam się tak szybkiego odzewu po publikacji :P Cieszę się, że widać poprawę, że Althea poprawiła nieco loty i poznajesz kolejne elementy tajemnicy powieści :P Amaondel jest do poprawy, trzeba mu wybaczyć swoje gupie wyskoki :P
UsuńO, cholera, nie zauważyłam tego błędu, dzięki za wytknięcie! :D
Cóż, Landar jest popieprzony, on wszystko robi inaczej :P Iluviel pewnie by dobił wieśniaka, ale Dannar nie ma w sobie żadnych oporów, a elf z kolei jakieś tam ma. Dlatego zrobił to Dannar bez żadnych sentymentów.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję za Twoje opinie - rzucają sporo nowego światła na historię, co się ceni! :)
Ja się chcę wtrącić, że np. plemiona słowiańskie jeńców nie brały, stąd powiedzenie "nie żyw wroga". Przy życiu zostawiano tylko tych, za których można było dostać duży okup, resztę wyżynano jak leci. A ich ziemie rabowano i potem palono, zgodnie z przekonaniem, że wroga trzeba się pozbyć całkowicie.
UsuńKiedyś przestrzeń nie była tak cenna, jak obecnie. Zresztą, nadal przeprowadza się ataki, które niszczą ogromne obszary. Czasem po prostu trzeba pokazać, kto rządzi.
A poza tym Landar jest u siebie, może robić, co mu się podoba. :D
No tak ale bardziej opłaca się jeńców brać jako niewolników czy właśnie dla okupu. Co do Landara to faktycznie jest u siebie ale to jeszcze nie powód żeby palić, zwłaszcza swoją własność. Ale nie szukajmy logiki u miłościwie panującego Landara Wspaniałego ;)
UsuńAle to, że się opłaca, nie znaczy, że - na przykład - trafia w sposób myślenia miejscowych. Jak łatwo zauważyć, ludzka logika czasami zmierza w przedziwne, rozbieżne strony.
UsuńDla ciebie to zajebistość, brać sobie jeńców, a dla jakiegoś gościa z drugiego końca świata to cios w dumę, bo, załóżmy, to dowód na jego słabość/strach/brak męskości.
Icoteras.
Aczkolwiek, Sen Chu, mogłabyś po prostu opracować tę kulturę i mieć odpowiedź na podorędziu, a nie, gdybamy sobie radośnie, jak to powinniśmy wiedzieć >:C
#BardzoNiedobraOrazZłaBeta
Jaka dyskusja, lubię to! :D Nie sądziłam, że takie rzeczy będą mieć tutaj miejsce, fajowo! ^^
UsuńW każdym razie muszę porządnie wszystko opracować, bo mi Bardzo Niedobra Oraz Zła Beta żyć nie da, aczkolwiek powiem tak: Landarowi nie są potrzebni jeńcy - jeżeli jesteś z nim, jakoś może uda Ci się przeżyć. Jeśli jesteś przeciwko niemu - giniesz. Najczęściej jednak jest tak, że woli pozbyć się małych wiosek, bo do niczego mu się nie przydadzą, a jeszcze bunt zaczną wszczynać ;P Jego tok rozumowania jest powalony, ale taki już z niego zabawny człek jest ;)
To w takim razie musisz obmyślić dla niego źródło zaopatrzenia w żarcie - no bo wiadomo, na wsi się jedzenie robi. Można to obejść, tylko żebyś mi nie zapomniała o tym!
UsuńDo robienia żarcia właściwie nie potrzebuje małych wiosek, może przecież wypalać co się do i oddawać ziemie swoim wasalom, którzy zamieniali by to na wielkie gospodarstwa i wtedy funkcjonowałoby to tak jak latyfundia rzymskie ale do tego potrzeba dużo siły roboczej co znowu kieruje nas na temat jeńców i niewolników. :P
UsuńNo niekoniecznie, bo można przesiedlić mieszczan. Jak będą do tego zmuszeni, nauczą się używania sprzętów rolniczych, bo od tego będzie zależało ich życie. A żeby niewolnicy robili, to potrzeba nadzorcy, więc znowu to uszczupli szeregi strażnicze albo coś. Soł.
UsuńNo można ale po co skoro jest to nieopłacalne :)
UsuńPo pierwsze wyludnianie miast które są ośrodkiem handlu i produkcji jest raczej marnym pomysłem chyba że wyłapuje się biedotę i rzezimieszków ale do nich też potrzeba straży.
Po drugie zanim taki mieszczuch nauczy się którą stroną trzymać kose to trochę czasu minie, a Landar mimo, wielu oczywistych zalet i cnót, nie wygląda na człowieka cierpliwego ;)
Nikt nie powiedział, że morduje wszystkich, ale fajnie, że wywiązała się taka dyskusja :P
UsuńCzęść wiosek zostawia, jeśli są bardziej wartościowe, a część pali, co także jest na jego niekorzyść, bo ludzie go nie kochają. To też powód, by zacząć wszczynać bunt, jednak na razie do niczego takiego nie dojdzie, bo się wszyscy go boją. Ale potem, kto wie :P
Jego działania może i nie mają większego sensu i robi to tylko po to, by wpienić wszystkich dokoła i rozsiać strach, ale głupi nie jest :)
Dobrze, że się wypowiedziałaś bo razem z Nearyh moglibyśmy sobie gdybać do śmierci, a i tak byśmy nic nie uzgodnili :)
UsuńZastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Dając gryfom ludzkie łapki w miejsce szponów pozbawiłaś je broni potrzebnej do pikowania i porywania ofiar w powietrze. Wiem że dzięki temu mają dostęp do magii ale smoki przecież też mogą czarować. Więc palce zamiast pazurów wydają się słabym układem.
Fajnie było móc poczytać Wasz punkt widzenia :P To też daje mi dużo do myślenia ;)
UsuńOch, nie, źle zrozumiałeś! One tylko przypominają ludzkie, nie są ludzkie w pełni tego słowa znaczeniu. Nadal mają pazury, tyle że swoim kształtem i rozwojem mogą przypominać ludzkie dłonie :)
W takim razie mój błąd, faktycznie w poprzednim rozdziale napisałaś, że posiada pazury ale opis łap jako prawie ludzkich jest trochę mylący :)
UsuńAno faktycznie może być lekko mylący - wiadomo, prościej by było pokazać grafikę, na której nieco się wzorowałam, ale mam nadzieję, że jak będę to pisać drugi raz, wszystko będzie lepiej i jaśniej opisane :)
Usuń"Zapadła niezręczna cisza, którą zakłócał jedynie trzask niewielkiego płomienia tańczącego na kilku znalezionych po drodze gałązkach. Nienaturalna cisza oraz tajemniczość tego miejsca (...)" / powtórzenie, cisza
OdpowiedzUsuń"Próbowała rozmawiać z gryfem, nawiązać połączenie, ale [przecinek] tak jak w przypadku Nocnej Furii [przecinek] odpowiadała jej tylko cisza."
"— Dlaczego więc my latamy? — spytał cicho Dannar, gdy Hakim Hal wyminął zastygniętego w zamyśleniu Dannara, kierując się do wyrwy w ścianie znajdującej się na tyłach kuchni." / dwa Dannary bardzo blisko siebie, jednego trzeba usunąć
I jeszcze pewna rozbieżność w scence z umierającym ziomusiem - najpierw piszesz, że wyraźnie zostały mu minuty, a potem Dannar mówi o godzinach.
SZOK, moja nowo nabyta sympatia do Althei nie zgasła, a nawet zdaje się, że troszeczkę pogłębiła! Ponownie jest taka... rozkosznie normalna i niepewna. Tak ją tutaj odbieram i cieszy mnie. Ale to może dlatego, że w tym rozdziale jest jej raczej niewiele. :P
Ostatnio czytałam jakąś dyskusję znajomych o fantastyce i przewijało się narzekanie, że bohaterowie/bohaterki często są jakiegoś tajemniczego pochodzenia, ale już kij z tym, ostatecznie protagonista tej literatury MUSI się czymś wyróżniać, to niech już będą to geny. Ale zwracali uwagę, że skoro ktoś wychował się wśród chłopów, to jest chłopem, niezależnie od pochodzenia, dość uproszczając.
Kurczę, teraz się zrobiło interesująco z tym gryfem. :) Przemknęły mi przez głowę niejasne scenariusze na temat konfliktu Althei z Nocną Furią, bo dziewczyna zaczęłaby jeździć na tymże gryfie i to spotkałoby się z zazdrością Furii; takie luźne pomysły na poplątanie relacji i jeszcze większe utrudnienie oswojenia się. Wszyscy kochamy rzucać bohaterom kłody pod nogi. :D
Hakim Hal wydaje się być małym skurwysynkiem, mógł Dannar go zabić, potem najwyżej by się wykręcał "oj tato, to on zaczął!". Skąd koleś wiedział, że są w tym miejscu? A może to było przypadkowe spotkanie?
Idące smoki wyobraziłam obie jako krokodyle na lądzie (ino większe i skrzydlate). Niby pocieszny widok, ale pozostaje w głowie, że ten zwierz jednym kłapnięciem zeżarłby ci obie nogi, a biega szybciej niż przeciętny człowiek.
Coś krótko dzisiaj chyba? :(
Teraz się zorientowałam, że Althea SKŁAMAŁA: nie powiedziała Amaondelowi, że ma kontakt z Nocną Furią! NIEŁADNIE! :o
UsuńDziękuję za zwrócenie uwagi na błędy! <3
UsuńOch, to naprawdę szok, że ludzie zaczynają ją lepiej odbierać! o.o Nie spodziewałam się tego, jestem bardzo mile zaskoczona! xD Jestem ciekawa, jak będzie dalej ;P Bo potem jest jej trochę więcej, chyba... (nie ma to jak nie pamiętać, co było dokładnie w kolejnych rozdziałach...)
Hahahaha, no w przypadku Althei jest podobnie - ma trochę pokręcone pochodzenie, zresztą chyba każda postać tutaj ma takie :D Ale trochę ciężko stworzyć już coś oryginalnego, bo gdyby mocniej zagłębić się w nurt fantasy, stwierdziłoby się, że praktycznie każdy wątek już chociaż raz był.
He he he, z gryfem na razie będzie nieco przystopowana akcja, ale później znów wróci i będzie nieco inaczej, niż sobie to zakładasz, ale fajnie kombinujesz :P
Nie, nie, Dannar czasami wie, że nie może zabić :P I Hakim Hal ma o tyle dobrze, że zdaje sobie z tego sprawę. Bo gdyby zabił, miałby przesrane u ojczulka ;P A Hakim Hal ma wiele asów w rękawie, to naprawdę taki mały skurwysynek ;P
Taaaak, ja sobie wyobrażam smoki jako takie przerośnięte warany z Komodo, ich ruchy są takie śmieszne, ale idealnie pasujące do mojego wyobrażenia xD Śmieszne są w opisach, naprawdę ;P
Hm, krótko było rzeczywiście - tylko 9 stron i kawałek na 10 stronie w Wordzie, więc wyjątkowo mało, ale ostatnimi czasy mniej więcej na tyle rozdziały piszę ;P Ale będą zdarzać się dłuższe, spokojnie ;>
A to podły kłamczuch, hahaha! :D
Kuuuuhwa, komentarz się nie dodał.
UsuńDla każdego jest nadzieja, na to wygląda. :)
UsuńLudzkość zdążyła już chyba wszystko wymyślić w literaturze, teraz trzeba umieć znany motyw przedstawić w nieznany sposób. Albo ładnie go opakować. A próby wymyślenia czegoś nowego czasem kończą się po prostu tragicznie. :D Przypominają mi się kwiatki z książek Reystone albo Michalak, niektórych rzeczy faktycznie nie było (a przynajmniej ja się z nimi nie spotkałam), ale nie znaczy to, że są dobre. O nie.
Taaaak, nawet dla niej jest nadzieja xD
UsuńNo, to też fakt. Trzeba wiedzieć, gdzie leży granica. Bo potem może być źle :P Mam nadzieję, że wszystkie moje pomysły ujdą w tłumie, ha ha ;P
Kurcze, mam wrażenie, że Dannarowi podoba się Althea. Tak jakoś mnie wzięło.
OdpowiedzUsuńZ tym gryfem to czekam na wyjaśnienia, bo póki co zapowiada sie dobrze.
Fajny wątek z Hakim Halem. I wreszcie coś się dzieje. Ja mam tylko jeszcze parę pytań. Czy ten kruk co zjadał sobie oczko uciekł, kiedy drużyna się zbliżyła do powozu? Skoro widzieli zwłoki, to musili stać w odległości ok 5 metrów, może nawet przedobrzyłam. Ptaki są z zasady płochliwe, więc chyba powinien zwiać, nie?
A oni wezmą ze sobą te pyry? Bo w sumie przydałyby się. Taki ziemniak posiada dużo kilokalorii, jest bogaty w skrobię, więc byłby dobrym urozmaiceniem posiłków. I w razie czego, większy okaz może pozbawić przytomności takiego rycerza.
I dowiedzieliśmy się trochę o kulturze panującej w Twoim świecie. No bo te herby to taki wyrazisty symbol. W średniowieczu to prawie każda rodzina szlachecka miała herb.
I jeszcze wynalazłam takie rzeczy:
Ich ruchy nasuwały na myśl węża podróżującego na czterech łapach, zamiatającego ogonem swe ślady. Skrzydłami gady utrzymywały równowagę, a rozwidlone języki smakowały powietrze, informując o zmianach zachodzących w atmosferze wokół nich.
Gęsta mgła nie ustępowała, zmuszając podróżnych do podjęcia radykalnych kroków. — Podróżowanie jest raczej ludzkie, węże pełzają.
Koniuszek jednego z nich niemal dotykał twarzy dziewczyny, jednak Althea nie miała w sobie na tyle odwagi, by dotknąć granatowego pióra ozdobionego błękitnym obramowaniem.
Obserwacja zwierzęcia sprawiała jednak nie lada pokusę [...] — Te „jednak” są moim zdaniem za blisko siebie.
[…] poprawiała się, więc smoki po jakimś czasie zostały zwolnione ze żmudnego zadania, a wędrowcy dalej polegali już na swoim wzroku. Gdy więc mleczna zasłona […] — Coś mi to zgrzyta.
[…]wyłupiaste oczka oraz groteskowo duże usta nieproporcjonalne do reszty ciała. — Przy tym fragmencie zaczęłam się śmiać. Potworny czarnoksiężnik ma oczka. :D To nie błąd, ale ten cytat ujął me serce. xD
No, to pozdrawiam. :)
Cóż... Niczego zdradzać nie będę, jeśli chodzi o Dannara xD Bo on dziwny jest, dziwne rzeczy mu strzelają do głowy ;P
UsuńOch, najbardziej obawiałąm się tego wątku z Hakim Halem, serio. Obawiałam się, że nie przypadnie do gustu i takie tam, toteż cieszę się, że jednak jest okej :)
Ano, kruki są z reguły płochliwe, ale gdy jedzą, to raczej nie oddalją się zbytnio od zdobyczy, więc ten musiał być wyjątkowo głodny ;P Mimo to dzięki za zwrócenie uwagi na ten szczególik, poprawię go, gdy znów będę pisać o krukach ;D
Hahahaha, taaaak, zabrali pyry, przydadzą im się xD
O, dzięki za zwrócenie na to uwagi - chyba miałam problem z synonimem wtedy, zdaje się xD
Hahahaha, cieszę się, że takie rzeczy ujmują Cię za serce i raz jeszcze wielkie dzięki za wytknięcie błędów oraz napisanie komentarza - dużo to dla mnie znaczy! :)
Również gorąco pozdrawiam i do napisania! :)