niedziela, 27 lipca 2014

1.10 'Pod rudą łasicą'



Podróżowali nieprzerwanie na zachód, zostawiając za sobą zimę, znajome zakątki oraz przeszłość. Dni mijały im na kluczeniu między drzewami, obserwowaniu każdego wędrowca poruszającego się głównymi traktami, a także w chwilach odpoczynku na intensywnych treningach.
— Pamiętasz, jak Amaondel zaatakował Dannara i kiedy ujrzał miecz, powiedział, że jest smoczym jeźdźcem? — Althea zagadnęła zrelaksowanego Iluviela, gdy wysunęli się naprzód pochodu, zostawiając resztę w tyle.
Od wielu dni nikt ich nie zaatakował, a podchody łowcy nagle ustały, jakby elf zaniechał pościgu i zaszył się w kryjówce, obmyślając nowy plan. Dzięki temu cała drużyna miała czas na złapanie głębszego oddechu.
— Każdy smoczy jeździec po przejściu szkolenia dostaje miecz — odpowiedział po chwili elf, spoglądając na przyjaciółkę z ukosa.
Dziewczyna ściskała przy brzuchu miskę, na której ćwiczyła. Niedawno przestała wątpić w słuszność treningu, gdy rozzłoszczony Amaondel powalił ją na ziemię i nakazał siedzieć cicho.
— Ostrze miecza wykuwane jest przez krasnoludzkich rzemieślników, najlepszych w swoim fachu! Klinga przybiera kolor łusek smoka, na jakim lata jeździec, w głowni zamieszczone są głowy smoków upodobnione do tego, którego wojownik dosiada, a klejnoty wprawione w broń kolorem muszą odpowiadać albo odcieniowi błony w skrzydłach smoka, albo kolorowi oczu zwierzęcia.
— Więc gdybym ja przeszła taki trening, moja klinga byłaby czarna, głowy smoków przypominałyby Nocną Furię, a klejnotami byłby szafir?
— Tak, sądzę, że tak by to wyglądało — przyznał Iluviel z uśmiechem, rad z tego, że dziewczyna zwracała uwagę na tak istotne szczegóły.
— A co z runami, które pojawiły się na ostrzu?
— W mieczach zaklęta jest potężna magia, która wspiera smoczego jeźdźca podczas wszystkich pojedynków. Gdy jeździec wyciągnie oręż, na klindze będziesz mogła ujrzeć imię broni oraz jedną cechę charakteryzującą zarówno smoka, jak i jeźdźca. — Elf odwrócił głowę, by skontrolować, gdzie byli pozostali członkowie drużyny, po czym znów podjął przerwany wątek: — Każdy rycerz nadaje swej broni imię, lecz w przypadku smoczych jeźdźców to miecz zdradza wojownikowi tę tajemnicę. Zawsze jest to odwrócone imię smoka, a cecha… cóż, to już indywidualna sprawa. Mogę ci jedynie powiedzieć, że cechą Dannara jest spryt. Trafne, patrząc na to, skąd pochodzi i czyja krew płynie w jego żyłach.
Althea zamyśliła się na moment, przetrawiając wszystko to, co przekazał jej elf. Po chwili mocniej przycisnęła do siebie kamienną miskę i znów się odezwała:
— Mój miecz nazywałby się…
— Furia Nocy — przerwał elfce wpół słowa. — Dobre imię dla miecza. Może pewnego dnia się go doczekasz.
Wkrótce potem drużyna zostawiła za sobą bezpieczne zakątki lasu na rzecz rozległych łąk, pól oraz coraz liczniejszych domostw. Nie mieli już gdzie się skrywać, więc musieli podwoić czujność, a także zważać na innych wędrowców. Sami mężczyźni z jedną tylko kobietą mogli przyciągać uwagę, tak samo jak drogie szaty elfów skryte bezpiecznie pod płaszczami.
Dzień pozostał pochmurny, a ciężkie, grafitowe chmury nieprzerwanie płynęły z północy, zwiastując niechybny deszcz lub ostatni atak śnieżnej burzy. Na drodze spotkali jedynie wieśniaka na wozie ze starą szkapą, która wyglądała, jakby miała umrzeć podczas ciągnięcia drewnianego pojazdu.
— Nieciekawy to dzień na podróżowanie, mości nieznajomi — zawołał przyjaźnie do zbliżających się konnych, nieco uchylając znoszonej czapki. Na jego zaczerwienionej twarzy zagościł uśmiech ukazujący niepełne uzębienie.
— Prawda! — zawołał donośnie Dannar, podkłusowując bliżej starszego mężczyzny pomimo niemych protestów Iluviela oraz gromiącego wzroku Amaondela. — Czy wiesz może, panie, gdzie znajduje się w okolicy jakaś gospoda, gdzie ja i moi towarzysze moglibyśmy nakarmić zmęczone konie oraz zasmakować w tutejszej strawie?
— Ha! – doskonale trafiliście! — Wieśniak obrócił się na zydlu i pomachał do ociągających się podróżujących. — Zaraz za tym niewielkim zagajnikiem znajdziecie to, czego z pewnością od dawna wypatrujecie! Pyszna strawa, doborowe towarzystwo, doskonałe miejsce dla waszych wierzchowców…
— Dziękujemy za informację — przerwał mu z naciskiem Dannar, zanim wieśniak do reszty rozpłynął się nad wspaniałościami gospody, do której i on z pewnością zmierzał. — Szerokiej drogi, panie! Niech bogowie czuwają nad tobą i twym dobytkiem.
Młodzieniec machnął na przyjaciół i ruszył spokojnym galopem, mijając nieco urażonego mężczyznę. Reszta zaraz do niego dołączyła, a na sam przód wysunął się sir Irving, patrząc ze złością na zadowolonego z siebie Dannara.
— Oszalałeś do reszty?! — syknął, lecz nie zrobiło to na młodzieńcu żadnego wrażenia. — Musimy unikać gospód jak ognia! Musimy omijać wszelakie gospodarstwa szerokim łukiem, jeśli chcemy na czas zdążyć do twierdzy elfów.
— Jeżeli chcesz wiedzieć, jak stacjonują wojska Landara, jakich dróg unikać oraz gdzie myszkują złodzieje wynajęci przez ludzi mego ojca, udaj się do najbliższej gospody i posłuchaj, co mając do powiedzenia ci, którzy żyją z plotek o naszych ziemiach. Uwierz mi, te miejsca to istne skarbnice najświeższych wieści.
Dannar na próżno szukał jakichkolwiek oznak sprzeciwu ze strony starego rycerza; sir Irving odpuścił, ściągnął wodze swego konia i dołączył do milczącego Brona, łypiąc spode łba na wyprostowane plecy młodzieńca. Nie podobało mu się to, że ten młokos tak szybko objął przywództwo nad grupą, choć wszyscy jeszcze niedawno mu nie ufali. Jedynie Althea chętnie gawędziła z Dannarem, wypytywała o smoki oraz pilnie trenowała, jakby nowy członek drużyny sprawił, że w dziewczynę wstąpiły nowe siły. Sir Irving był rad z tego, że elfka powoli stawała się tym, kim powinna zostać już wiele lat temu, lecz z drugiej strony jej żywe zainteresowanie synem tyrana zaczynało niepokoić.
Sir Irving spojrzał na towarzyszącego mu Brona, jednak młodzieniec nie odzywał się zbyt wiele, odkąd wyruszyli w niebezpieczną podróż. Widać było wyraźnie, że coś go trapiło, ale gdy tylko rycerz zaczynał z nim rozmawiać, Bron zbywał go machnięciem ręki lub burczał odpowiedzi tak długo, aż rycerzowi nie zostawała ani krztyna cierpliwości do ciągnięcia konwersacji. Tym razem jednak nie chciał poddać się tak łatwo.
— Bronie, jeśli nie zaczniesz ze mną rozmawiać, posądzę cię o odcięcie sobie języka — zażartował, lecz wewnętrznie czuł, że tak kiepsko rozpoczętą rozmową nie zaskarbi sobie uwagi towarzysza.
Ku jego zdziwieniu jednak, młodzieniec odezwał się cicho:
— Chciałbym umieć ją bronić — mruknął, a rycerz musiał podjechać bliżej wierzchowca Brona, by dobrze usłyszeć — lecz jeszcze mocniej pragnę umieć bronić się sam przed niebezpieczeństwami, które czyhają na nas w tym świecie.
— Jeśli chcesz, mogę przekazać ci moją… — Sir Irving nie zdążył dokończyć, bo Bron kontynuował, jakby ktoś odkręcił w nim kurek i teraz z jego ust lał się słowotok; nie zważał nawet na to, że mężczyzna próbował coś powiedzieć:
— Im bardziej oddalamy się od domu, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że całe moje życie było kłamstwem. Jak to możliwe, że cały region żył w błogiej nieświadomości, czemu nikt nie miał pojęcia o istnieniu magii, o smokach czy Landarze, który w każdej chwili może najechać na wioski i zrównać je z ziemią?
Sir Irving sam zadawał sobie to pytanie.
— Nasza kraina jest niezwykle rozległym, bardzo zróżnicowanym kulturowo światem — zaczął powoli, starannie dobierając słowa tak, by jak najlepiej przekazać to, co sam sobie kiedyś wyjaśnił, gdy i jego zastanawiał ten fenomen Doliny Smoka. — Często wieści, które winny dotrzeć o wiele dalej, zostają jednak gdzieś po drodze zatracone. Mieszkańcy Doliny Smoka przyzwyczaili się do swych ziem i niechętnie ją opuszczają, z kolei inni wędrowcy rzadko zapuszczają się w rejony Smoczych Gór, nie widząc tam nic cennego czy wartego uwagi. Być może dlatego tak długo nie wiedzieliście o prawdziwym obliczu tej krainy.
Bron spojrzał na rycerza w zamyśleniu, a potem znów przeniósł wzrok na plecy prowadzącego pochód Dannara oraz towarzyszącej mu Althei, która opowiadała coś z ogromnym ożywieniem.
— Jakie są szanse, że żołnierze Landara oszczędzą Dolinę Smoka? — spytał cicho rycerza, a sir Irving zrozumiał, że chłopak pytał, bo obawiał się o życie brata.
— Miejmy nadzieję, że na tyle duże, by uniknęli losu innych, którym się nie poszczęściło — odpowiedział sir Irving najlepiej, jak umiał, choć obawiał się, że to za mało, by uspokoić zaniepokojonego Brona.
— Mógł iść z nami — wyszeptał młodzieniec i pokręcił głową, jakby nie umiał zrozumieć decyzji brata. — Na co mu był ten upór?
— On, tak jak i ty, chce chronić coś, co dla was obu jest bardzo ważne — zauważył z uśmiechem rycerz, a gdy Bron spojrzał na niego bez zrozumienia, kontynuował: — Dom, rodziców, wioskę, Dolinę Smoka… Może nie ma zbyt wielkich szans, ale czy miałby je, gdyby wyruszył z nami? Sądzę, że nie chciał być ciężarem i, zostając w domu, chciał pokazać, że on też na coś się przyda, on też będzie miał w tej misji swój udział.
— Niby co?
— Będziesz miał gdzie wrócić, Bronie, gdy ta walka kiedyś się skończy, a w całej Uralii zapanuje spokój. — Widząc zaskoczone spojrzenie młodzieńca, starszy mężczyzna uśmiechnął się łagodnie. — Przestań nie doceniać własnego brata, chłopcze, bo, uwierz mi, jeszcze nas zaskoczy, czuję to.
Bron posłał mężczyźnie wdzięczne spojrzenie, lecz żaden już się nie odezwał, ponieważ reszta drużyny zatrzymała się, wyraźnie spoglądając w dół zbocza. Gdy dołączyli, ich oczom ukazał się sielankowy widok.
W niewielkiej dolince, którą przecinał szeroki strumień, rozstawiły się w niemal równych odległościach drewniane domki. Opustoszałe padoki dzieliły trawiaste zbocza na równe prostokąty, a przy każdym wejściu znajdowała się stajenka z niewielkim dobytkiem. Ze wszystkich kominów ulatywały wąskie smużki dymu, a w okienkach jasne światło oznajmiało podróżnym, że wioska jeszcze nie spała. Na dowód tego wraz z podmuchem wiatru do ich uszu doleciały strzępy rubasznych śmiechów i wesołe okrzyki z pewnością dochodzące z gospody.
— Przypatrzcie się dobrze — powiedział cicho Dannar. — Dalej już nie będzie tak radosnych widoków.
Elfy pokiwały powoli głowami, wyjątkowo zgadzając się ze słowami młodzieńca, zaś mieszkańcy Doliny Smoka spojrzeli zamyśleni raz jeszcze, by po raz ostatni wchłonąć ten spokojny, wręcz upajający obrazek. Zaraz potem wszyscy ruszyli krętą drogą w dół zbocza, a otwarte przestrzenie ustąpiły miejsca wysokim płotom zagród dla bydła i koni.
Na głównej ulicy było spokojnie, nie licząc kilku wieśniaków wyraźnie zmierzających do upragnionej przez drużynę gospody. Mieszkańcy nie wydawali się być zaniepokojeni widokiem obcych – przyzwyczaili się do częstego goszczenia przejezdnych, lecz to nie znaczyło, że nie spoglądali z zaciekawieniem na dobrze wyglądające konie, nowe płaszcze czy pochwy z mieczami wychylające się spod podwiniętej poły. Jednakże nikt nie śmiał nikogo zaczepiać – mieszkańcy wioski tolerowali podróżnych, a podróżni szanowali otwartość gospodarzy, nie narzucając się nikomu.
Szyld z napisem „Pod rudą łasicą” bujał się powoli do przodu i do tyłu w rytm, który nadał mu wieczorny wiatr, gdy zmęczeni wędrowcy w końcu zatrzymali się przed wejściem do gospody. Niewielkie zwierzątko będące patronem tego miejsca spoglądało na nich drewnianymi oczami i szczerzyło ząbki w parodii uśmiechu, co jedynie niepokoiło, zamiast przyciągać uwagę.
Althea z wdzięcznością powitała ziemię pod stopami, zaś Escuduro westchnął z ulgą, gdy popuściła mu popręg i ściągnęła wodze przez głowę, rozglądając się za stajnią, w której mogliby zostawić zwierzęta. Pozostali poszli w ślady dziewczyny, a gdy elfka spojrzała na Amaondela oraz Iluviela, nie widziała na ich twarzach złości, lecz zamyślenie oraz dziwny spokój, jakby postanowili się nie wtrącać, czekając na rozwój wydarzeń.
— Poczekajcie tu na mnie — powiedział Dannar do reszty, porzucając swego ogiera samopas. — Zaraz znajdę właściciela i spytam o stajnie.
Wszyscy byli tak zmęczeni, że nie zamierzali się spierać. Podczas gdy młodzieniec zniknął za drzwiami, reszta stłoczyła się blisko siebie, rozglądając nerwowo na boki. Mieszkańcy przechodzili obok grupy z pozoru obojętnie, ale nie dało się nie zauważyć pełnych zaciekawienia spojrzeń czy dyskretnego wytykania palcami oraz nerwowych podszeptów. Jednak zanim ktokolwiek z grupy stracił cierpliwość, wrócił Dannar wraz z właścicielem.
— Już wiem, gdzie są stajnie! — zawołał rozradowany młodzieniec, przesadnie udając ogromny entuzjazm. — Ten miły mężczyzna to Bondar, właściciel tego miejsca. Ma dla nas także wolne pokoje, żebyśmy mogli się przespać przed dalszą podróżą.
Bondar okazał się wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną po czterdziestce z pierwszymi siwiejącymi włosami, niezbyt obfitym zarostem oraz przenikliwym spojrzeniem szarych oczu. Z początku nie wyglądał na zachwyconego osobistą obsługą nowoprzybyłych, ale gdy tylko zobaczył, jak dużo osób przyszło wraz z hałaśliwym młodzieńcem i jak dużo mógł dzięki temu zarobić, jego oblicze niemal natychmiast złagodniało.
— Konie zostawcie w stajni za gospodą, lecz obawiam się, że dla jednego z nich nie będzie miejsca — przyznał z niechęcią Bondar, wiedząc, że jedynie na tym straci niż cokolwiek zyska.
— Nic nie szkodzi! — zaoponował szybko Dannar, znów zachowując się z niezwykłą przesadą oraz głośno. — Mój ogier nie lubi siedzieć w zamknięciu, więc będzie się kręcić po podwórzu. Mam nadzieję, że to nie będzie problemem?
— Och, oczywiście, że nie! — zaprzeczył gorąco gospodarz i wskazał ręką na uliczkę pomiędzy gospodą a kolejnym domem. — Idźcie tędy i zagońcie tego nicponia Meriadokka do roboty. Za coś w końcu go tu trzymam, nie?
Nikt nie wiedział, kim był Meriadokk, ale po gorących zapewnieniach, że go zachęcą do pracy i na pewno przyjdą do sali, by zjeść nieco strawy oraz przespać się w pokojach, poprowadzili konie ścieżką wskazaną przez Bondara. Wkrótce potem znaleźli się na niewielkim podwórzu okolonym budynkami gospodarskimi, do których należała również stajnia. Oprócz niej na środku wydeptanego przez setki stóp oraz kopyt dziedzińcu znajdowała się niewielka studnia, a tuż obok tylnego wyjścia z gospody stała komórka.
Gdy wędrowcy zatrzymali konie przed wejściem do stajni, w środku zapanowało poruszenie. Zaciekawieni próbowali coś wypatrzeć w półmroku, lecz usłyszeli jedynie szelest słomy oraz dziwne pomruki. Dopiero po chwili z cienia wynurzyła się niewielka postać, ziewając niezwykle głośno i tak ostentacyjnie, na ile tylko było ją stać.
— Wcale nie spałem, pa… — Istota zatrzymała się wpół kroku i rozwarła szeroko oczy na widok tylu koni oraz nowych twarzy. — Och, na bogów, klienci! Zapraszam, zapraszam, moi mili goście, jestem Meriadokk i zajmę się waszymi wierzchowcami aż do chwili, gdy postanowicie opuścić nasze skromne progi!
Meriadokk, o którym wspominał wcześniej Bondar, okazał się niziołkiem. Althea wraz z Bronem nigdy wcześniej nie widzieli tak niskich ludzi, toteż przyglądali się stworzeniu ze  zdziwieniem, elfy i sir Irving natomiast spoglądali na Meriadokka z mieszaniną współczucia oraz żalu. Lecz nie Dannar. On prychnął i wywrócił oczami, mamrocząc pod nosem coś o tym, że niedługo niziołki zaleją Uralię niczym potężna fala znad Gniewnego Morza.
— Masz je wyczyścić, sprawdzić kopyta oraz nakarmić do syta — zakomenderował sir Irving, gdy każdy rozsiodłał własnego wierzchowca. — Kiedy skończysz, napełnisz nasze juki świeżym owsem.
Z tymi słowy rzucił niziołkowi do rąk kilka pustych worków, a gdy Meriadokk pokiwał skrupulatnie głową, wtrącił się Dannar:
— Konia puszczonego wolno nie dotykaj, jasne?
— T-tak, panie — wyjąkał Meriadokk, słysząc w głosie młodzieńca stalową nutę.
Niziołek pobiegł w głąb stajni, chyżo zabierając się do pracy, więc drużyna po raz ostatni zerknęła na konie. Widząc zadowolone pyski podopiecznych, ruszyli do gospody, licząc na spokój oraz gorący, syty posiłek – pierwszy od bardzo dawna.
W środku budynku panował zaduch, a w powietrzu dało się wyraźnie wyczuć swąd spalenizny, gryzącą woń potu oraz alkohol, wieczorami lejący się tu strumieniami. Jednak zmierzch miał nastąpić dopiero za niecałe trzy godziny, toteż pomieszczenie świeciło pustkami, nie licząc kilku podrostków, którzy dopiero co weszli w dorosły wiek.
Za ladą czekał na nich sam Bondar, niespiesznie wycierając kufel. Na widok zbliżającej się grupy wskazał największy stolik w pomieszczeniu.
— Zapraszam, zaraz moja żoneczka poda zupę — oznajmił miłym tonem i odłożył szmatę na bok, wołając kobietę po imieniu: — Landora! Przynieśże te swoje specjały, goście czekają!
Drużyna opadła na ławy, jednak nikt nie odważył się ściągnąć kapturów z głów jako pierwszy. Jedynie Dannar nie przejmował się otoczeniem, rozpinając płaszcz i zrzucając okrycie, by przeczesać palcami długie kosmyki włosów. W jego ślady poszedł tylko sir Irving oraz Bron, lecz elfy wolały pozostać w cieniu, choć takie zachowanie z pewnością przyciągało nieproszone spojrzenia. Nikt jednak nie śmiał zadawać pytań.
Wkrótce potem Landora przyniosła smacznie pachnącą zupę fasolową i zapowiedziała, że za chwilę dostaną pełne miski gulaszu. Właściciele niemal wychodzili z siebie, byleby zadowolić tak dużą grupę podróżnych, bo wiedzieli, że drużyna mogła zostawić wiele srebra, zaś jeśli im się poszczęści, nawet i coś złotego. Nie byli jednak chciwi – byli cierpliwi. A cierpliwość popłacała.
— Twój plan zdobycia informacji raczej nie zdał egzaminu — syknął zjadliwie Amaondel w kierunku zajadającego się zupą Dannara.
Młodzieniec przełknął łyżkę jedzenia, po czym wzruszył ramionami.
— Poczekaj jeszcze, mój przyjacielu, a zobaczysz, że ta sala będzie niemal pękać w szwach od durniów gotowych wypaplać wszystko, czego zapragniesz za kufel piwa.
— Nie jestem twoim przyjacielem — warknął, zaś Iluviel posłał księciu ostrzegawcze spojrzenie. Elf zreflektował się, znów zniżając głos do syczącego szeptu ociekającego jadem:
— Skąd masz pewność, że ci durnie mówią prawdę?
— Są zbyt głupi na to, żeby wymyślić wiarygodne kłamstwo — przyznał z rozbrajającą szczerością młodzieniec, a gdy Amaondelowi zabrakło argumentów, by dopiec Dannarowi, wszyscy zamilkli, w ciszy kontemplując domowe specjały Landory.
Zgodnie ze słowami Dannara wkrótce sala zaczęła się zapełniać; wcześniejszy szmer rozmów dobiegający z przeciwległego kąta sali, który okupowały podrostki, przemienił się w głośny gwar pełen okrzyków, toastów, śmiechów oraz pijackich zaśpiewów.
Althea zgarbiła się na swoim miejscu, źle czując się w takiej atmosferze. Wyczuła, że awantura wisi na włosku, jednak chyba nikt inny tego tak nie odbierał. Wszyscy śmiali się i dokazywali we własnym towarzystwie, alkohol lał się strumieniami, Landora lawirowała między stolikami, robiąc za kelnerkę, natomiast Bondar obsługiwał bar, co jakiś czas wdając się w ożywioną dyskusję z nowym klientem. Nic nie wskazywało na to, że zaraz miałaby się zdarzyć katastrofa.
Jednak w tak ciasnych, zatłoczonych miejscach nietrudno o kłopoty.
Pijany wieśniak zatoczył się i wpadł na stół jedzącej drużyny, przewracając pełną miskę jedzenia na kolana przestraszonej Althei. Dziewczyna podskoczyła z sykiem; kaptur do tej pory skrywający jej twarz zsunął się na plecy, a długie czarne kosmyki rozsypały się na ramiona. Na szczęście nauczyła się nosić włosy rozpuszczone, by skrywały jej spiczaste uszy, toteż zebrani mogli ujrzeć jedynie jej przestraszone oblicze.
— Prz…przerrraszaaam — wydukał mężczyzna, próbując podnieść się ze stołu.
Dannar skrzywił się z niesmakiem na ten widok i także wstał, łapiąc nieszczęśnika za ubranie i podciągając do góry, a potem, jakby nic nie ważył, pchnął bezwładne ciało w kierunku najbliżej siedzących mężczyzn. Wieśniak wpadł na barczystego chłopa, niemal zwalił go z nóg i wylał jego piwo.
W sali zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w Dannara, który zajął się sparaliżowaną strachem Altheą. W tym też czasie przewrócony przez pijanego wieśniaka mężczyzna wstał i, gotując się w środku ze złości, podszedł do stolika, by bezceremonialnie uderzyć pięścią w blat.
Elfy nie odzywały się, nieruchome niczym posągi, lecz ich dłonie zaciskały się na rękojeściach mieczy. Sir Irving oraz Bron odsunęli się na bezpieczną odległość od Dannara, który dokończył strzepywanie resztek jedzenia ze spodni dziewczyny. Po chwili wyprostował się i z uśmiechem na ustach podparł pod boki, patrząc z hardością w rozwścieczoną twarz nieznajomego.
— Wiesz, cóżeś ty, kurwa, narobił? — warknął mężczyzna, plując przy tym tak obficie, że zgorszony Dannar cofnął się o dwa kroki, krzywiąc twarz z obrzydzeniem. — Wiesz, z kim zadarłeś, suczysynie?
— Z wieśniakiem? — podsunął z rozbawieniem Dannar, a następne wydarzenia potoczyły się tak szybko, że pijani miejscowi z trudem nadążyli z tokiem rozumowania.
Rozsierdzony obelgą osobnik zamierzał zaatakować Dannara, lecz młodzieniec uprzedził go; ręka wystrzeliła w kierunku jego głowy. Złapał ją mocno i, niewiele myśląc, z całej siły szarpnął nią w dół, aż uderzył z siłą młota o blat stołu. Bezwładne ciało upadło na posadzkę, a Dannar potoczył zimnym, wyrachowanym wzrokiem po zebranych.
— Ktoś jeszcze? — spytał niskim głosem, zaś drużyna mogła właśnie przyjrzeć się prawdziwemu obliczu Dannara. Althea z przerażeniem wpatrywała się w puste, pozbawione jakichkolwiek skrupułów oczy, zimny, okrutny uśmiech rozciągający wargi czy mięśnie drgające pod napiętą skórą.
Towarzysz nieprzytomnego mężczyzny skoczył z wrzaskiem na Dannara, lecz on także nie miał szans. Młodzieniec wyciągnął z pochwy smoczy miecz, a niebieska klinga zaświeciła mocnym blaskiem, wyrywając z gardeł zebranych jęk grozy. Ktoś głośno zmówił modlitwę do bogów o łaskę. Kolejny wieśniak upadł na kolana i trzymał się za rozpłataną szyję, próbując złapać ostatni oddech niczym ryba wyrzucona na brzeg. Chwilę później upadł martwy obok kolegi, patrząc niewidzącymi, przestraszonymi oczyma na twarz miejscowego.
W pomieszczeniu nastała cisza; atmosfera zgęstniała tak bardzo, że można by ją kroić nożem. Sir Irving westchnął i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— I to by było na tyle, jeśli chodzi o spokój — mruknął.
Zazgrzytały odsuwane ławy, drużyna spokojnie wyszła z pomieszczenia, a Dannar z dzikim uśmiechem na twarzy po raz ostatni zachichotał, widząc przerażenie na twarzach zebranych. Wytarł klingę miecza o kurtę zabitego, schował miecz i spokojnym krokiem udał się w kierunku wyjścia.
— Ach, byłbym zapomniał. — Odwrócił się na pięcie; ktoś z tyłu zaszlochał ze strachu. Dannar skrzywił się, słysząc to, ale uśmiech nie schodził mu z ust. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza kilka monet, po czym, jedna po drugiej, upuścił na ziemię, gdzie potoczyły się i znikły pod ławami. — Wasza zapłata za wspaniałą gościnę. Wiecie może, czy w pobliżu znajdują się wojska Landara, Krwawego Pana znad Gniewnego Morza?
Z początku nikt się nie odezwał; wszyscy wpatrywali się w Dannara, a zbielałe twarze zdradzały jedynie ogromny strach. Jednak gdy młodzieniec postąpił krok do przodu, z odpowiedzią pospieszył Bondar:
— Podobno zatrzymali się niedaleko Jeziora Prawdy i nie ruszają dalej.
— Dziękuję, panie — odezwał się kpiącym głosem Dannar, zgiął się wpół w parodii ukłonu dworskiego, po czym po raz ostatni uśmiechnął się uśmiechem niezwykle okrutnym, i zniknął za drzwiami, zostawiając w spokoju mieszkańców.
— Do reszty oszalałeś?! — wrzasnął sir Irving, dopadając do zmierzającego w kierunku stajni Dannara.
Potrząsnął nim mocno, a na czole wystąpiła mu żyłka. Mężczyzna był wściekły, zaś elfy nie zdradzały własnych emocji, patrząc jedynie spode łba na towarzysza. Jedynie Althea wydawała się oszołomiona tym, co się stało, a Bron okazywał oznaki dużego zaniepokojenia.
— Najedliśmy się za darmo, dowiedzieliśmy się przydatnych informacji… — zaczął spokojnie młodzieniec, lecz rozwścieczony rycerz przerwał mu wpół zdania:
— Jakie, do cholery informacje?!
— Podczas gdy ty panikowałeś jak młoda klacz, ja grzecznie spytałem o wojska mojego ojczulka — warknął Dannar, wyrywając się z żelaznego uścisku starszego mężczyzny. — Najwyraźniej nie chcą zapuszczać się dalej jak do Jeziora Prawdy.
— Jeziora Prawdy? — powtórzył Bron, podchodząc bliżej. — Daleko stąd?
— Bardzo daleko — przyznał Iluviel z wahaniem. — Można powiedzieć, że Jezioro Prawdy leży dokładnie na środku Uralii, dzieląc ją na cztery strony świata. Krąży wiele legend związanych z tym miejscem, może żołnierze je znają i nie chcą zapuszczać się dalej?
— Albo dostali rozkaz, by dać sobie na razie spokój z następnymi miejscami — mruknął Dannar i wzruszył ramionami, jakby mało go to obchodziło. — Przynajmniej wiemy, że na razie nie musimy się martwić wrogimi wojskami. I mamy przed sobą kilkaset mil spokojnego podróżowania.
Nikt nie śmiał zakwestionować tego, co powiedział Dannar, toteż każdy zabrał konia z boksu i zaczął siodłać. Wierzchowce nie wyglądały na zadowolone z takiego obrotu spraw, ale nie protestowały. Zostały nakarmione, zapasy uzupełniono, więc mogły ruszyć w dalszą drogę.
Meriadokk wypadł ze stajni i, widząc wyprowadzane z boksów konie, nieznacznie oklapł. Najwyraźniej nie miał zbyt dużo do roboty w gospodzie. Dostrzegając zawiedzioną minę niziołka, Althea uśmiechnęła się pocieszająco i wsiadła na grzbiet Escuduro, by podciągnąć mocniej popręg. Po chwili reszta poszła w jej ślady; kilka minut później opuszczali wioskę, a każdy, kto zdążył dowiedzieć się, co zaszło w gospodzie, szybko zatrzaskiwał okiennice, by w ten sposób odciąć się od zła, jakie wędrowało wśród szeregów barwnej kompanii.
Elfka spięła boki Escuduro i dogoniła zamyślonego Dannara najwyraźniej znów sprzeczającego się ze swym koniem. Przez chwilę obserwowała nieme zmagania człowieka z ogierem, aż w końcu młodzieniec przeniósł spojrzenie na dziewczynę.
— Czemu to zrobiłeś? — spytała, zanim Dannar zdążył się odezwać. — Czemu zabiłeś tamtych ludzi? Byli niewinni.
Dannar zaśmiał się sucho.
— Musisz zapomnieć o niewinności, Altheo — odpowiedział zaskakująco łagodnie, patrząc na dziewczynę z pobłażaniem. — Zostałem wychowany przez największego tyrana tych czasów. Sądziłaś, że będę grzecznie czekać, aż ten mięśniak obije mi mordę?
— Nic ci nie zrobił, zresztą jesteś silny, nie musiałeś go zabijać — zaoponowała Althea, nie potrafiąc pojąć, co kierowało Dannarem.
— Wychowano mnie, by najpierw zabijać, dopiero potem pytać. Mam uśmiercać szybko i niezwykle precyzyjnie. Nie zwykłem gawędzić z trupami — mruknął Dannar ponuro, najwyraźniej straciwszy całą ochotę na rozmowę.
— Czy mógłbyś następnym razem powstrzymać się przed tym? — spytała Althea z nadzieją, na próżno szukając na zafrasowanym obliczu młodzieńca jakichkolwiek oznak pogody ducha, do której zdążyła się już przyzwyczaić.
Dannar długo nie odpowiadał, aż w końcu uśmiechnął się, parsknął i spojrzał na dziewczynę z rozbawieniem.
— Może dla ciebie raz zrobię wyjątek.
Althea zapatrzyła się na czarujący uśmiech młodzieńca, a w jej sercu zapłonął nieśmiały ognik.
— Na razie to mi musi wystarczyć — przyznała, nie umiejąc pohamować uśmiechu wstępującego na jej twarz.
Na horyzoncie słońce po całym dniu wyjrzało zza gęstych chmur jedynie na chwilę, by zabarwić świat na ciepłe kolory zachodu. Wędrowcy z pełnymi brzuchami i uzupełnionymi zapasami, z nowymi siłami wyruszali na spotkanie przygodzie oraz ogromnym niebezpieczeństwom, które tylko czekały, aż któryś z podróżnych potknie się i popełni błąd.
Dwa smoki na niebie szybowały skrzydło w skrzydło, ciesząc się wolnością oraz otwartą przestrzenią i czuły się tak, jakby cały świat należał tylko do nich.
I może tak faktycznie było.



19 komentarzy:

  1. Lubię Dannara; lubię mordobicia, więc fajnie.
    W sumie to bardziej lubię jego od Althey i innych. Swoją drogą Bron trochę dramatyzuje. A może tylko ja mam takie odczucie? Chociaż to dobrze, że chce nauczyć się bronić. Chłopak wie, że musi się poprawić. Ze wszystkich bohaterów, moim zdaniem oczywiście, najlepiej dopracowany jest Dannar.
    Amaondel i sir Irving, i Iluviel trochę przesadzają. Ja wiem, że synalek tyrana jest zły, sprytny, przebiegły i, kurde, od razu wbije ci nóż w serce jak ten zdrajca, no ale źle sie do tego zabierają. Żeby takiego przyskrzynić i wyeliminować (odkryć prawdziwą twarz też może być, ale eliminacja ciekawsze) trzeba obserwować. Wyciszyć się, cierpliwości, i obserwować. Dać złudzenie zaufania, ale nie spuszczać z oka. A kiedy taki zuy charakterek chce Cię zabić, złapać na gorącym uczynku. Sposób o wiele lepszy, skuteczniejszy i mniej się nadrzesz, panienki przecież na chrypowców nie lecą.
    Fajna sprawa z tymi mieczami. I kolejne: znowu miecze? Ja rozumiem, że berdysz taki elegancki nie jest, ale poczytałabym sobie o berdyszach, maczugach. Mogą być też boo i nunchaka. Moim zdaniem mieczy jest za dużo we wszystkich książkach.
    Niemniej rozdział świetny. Dobrze się czytało.
    Pozdrawiam i czekam na następny.

    Vantu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, chyba ozłocę tego, kto powie, że nie lubi Dannara - będzie jedyny ;P Ale w sumie to dobrze, że wszyscy lubią Dannara, baaardzo dobrze ;>
      Czy ja wiem, czy Bron dramatyzuje? Zderzył się z rzeczywistością - świat nie jest tak spokojny i dobry jak do tej pory uważał. Musi się więc bronić, nauczyć walczyć, jeśli chce dalej uczestniczyć w wyprawie. To nie takie proste i on zdaje sobie z tego sprawę.
      Ach, cholera, nawet nie wiem, jak to zrobiłam, że Dannar jest tak dobrze dopracowany... Może dlatego, że tworzenie go przyszło mi tak łatwo? Nie wiem, w każdym razie cieszę się, że choć jedna rzecz wyszła mi tak dobrze :D
      Muszę przyznać, że nieco źle zabrałam się do naszych lefiątek, ponieważ powinni być niezwykle spokojni, opanowani, a tu na każdym kroku skubańcy wyrywają mi się spod kontroli ;P Jednakże przy poprawianiu pierwszego tomu postaram się lepiej ich ogarnąć ;) Bo teraz to fakt, nic tylko skaczą sobie do gardeł :P
      Miecz najlepiej pasuje do smoczych jeźdźców, ewentualnie łuk, ale to kwestia indywidualna danego jeźdźca ;) A o innych broniach pewnie się jeszcze naczytasz, bo nie wszyscy u mnie będą siec sobie dookoła wykałaczkami, ale znajdą się też topory, wspomniane wyżej berdysze i pewnie maczugi też ;D Pod tym względem także będę się starała to nieco zróżnicować.
      Baaardzo dziękuję za komentarz, za to, że dołączyłaś do szeregu czytelników - dużo to dla mnie znaczy i mam nadzieję, że w przyszłości także będziesz dzieliła się swoją opinią na temat notek, bo to bardzo pomaga :)
      Pozdrawiam serdecznie i do napisania! <3

      Usuń
    2. Hehe.. Dannara pewnie wszyscy lubią, ponieważ jest kurde taki zajebisty. No wiesz... syn tego złego, ten co wszystko wie i najlepiej orientuje się w planach ojczulka, no wiesz, taki mordoiła, zabijaka i te sprawy. Mówią przecież, że laski lecą na niegrzecznych chłopców, nie? A Dannar jest niegrzeczny (delikatnie mówiąc, uściślijmy). Ale nie rób z niego marysójki! Ciekawe czy dla chłopaków jest specjalna odmiana. Może mareksójka? Kij z tym.
      A nie no... ja Ciebie czytam od rozdziału dziewiątego xD. Ale uznałam, że poczekam do dziesiątki.
      No to chyba trzeba czekać do 27 sierpnia.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    3. Hahahha, taaaak, dziewczynki lubią niegrzecznych chłopców, a Dannar taki właśnie jest :P Baardzo niegrzeczny :)
      Cóż, nie wiem, czy jest jakaś odmiana, ale raczej Dannarowi nie grozi ten przypadek ;) Pisanie o nim przychodzi mi bardzo naturalnie :)
      Hah, no to nieźle! :P Zawsze sądziłam, że powinno się czytać od początku, żeby wiedzieć, o co chodzi, haha ;P Ale i tak się cieszę, naprawdę :D
      Ano, jednak jeżeli uda mi się napisać więcej rozdziałów, będę skłonna publikować notki co 2 tygodnie ;) Na razie jednak mam tylko 3 w zapasie i 4 w pisaniu, a to jednak trochę za mało ;)

      Usuń
    4. Och noj! Chodziło mi o to, że zaczęłam czytać, kiedy miała napisany dziewiąty xD
      Często zarzucają mi, że nie umiem się logicznie wysławiać. Coś w stylu: „Zamknij okno, bo mi zimno”.
      Coś o tym wiem xD Dobrze jest mieć coś w zapasie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdą czarne dni. Zanim ja zacznę publikować coś na blogu to miesiące miną xD Przypuszczam, że jakoś koło października/listopada :P
      No to pisz, pisz xD
      PS. Nie wiesz może, ile potencjalny rozdział z książki ma stron w Wordzie? Tak jakoś zawsze się zastanawiałam, ale nie chciało mi się przepisywać książek xD
      Branoc :)

      Usuń
    5. Ja cie! Pomyłka. Powinno być: „Zamknij zimno, bo mi okno”.

      Usuń
    6. Mary Sue i Gary Stu, psze pań.

      Usuń
    7. Ha ha ha, no tak, czasami ciężko nam przekazać to, co chcemy faktycznie powiedzieć ;P Też coś o tym wiem, mam takie dni, że gadam jak potłuczona i wszyscy mają ze mnie niezłe beki ;P
      No u mnie czarne dni, a raczej zajęte dni mogą przyjść jakoś we wrześniu, choć od koleżanki studiującej na tym samym kierunku, na który ja idę, słyszałam, że aż tak dużo roboty nie ma i będę mieć sporo czasu wolnego :) Ale wolę dmuchać na zimne i przez wakacje napisać więcej, niż potem głowić się, jak tu wyrobić się przed terminem z napisaniem rozdziału ;P
      E, że w sensie, ogólnie ile ma stron dany rozdział z książki? To zależy, George Martin pieprznął prolog na 17 stron, rozdziały ma chyba po 6-7, inne książki z kolei mają po 5 albo po 10, a jeszcze inne nawet trafiają się na pół strony. To już wszystko zależy od autora, jak zbuduje powieść i w jakiej formie chce ją przedstawić :)
      O! Wiedziałam, że Nereczka będzie wiedziała! <3 Zawsze można na nią liczyć! ^^ <33

      Usuń
    8. No...
      Ech, chciałabym powiedzieć, że będę miała luźniej, bo dopiero gówniara jestem, dopiero druga gimnazjum i będzie lżej, no ale z doświadczenia innych wiem, że będzie strasznie. A trzeba się uczyć, jak chce się iść na bio-chem -.-
      No nic...
      Aj tam walić terminy, lepiej, żeby tekst był na poziomie niż odwalony.

      Usuń
    9. O rany, druga gimnazjum! Toż to raj na ziemi, zero zmartwień, nic, tylko się opieprzać i robić to, co się chce! :) Serio, jak będziesz w moim wieku (matko, brzmi to tak, jakbym była po 40 xD) to dostrzeżesz, że w szkole to był luz i nic nie trzeba było w sumie robić, dopiero jak się te szkoły skończy, to się faktycznie namiastka prawdziwego życia zaczyna ;P Bo studia to raczej taki lekki okres przejściowy - niby trzeba już wszystko samemu ogarniać, ale jeszcze można się trochę poopieprzać ;p
      Tyż prawda, ale terminów warto się trzymać :D

      Usuń
    10. Biorąc pod uwagę fakt, że jesteś już na studiach (nie jestem pewna, czy jesteś na studiach, czy też nie, ale co tam) to już umiesz to co było w drugiej gim i dlatego uważasz to za łatwe xD Sama się dziwiłam, kiedy siostra powiedziała mi, że algebra jest trudna.
      Z drugiej strony, to masz rację, Cała pierwszą gimnazjum leżałam na faktach z podstawówki i przeczytanych książkach, na sprawdziany powtarzałam sobie na przerwie (w większości), a i tak wyszłam z paskiem, wiec no... może rzeczywiście to jest luz.
      No... ten tego... ja tam mam ciężko z terminami, bo w większości to roztrzepana jestem i robię wszystko na ostatnią chwilę, więc... nie będę protestować :)

      Usuń
    11. Drogie dziewczyny. To wszystko zależy od podejścia. Opieprzać to się można przez całą edukację - żywym przykładem jestem. Na studiach opieprzamy się przez cały czas (na okazjonalne kolokwia wybucha panika, ale to raczej takie wesołe niż straszne), a pracujemy przez dwa miesiące, na jednej i drugiej sesji. Po czym dostajemy prawne trzy miesiące wakacji.
      Płacz to się zacznie, jak przyjdzie do pracy leźć. Tam to trzeba wyciągnąć kilka godzin, rano wstać, zrobić masę nudnych rzeczy... A studia? Meh. O gimnazjum czy liceum nie wspominając!

      Usuń
    12. Um, od września zaczynam studia, ale od czerwca można mnie już nazywać studentką, bo dostałam się na kierunek, który sobie wybrałam ;) Uwierz mi, byłam w najlepszym gimnazjum w Warszawie, byłam raczej spośród tych kujonów osobą mega przeciętną, ale stwierdzam, że tamten czas był naprawdę luzacki, tak samo w technikum. W technikum to już w ogóle nic nie robiłam, a na świadectwie same 4 i 5, nie wiem, jak to zrobiłam, ha ha ;P
      A jak mówi Nerka - studia to luzik jest, zwłaszcza jak pójdziesz na kierunek, który kochasz, jak na przykład ja - fotografia artystyczna. Napstrykam się fotek w studio, a potem ma wolne i od święta zrobię jakąś pracę, więc spoko loko :P Po prostu trzeba się wyluzować :) Chyba że się ma jakieś mega wymagania wobec siebie, to wtedy inna sprawa.
      I fakt - praca to nie przelewki. Sama sobie szukam od dłuższego czasu, żeby zarobić na sprzęt fotograficzny i miliony książek, które czekają na swoje miejsce na moich domowych półkach, ale z tym ciężko jest. Co ma być, to będzie - ale wpierw trza się wyluzować :D

      Usuń
  2. Dni mijały im na kluczeniu między drzewami, obserwowaniu każdego wędrowca poruszającego się głównymi traktami, a także w chwilach odpoczynku na intensywnych treningach. / "w chwilach odpoczynku" oddzieliłabym przecinkami albo przesunęła na sam koniec zdania.
    Dannar skrzywił się, słysząc to, ale uśmiech nie schodził mu z ust. / hm, krzywił się i jednocześnie uśmiechał? Może "Dannar skrzywił się, ale zaraz uśmiech wrócił na jego usta".
    Dwa razy użyłaś słowa „specjały” i niby nic, bo są dość daleko od siebie, ale zgrzytnęło nieprzyjemnie przy tym drugim. Może po prostu zamień to na „posiłki”, „dania” itp.

    Mieczyk wydaje się naprawdę fajny, miło by było zobaczyć Altheę z czarnym ostrzem, zwłaszcza że zapewne prezentowałoby się postronnym jako zue i mrohne, a tu taka pocieszna dziewczyna je dzierży. Pozory mylą, mh-hm. A może wcale nie? Los sprawia różne niespodziewanki...
    Szczerze mówiąc, ta akcja Dannara była bardzo głupia. Nie zrozum mnie źle – fajnie przedstawione, z odpowiednią dawką emocji, pod tym względem cacy. Po prostu Dannar postąpił kretyńsko. Gdyby ograniczył się do obicia paru buziek i dał spokój, miejscowi udzieliliby informacji i potem szybko by o kompanii zapomnieli, bo z pewnością owa karczma była świadkiem niezliczonych bójek, zatem kogo obchodzi jedna w tę czy w tę. A zabijanie, jeszcze w tak spektakularny sposób jak mieczem jeźdźca, zapada głęboko w pamięć. Czasem wystarczy pogłoska, żeby przyciągnąć zainteresowanie tych, których lepiej byłoby uniknąć. (No, chyba że o to właśnie mu chodziło. Niemniej, nie było to zbyt dyskretne).
    Mam nadzieję, że ten nieśmiały ognik w serduszku Althei to nie rodzące się zauroczenie, bo posądzę ją o fetysz do zabójców. :P
    Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że wszyscy reagują zbyt gwałtownie na Dannara i jego działania. Krzykiem nic się nie zdziała... Poza tym, być może właśnie w kontraście do rozemocjonowanych towarzyszy, Althea wypada na tak naiwną, hm.
    Brona przemyślenia fajne, odezwał się wreszcie. :) I z sensem, o!
    Bless.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wyłapanie niedociągnięć, jak zawsze mogę na Ciebie liczyć! <33
      Ach, no kombinowałam z tymi charakterystycznymi atrybutami smoczych jeźdźców, żeby rzucali się w oczy i byli inni, więc padło na unikalne miecze, co jest w sumie fajną sprawą :D Będę musiała rozwinąć ten wątek, bo już mi się kiełkują kolejne rzeczy w głowie z tym związane :)
      Powiem tak - Dannar to bardzo, ale to bardzo tajemnicza postać i jeśli uda mi się do samego końca jej nie spierdolić, będzie bajecznie :P Wszystkie jego działania są (nie)zamierzone, to zależy od sytuacji, ale nie mogę zdradzać, kiedy coś jest niechcący i wynika z mojego błędu, czy to jest jego zachowanie faktycznie :) Akurat on jest chyba jedyną postacią, u której nic nie zmienię i zobaczymy, czy się to wszystko przyjmie w całości. Bo, jakby nie patrzeć, z jednej strony jego zachowanie może się wydawać głupie, po czym po kilku rozdziałach okaże się, że jednak nie, a potem może znów się okazać, że w ostatecznym rozrachunku to jednak źle postąpił ;P Taki śmiechowy koleś, że tak powiem ;)
      Oh well... Dannar Dannarem, ale reszta postaci przejdzie gruntowną moderację, bo i mnie zaczynają działać na nerwy ;P
      Hah, Bron w końcu się pojawił w tekście xD Ale spokojnie, niedługo będzie go o wiele więcej :)
      Love ya! <33

      Usuń
    2. Rozwijaj, rozwijaj, bo fajna sprawa!
      Nie przejmuj się nim ani trochę, tylko pisz, to na pewno wyjdzie tak, jak chcesz. Bo jak się poświęca za dużo uwagi to psują się strasznie postacie, rozwydrzone małe potworki. xD
      Tak na serio to trzymam kciuki, żeby ci wyszło, bo niespodziewane plot twisty chyba każdy lubi, zwłaszcza te budowane tuż pod nosem czytelnika/widza - to nagłe zdanie sobie sprawy, że wszystko było zaplanowane, nic nie było przypadkiem... bardzo lubię to uczucie. :)

      Usuń
    3. Na razie zostawiam go samemu sobie, a potem zobaczymy, co z niego wyrośnie, bo na razie niezłe ziółko się z niego zrobiło - i dobrze :D
      I oby mi to wszystko wyszło! :)

      Usuń
  3. No i kolejny rozdział przeczytany. Wciągnęłam się w historię i nie znalazłam przez to dużo błędów, tylko tyle:
    „Klinga przybiera kolor łusek smoka, na jakim lata jeździec, w głowni zamieszczone są głowy smoków” – w poprzednim rozdziale mówiłaś o jelcu z wizerunkami smoków
    „Nie podobało mu się to, że ten młokos tak szybko objął przywództwo nad grupą” – jak objął przywództwo jak nikt z nim nie gada i nie ufa?
    „Bron zbywał go machnięciem ręki lub burczał odpowiedzi” – chyba burczał W odpowiedzi
    „zaś Escuduro westchnął z ulgą” – czy konie potrafią wzdychać?

    Co do samego tekstu. Fajnie mi się czyta i się wciągam w historię.
    Mam duże wątpliwości co do ilości bohaterów pierwszoplanowych w powieści. Masz ich w sumie... Althea, Bron, Dannar, Irving, księciunio i ten jeszcze jeden elf. Czyli 6 chyba że kogoś pominęłam. przez taką ilość nikt nie jest tak do końca dobrze opisany. Skupiasz się na jednym, a pozostali w momencie idą w cień i tak jakby ich nie było. Praktycznie nic nie robią i nie mówią, np. scena z bójką w karczmie. Dannar się kłóci i zabija a oni tylko stoją osłupieli? Nikt ich nie atakuje, nie wychodzą? To są wojownicy, a nie przerażone dzieciaki! Powinni też jakos w tym uczestniczyć, a tak są tylko marionetkami. Zastanów się jak połączyć ich jako drużynę.
    Na razie wydaje się, że Althea podróżuje zawsze tylko z jedną osobą (raz jest to Dannar, raz Bron, raz ktoś inny). Oni nigdy praktycznie nie rozmawiają całą grupą.
    Co do Brona. Dziwi mnie, że brakuje przyjaźni pomiędzy Altheą i Bronem, oni w ogóle ze sobą prawie nie rozmawiają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bardzo się cieszę, że Cię ta historia mocno wciągnęła - o to w sumie chodzi - żeby wciągała czytelnika :)
      Co do błędów, bardzo dziękuję za odnalezienie ich, a jeśli chodzi o wzdychające konie - tak, umieją wzdychać :D Czasami wezmą głębszy oddech i wzdychają, jak się tarzają na padoku, to lubią sobie postękać, tak samo jak próbują wstać po drzemce, czasami też wzdychają z ulgą, jak po długim terenie robi im się kąpiel orzeźwiającą lub w czasie samego terenu - idą i coś sobie tam stękają/jęczą/wzdychają :) To bardzo fajowe zwierzęta, mają niezwykle złożony język ciała i jak ktoś go lepiej pozna, konie przestają być tak tajemnicze, zwykłe czy zagadkowe :)

      Taaaak, to był mój bardzo duży błąd - za dużo bohaterów w jednym miejscu. Może i umiem nimi jakoś prowadzić, nie umiem jednak jeszcze zbyt dobrze angażować ich w rozmowy, by każdy miał jednakowo coś do powiedzenia. Już dawno to zauważyłam i będę to zmieniać, jednak póki co chcę po prostu napisać tom 1 do końca, by ktoś to ocenił jako całość i wytknął jakieś większe błędy logiczne czy fabularne, bo na pewno takowe są. To właśnie był mój ogromny błąd, co moja beta mi wytknęła już dawno temu - nie rozplanowałam porządnie historii na kartce, tak to wszystko pisałoby mi się łatwiej.
      Mam nadzieję, że przy poprawianiu wszystkiego te uchybienia znikną i będzie to wyglądać o wiele lepiej :)
      Dziękuję za komentarze oraz wychwycenie błędów - dużo to dla mnie znaczy! :)

      Usuń