niedziela, 27 kwietnia 2014

1.7 'W cieniu warowni'



Mothril zatrzymał wierzchowca mocnym szarpnięciem i zeskoczył na ziemię. Zostawił zmęczone zwierzę obok głównej drogi, naciągnął kaptur, a potem odchylił jedną z gałęzi młodej brzozy, by uzyskać lepszy widok na bramę wjazdową do posiadłości, która stała się jego głównym celem. Nieznacznie zmrużył oczy i uśmiechnął się pod nosem.
Gdy wsiadał z powrotem na konia, uprzednio przeglądając broń, jaką dysponował, zaczęło zmierzchać. Ruszył traktem, nieco zgarbił plecy i starannie schował oręż pod płaszczem, by nie wzbudzić podejrzeń. Musiał wykorzystać element zaskoczenia.
Mijając wiecznie otwartą bramę warowni, poczuł głód. Ale jego wnętrzności nie trawiło pragnienie zaspokojenia żądzy jedzenia czy picia. On chciał skosztować czegoś innego, czegoś ciepłego, płynnego…
Pragnął krwi.
Gdyby był elfem czystej krwi, nigdy nie poczułby się tak jak teraz. Elfy bowiem zawsze pozostawały czyste w swych zamiarach, zwłaszcza Elfy Wysokie. Elfy Leśne także należały do gatunku tych dobrych, ale ich duszami targały dziksze, bardziej namiętne uczucia.
On pochodził z leśnego ludu; jego matka była niegdyś rudowłosą pięknością miłującą wszelkie stworzenia. Zakochała się w mężczyźnie, człowieku. Na szczęście dla Mothrila jego ojciec zasłynął w dawnych czasach jako wielki wojownik, przez pewien czas przewodził oddziałem w armii zasłużonego króla, ale Mothril nie pamiętał tych czasów. Został wysłany na wychowanie do Thorndile i już nigdy więcej nie spotkał rodziców.
Dzikie serce elfa oraz żądza walki człowieka sprawiły, że stał się doskonałym łowcą, godnym zaufania. I tak oto znalazł się tutaj, spełniając ambicje królowej i wykonując dodatkowe zadania.
Królowa Isania będzie z niego dumna.
Gdy wjechał na okazały, zapuszczony dziedziniec, boczne drzwi w murze zamku otworzyły się i wyszli dwaj strażnicy nadal przeżuwający kęsy obiadu. Najwidoczniej usłyszeli stukot kopyt i wyjrzeli, by sprawdzić, kto nadjechał.
— Coś za jeden i czego tu szukasz? — warknął nieprzyjemnie mężczyzna, mierząc przybysza wrogim, podejrzliwym spojrzeniem.
— Jestem znużonym podróżą wędrowcem, liczę na gościnę oraz trochę strawy — odpowiedział Mothril, podnosząc nieznacznie głowę, by w ostatnich promieniach zachodzącego słońca strażnicy mogli ujrzeć kawałek jego twarzy.
— To nie gospoda, a warownia pani Doliny Smoka, Grety. Zjeżdżaj stąd! — Drugi strażnik przyglądający się tej scenie machnął ręką i stracił zainteresowanie przejezdnym.
Odwrócił się, po czym ruszył przez śnieg ku zamkowi.
Mothril tylko na to czekał. Jeżeli obydwaj mężczyźni staliby razem do samego końca, mógłby nie zdążyć zabić obydwóch bez wszczynania alarmu. Gdy chodzi o bezpieczeństwo innych mieszkańców, strażnicy potrafią zmusić się do niemal nadludzkiego wysiłku pomimo śmiertelnych ran czy ogromnego zagrożenia. Elf nie mógł pozwolić sobie na popełnienie błędu.
— Słyszałeś, co powiedziałem? Zjeżdżaj, bo inaczej…
Mothril dobył miecza tak szybko, że mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania. Strażnik upadł na kolana, a z poderżniętego gardła trysnęła krew, ochlapując śnieg i pęciny konia. Zwierzę szarpnęło łbem, odsunęło się, ale nie spanikowało jak większość wierzchowców widzących śmierć oraz krew dookoła.
Drugi strażnik zatrzymał się, słysząc tąpnięcie oraz skrzypienie śniegu pod kopytami konia, już miał się odwracać, ale w tym momencie potężny cios mieczem rozpłatał jego głowę na dwie części. Mothril z uśmiechem na ustach zeskoczył z konia i ruszył przez dziedziniec do głównego wejścia, nie przejmując się zabrudzonym mieczem. Gdy szedł, kawałki mózgu wraz z krwią spadały na ziemię, tworząc krwawą ścieżkę.
Otworzył drzwi na oścież i stanął w przejściu, rozglądając się dookoła z pewną dozą zaciekawienia. Jedna z pokojówek, przebiegająca przez główny korytarz z koszem przepełnionym brudną bielizną, przystanęła zaskoczona, by po chwili upuścić pojemnik z krzykiem przerażenia zamarłym na ustach.
Zginęła jako pierwsza.
Mothril przeszedł nad ciałem, a poły płaszcza sięgające ziemi zanurzyły się w rosnącej kałuży krwi ofiary, choć się tym nie przejął. Ruszył w głąb budynku, znacząc drogę krwawym śladem. Z każdym następnym trupem zaczął sobie coraz bardziej pofolgować – jedną ze służek odarł z szat i powiesił za nogi pod sufitem, po czym poderżnął gardło i zostawił tak ciało, kierując się do następnego pokoju, by zamordować kolejną przerażoną kobietę.
Panią domu znalazł jako jedną z ostatnich. Skryła się w niewielkiej sypialni; dzierżyła nieporęczny w jej dłoniach miecz. Ręce drżały, a po policzkach spływały łzy, jednak Greta stała wyprostowana, wyciągając oręż daleko przed siebie, jakby miał zatrzymać Mothrila.
— To cię nie uratuje. Widziałaś, co zrobiłem z twoimi podwładnymi i doskonale wiesz, co zrobię z tobą — odezwał się wbrew sobie.
Odkąd tylko sięgał pamięcią, nie rozmawiał z ofiarami tuż przed tym, jak miał je zabić, a mimo to złamał to przyrzeczenie akurat dzisiaj, akurat teraz! Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale poczuł potrzebę oznajmienia Grecie, co ją czeka i z czyjej winy zginie.
— Dlaczego to robisz, potworze? — wydyszała, nieznacznie cofając się w kierunku otwartego okna, jednak ani na chwilę nie spuściła oka z oprawcy.
— Mam do przekazania ważną wiadomość komuś, kogo bardzo dobrze znasz — odpowiedział tajemniczo i uśmiechnął się, odrzucając do tyłu kaptur.
Na plecy rozsypały się długie, proste i czarne jak noc włosy, a w świetle dogasającego słońca błysnęły złowrogo ciemne oczy.
Greta wciągnęła gwałtownie powietrze, widząc szlachetne rysy napastnika oraz szpiczasto zakończone uszy wystające zza kosmyków. Ale zaraz znów odzyskała rezon, cofnęła się jeszcze kilka kroków, wchodząc tym samym na balkon, po czym upuściła miecz i splunęła na podłogę.
— Po moim trupie, łowco! — warknęła i skoczyła, znikając Mothrilowi z zasięgu wzroku.
Usłyszał jedynie plaśnięcie oraz rżenie przerażonych koni w zamkowych stajniach. Mężczyzna westchnął i poszedł śladem kobiety; wyjrzał zza balustrady i spojrzał w dół, szybko odnajdując wzrokiem ciało Grety. Leżała w kałuży krwi, a jej kończyny zostały rozrzucone wokół tułowia w nienaturalnych pozycjach.
— W istocie, kobieto, po twoim trupie — mruknął do siebie, schował miecz do pochwy i wyszedł z pomieszczenia.
Szedł pustymi korytarzami, a obute nogi brodziły we krwi zamordowanych. Wokół jego dłoni wiły się złote płomienie, liżąc z uwielbieniem skórę swego pana i sięgając ognistymi mackami gobelinów oraz dywanów. Mothril schodził schodami, zostawiając za sobą ryk trawiącego zamek ognia; gdy opuszczał budynek, cała górna kondygnacja stała już w płomieniach.
Mothril odnalazł ciało Grety i ukucnął przy nim. Spojrzał na zastygłą w niemym krzyku twarz kobiety, po czym wyciągnął zza paska niewielkie, zakrzywione ostrze. Spojrzał na elfickie znaki zdobiące metal, wyciągnął z kieszeni spodni niewielki pergamin, po czym położył go na piersi kobiety i wbił ostrze prosto w serce nieżyjącej.
Zanim odjechał, wypuścił z zagród przerażone zwierzęta. Najszybciej zniknęły mu z oczu konie, przerażone zapachem śmierci, krwi, palonego ciała oraz dymu. Gdy spojrzał w górę, czarny słup wił się prosto do góry – o to mu chodziło. Chciał, by wędrująca szlakami grupa elfów oraz dwóch wieśniaków zobaczyli jego dzieło. Chciał, by tu przybyli. A on poczeka na odpowiedni moment i dokończy wyznaczone zadanie.
Mothril zniknął w gęstym mroku z uśmiechem na ustach, odprowadzany zapachem śmierci.
~*~
Coś płonie na północnym wschodzie, odezwała się nagle Nocna Furia, a gdy Althea spojrzała w górę, dostrzegła dwie sylwetki szybujących smoków.
— Słyszałeś? — zapytała Amaondela; elf jedynie kiwnął głową, wypatrując czarnego słupa dymu wznoszącego się ponad koronami drzew.
— Coś płonie na północnym wschodzie — powtórzyła elfka, widząc zdziwione spojrzenia przyjaciół.
Iluviel zacisnął dłonie na wodzach i nieznacznie zmrużył oczy.
— To zły znak — wymruczał, próbując coś dostrzec w rosnącej przed nimi gęstwinie, ale niczego tam nie odnalazł.
— Może jakaś chata w wiosce? — zasugerował bez przekonania Bron, podjeżdżając bliżej przyjaciółki.
Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami, ale wszystkie myśli skierowała ku podopiecznej.
Nocna Furio, możesz określić, co to jest?
Smoczyca długo nie dawała żadnej odpowiedzi, a gdy w końcu takowa nadeszła, wcale nie okazała się dobrą wiadomością.
To zamek w Dolinie Smoka, Altheo. Twój dom.
Wiadomość spadła na dziewczynę jak grom z jasnego nieba. Amaondel także musiał się dowiedzieć od Rubina o zaistniałej sytuacji, bo przekazywał ją szybko reszcie grupy, a gdy wszyscy spojrzeli z troską na elfkę, ona już podjęła decyzję.
Spięła boki Escudero tak mocno, że koń aż zarżał w proteście, jednak wykonał rozkaz – skoczył do przodu, natychmiast osiągając zawrotną prędkość. Huk wiatru w uszach zagłuszył krzyki przyjaciół, a prośby Nocnej Furii odepchnęła na bok, skupiając się na jednym celu – dotrzeć jak najszybciej do zamku, by sprawdzić, co się stało. Może smoczyca się pomyliła i płonęło coś innego.
Nagle kątem oka dostrzegła obok siebie coś jasnego. Gdy spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła śnieżnobiałą klacz elfa doganiającą jej ogiera. Iluviel nie wyglądał na złego z powodu jej pochopnie podjętej decyzji – trzymał się nieco z tyłu i spoglądał przed siebie, obserwując drogę, którą podążali. Reszta została daleko w tyle, mocując się ze słabszymi końmi oraz zakupionymi do zamku wierzchowcami, które nie chciały tak chętnie galopować obok kolegów.
Gdy Escuduro zaczął opadać z sił, w oddali zamajaczyła otwarta brama. Już z daleka dziewczynę opuściła jakakolwiek nadzieja. Słup dymu oraz blask ognia widziała już z daleka, zanim wjechała na główną drogę prowadzącą do zamku. Althea jednak nie dała za wygraną i zmusiła konia do potwornego wysiłku; dopiero po wpadnięciu na dziedziniec zahamowała ogiera i przeszła do kłusa, by nagle zatrzymać się  i niemal zamrzeć w bezruchu.
Cały zamek trawił ogień – od najwyższej wieży po piwnice. Wokół unosił się potworny zapach palonych ciał, a także pył po zawaleniu się jednej ze ścian warowni.
Dziewczyna zsiadła z konia i niemal natychmiast upadła na bruk, a po policzkach pociekły jej łzy. Jedyny dom, jaki znała; jedyni ludzie, których pokochała, nie żyli, a wszystko spłonęło. Nie wiedziała jeszcze do końca, co się stało, ale widok wstrząsnął nią do głębi.
Tuż obok przykucnął Ilvuiel. Dotknął jej ramienia i spojrzał na ruiny. Nie zamierzał szukać ocalałych – z pewnością ten, kto tego dokonał, dopilnował, by nikt nie przeżył. Ogień pachniał magią i wiedział, że nie zgaśnie, póki nie strawi ostatniego kamienia oraz ostatniej deski zamku.
Łowca rozpoczął polowanie.
Elf odepchnął od siebie dziewczynę akurat w chwili, gdy strzała śmignęła kilka cali od jego ucha, ścinając kosmyk włosów. Zdjął z pleców łuk i wyciągnął z kołczana pocisk, obliczył, gdzie ukrywał się wróg, po czym sam oddał strzał, ale nie czekał na efekty – odskoczył w bok i schował się za niewielkim murkiem okalającym pobliskie zamkowe stajnie. Althea już tam się ukrywała, wołając ogiera. Przerażone zwierzę jednak cofało się od dziewczyny, sądząc, że wśród drzew będzie bezpieczniej.
Na dziedziniec wpadli pozostali, lecz niedługo mogli spoglądać na płonący dom elfki – konie zaczęły rżeć i stawać dęba, nie chcąc postąpić ani jednego kroku dalej. Amaondel zsiadł ze skradzionego w mieście rumaka i puścił go, szybko dołączając do przyjaciela.
— To łowca — powiedział Iluviel i wskazał na linię drzew rosnącą za stajnią. — Nie odpuści, póki mnie nie zabije.
— Zostań tu, spróbuję go unieruchomić. — Iluviel uniósł brew, ale postanowił nie spierać się z decyzją księcia.
Łowców dało się unieruchomić tylko w jeden sposób – śmiercią.
Althea przysunęła się bliżej jasnowłosego elfa i spojrzała przez ramię na wychodzącego z kryjówki Amaondela. Wystawiał się na pewną śmierć, więc albo był skrajnie szalony, albo miał plan.
— Mothrilu, odwołaj ogień, wyjdź z cienia i porozmawiajmy. Nie musisz tego robić, odwołuję rozkaz zabicia Iluviela i każdy, jaki wydała ci królowa. — Amaondel nie lubił obnosić się ze swoim tytułem oraz przywilejami, jakie mu przysługiwały, ale chętnie z nich korzystał, żeby osiągnąć wyznaczone przez siebie cele.
— Królowa to przewidziała, książę. — Zwielokrotniony przez magię głos poniósł się echem i odbił się od ściany ognia, powracając do zebranej na dziedzińcu grupy.
Bron oraz Ron nadal mocowali się z przerażonymi końmi, ale gdy odezwał się łowca, puścili oszalałe ze strachu zwierzęta i szybko zsiedli ze swoich, nie chcąc tracić zbyt pochopnie sił.
Na dziedzińcu zapadła cisza zagłuszana przez ryk rozszalałego ognia. Długie cienie wiły się po bruku, śnieg topniał od wysokiej temperatury i wokół ruin szybko powstały kałuże oraz niewielkie strumienie spływające do dziur i wyrw w ziemi. Na niebie kłębiły się chmury zwiastujące kolejne śnieżyce, ale na razie żywioł jakby się powstrzymywał, jedynie obserwując rozwój sytuacji w Dolinie Smoka.
Altheo, co mamy robić?, spytała zaniepokojona smoczyca, Altheę uderzyła ogromna troska bijąca z myśli latającego stworzenia. Zrobiło jej się cieplej na duchu z myślą, że ktoś nadal był na tym świecie, kto kochał ją całym sercem i troszczył się o nią. Nawet jeśli był wielkości zamku, posiadał skrzydła i paszczę uzbrojoną w ostre zęby.
Trzymaj się Ognistego Rubina, poprosiła jedynie i znów wyjrzała zza ramienia Iluviela, obserwując księcia oczekującego na łowcę. Lecz ten nadal się nie ukazywał.
— Nie możesz odwołać żadnego rozkazu królowej, książę — odezwał się ponownie Mothril, jednak wciąż wolał skrywać się w cieniu, niż wyjść na dziedziniec. — Nie uratujesz swojego przyjaciela, tak samo jak nie uratujesz Mrocznego Elfa. Zginie tak jak pozostali.
— Żaden elf nie zginie z twoich rąk, póki ja żyję — warknął Amaondel, a wokół jego postaci zafalowało powietrze; w kilku miejscach przeskoczyły iskry, a wokół stóp uniósł się błękitny dym. — Wyjdź z cienia, Mothrilu, a może daruję ci życie!
Odpowiedział mu jedynie śmiech.
— Żaden elf? — powtórzył szyderczo. — Niech i tak będzie. Zapomniałeś jednak o ludziach.
Amaondel zaklął w myślach i obrócił się w kierunku Brona oraz Rona akurat w chwili, gdy Mothril wyskoczył z ukrycia, wyraźnie zmierzając do dwóch wieśniaków. W blasku płomieni zalśniła klinga miecz dzierżonego przez łowcę, uniesiona wysoko ponad głowę elfa; ktoś krzyczał, a on, książę Thorndile, wiedział, że nie zdąży ich uratować.
Ognisty Rubinie!, wrzasnął, jednak wydawało mu się, że każdy ruch wykonywał nieznośnie wolno, jakby ugrzązł w błocie i nie wiedział, jak się z tego wydostać. Kątem oka dostrzegł biegnącą w stronę przyjaciół Altheę, powstrzymaną w ostatniej chwili przez Iluviela. Elf złapał ją w pasie i z łatwością uniósł nad ziemię, jednak nie zrobił nic, by uratować braci.
Bron odepchnął na bok Rona w ostatniej chwili i nawet nie zdążył się dobrze przygotować do zablokowania ciosu – klinga elfickiego miecza weszła miękko w brzuch młodzieńca i przebiła ciało na wylot. Chwilę później upadł na ziemię.
Stęknął, upadając; klinga wysunęła się z rany i upadła obok ciała, krew pomieszała się z kałużami wody powstałymi po rozpuszczonym śniegu. W uszach mu dzwoniło, a obraz stał się zamazany, jakby za mgłą. W ustach poczuł metaliczny smak i wiedział już wtedy, że to nie wróżyło niczego dobrego. Bólu nie czuł prawie w ogóle – było mu jedynie zimno, senność napływała falami z otchłani, namawiając zmęczone ciało do snu, w który nie mógł zapaść, wiedział to. Musiał walczyć.
Althea próbowała wyrwać się z żelaznego uścisku Iluviela, ale na nic jej się to zdało, elf był dla niej za silny. Mogła więc tylko patrzeć, jak łowca przebijał przyjaciela na wylot mieczem, jak ten upadał na ziemię bez życia. Obserwowała z przerażeniem, jak czerwony smok wylądował na bruku , po czym próbował złapać napastnika i zmiażdżyć zębiskami, ale ten okazał się za szybki dla tak dużego zwierzęcia. Mothril zniknął, zabierając ze sobą śmiercionośny ogień i przerażający, mrożący krew w żyłach śmiech.
— Bron! — Ron znalazł się u boku brata najszybciej ze wszystkich.
Podniósł z ziemi głowę chłopaka i otarł kącik ust z krwi. W tym samym momencie ranny zakaszlał i uchylił powieki, ale zaraz je zamknął, niczego nie widząc.
— Musicie mu pomóc! — krzyknęła Althea, w końcu uwalniając się z rąk elfa. Spojrzała załzawionymi oczami na dwóch jasnowłosych młodzieńców. — Władacie magią, zróbcie coś!
— Nie jesteśmy uzdrowicielami, nie umiemy leczyć tak poważnych ran — odezwał się cicho Amaondel i spuścił wzrok. — Przykro mi.
Althea podbiegła do chłopaka, kucając przy nim. Bez płomieni rozświetlających okolicę nie mogła dojrzeć, jak poważnie został ranny jej przyjaciel, jednak sądząc po bladości skóry, Bron umierał.
Dziewczyna przepchnęła się obok Rona i złapała nieprzytomnego za barki, podciągając ciało tak, by spoczęło na jej kolanach, po czym pogłaskała Brona po głowie, łkając cicho.
— To moja wina — wychlipała, patrząc przez łzy na skrzywioną bólem twarz starszego brata. — Atak na Brona, zamordowanie wszystkich mieszkańców warowni, spalenie zamku – to wszystko moja wina!
— Nie mogłaś tego przewidzieć — odezwał się cicho Iluviel, podchodząc do dziewczyny i kucając obok niej. Wyciągnął dłonie nad ranę Brona i skupił całą energię na rękach, gdzie rozbłysło bladozielone światło. — Nie obiecuję, że to coś pomoże, ale może uda nam się go jakoś uratować…
Nikt nie łudził się, że dadzą radę – rana była zbyt poważna i rozległa, by ktokolwiek posiadał jeszcze choćby krztynę nadziei na ratunek. Nikt też nie zwrócił uwagi na lądującą nieopodal Nocną Furię – wszyscy byli zajęci próbami ratowania chłopaka, by spojrzeć w kierunku dwóch smoków.
Nocna Furia czuła rozpacz i bezbrzeżny smutek swojej pani. Były to tak silne uczucia targające elfką, że szybko zawładnęły i smokiem, wrzucając go w otchłań bólu. Gad nie mógł tego znieść – żył ze swoim panem po to, by mu pomagać, uszczęśliwiać go, chronić nawet kosztem własnego życia. Nie mógł zdzierżyć smutku właściciela, więc robił wtedy wszystko, by na jego ustach zagościł uśmiech, a czarne myśli rozproszyły się, dając wyjść na powierzchnię tym dobrym, niezwykle optymistycznym.
Smoczyca podeszła bliżej dwunożnych istot i usiadła, patrząc z góry na rozgrywaną na ziemi scenę. Jej błękitne oczy co i rusz spoglądały na Altheę walczącą ze szlochem wyrywającym się z piersi. Ten widok ciążył na sercu zwierzęcia.
Nocna Furia zniżyła łeb i wsunęła klinowaty nos między Altheę a Iluviela. Zaskoczony elf odsunął się szybko na bok, schodząc gadowi z drogi, ale elfka nie poruszyła się. Wtedy też smoczyca uniosła łapę i przesunęła ją nad ciało umierającego Brona. Łapa znieruchomiała, a gad przymknął oczy.
Zielony blask, nieco ciemniejszy niż ten Iluviela, rozbłysnął nagle pod pazurami Nocnej Furii, wyrywając ciche pomruki zaskoczenia z gardeł zebranych. Nawet Ognisty Rubin zapiszczał zdziwiony, widząc koleżankę używającą magii w tak młodym wieku.
— Niesamowite — wyszeptał Amaondel, przyglądając się ranie.
Z początku nic się nie działo. Rana nadal krwawiła, a magia jakby opływała ciało. Jednak już w kilka chwil później na oczach wszystkich zebranych rana zaczęła się zasklepiać – krew przestała cieknąć, organy wewnętrzne poskładały się w całość, a otwory złączyły ponownie, zasklepiając. Bron zakaszlał kilka razy, ale nie odzyskał przytomności.
Nocna Furia odsunęła się i upadła na śnieg, jęcząc cicho. Ognisty Rubin nachylił się i szturchnął koleżankę w szyję w wyrazie uznania, ale nie śmiał się do niej zbliżyć; nadal czuł jej ostre pazury na brzuchu i wolał nie konfrontować się z nią w takim momencie.
Althea z ogromnymi oczami patrzyła na jasną skórę przyjaciela; niepewnie wyciągnęła dłoń i dotknęła ciała – poczuła nienaturalną miękkość, więc czym prędzej cofnęła rękę, pamiętając, że ciało świeżo po leczeniu jeszcze nie wraca do pierwotnej postaci. Proces zdrowienia jeszcze trwał, choć nikt tego nie potrafił ujrzeć gołym okiem – przenikliwy chłód nocy mógł pogorszyć stan zdrowia chłopaka, dlatego dziewczyna ściągnęła z siebie płaszcz i przykryła nim Brona, ponownie głaszcząc po głowie.
Nocna Furio, dobrze się czujesz?, spytała elfka, podchodząc do łba gada.
Jestem zmęczona, to strasznie nużące, poskarżyła się smoczyca, uchyliła powieki i skierowała duże oko w kierunku swojej pani. Nie chciałam, żebyś była smutna.
Dziękuję, wyszeptała i upadła na śnieg, przyciągając do siebie klinowaty łeb i wtulając się w twarde, czarne łuski. Poczuła pod palcami ciepły oddech, a do uszu dobiegło jej ciche mruczenie aprobaty.
Iluviel tymczasem pokręcił z niedowierzaniem głową, uśmiechnął się do siebie i wstał z ziemi, podchodząc do nadal zszokowanego Amaondela.
— Coś mi się zdaje, że ten smok zaskoczy mnie jeszcze nie raz, nie wspominając już o jego pani — odezwał się z uśmiechem elf, a książę jedynie przytaknął, obserwując przytulającą się parę.
— Musimy stąd zabrać Brona — mruknął, zwracając się do przyjaciela. — Jeżeli ma przeżyć, musi pozostać w cieple.
— Sir Irving. — Elfy spojrzały na Rona trzymającego za rękę brata. — On nam pomoże. Trenował z nami walkę na miecze, zna nas od dawna.
— To prawda, Irving to mój stary przyjaciel, możemy mu zaufać. — Iluviel przez chwilę obserwował zamyślonego Amaondela, a gdy ten skinął nieznacznie głową, ruszył w kierunku stajni po Escuduro i Yuki, a także jednego z osiodłanych koni, który nie dał się tak łatwo spłoszyć i pozostał blisko ogiera Althei.
Dasz radę lecieć?, spytała Althea, odrywając twarz od łusek gada. Chata Irvinga jest kawałek stąd, a ty wyraźnie nie masz już sił.
Wszystko w porządku, nie przejmuj się mną, odezwała się smoczyca i wysunęła język, dotykając rozwidloną końcówką policzka dziewczyny. Althea zachichotała, czując na skórze łaskotanie, ale nie odsunęła się. Zdążyła zauważyć, że dla smoków ważny był nie tylko dotyk psychiczny, lecz także fizyczny.
Wstała i otrzepała spodnie ze śniegu, po czym podeszła do Iluviela trzymającego wodze jej ogiera. Escuduro zarżał cicho, jakby chciał przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. Dziewczyna jednak nie miała mu tego za złe – też była nie mniej przerażona niż on.
— Amaondelu, weźmiesz ze sobą Rona, ja pojadę na Yuki, a Althea na Escuduro. Poproś Ognistego Rubina, by zabrał ze sobą Brona – nie może być transportowany w siodle, to by go zabiło. — Iluviel z łatwością wydał księciu polecenia.
Potrafił zachować więcej zimnej krwi niż jego przyjaciel, a Amaondel nie protestował zbytnio – często wolał, gdy ktoś inny wykonywał jego obowiązki, samemu oddając się rozmyślaniom lub przyjemnościom.
Gdy wszyscy już siedzieli na koniach, Ognisty Rubin wzniósł się w powietrze i złapał przednimi łapami ciało Brona. Zaraz po nim uniosła się Nocna Furia, choć mniej dostojnie i z większym trudem – zmęczenie wywołane użyciem magii wyraźnie odbiło się na jej pysku: z oczu nie bił tak silny błękitny blask, a łuski stały się matowe, zwierzę jednak dzielnie dotrzymywało tempa koledze, nie zostając za bardzo w tyle.
Althea po raz ostatni spojrzała na dymiące zgliszcza, westchnęła ciężko i pogoniła konia do kłusa, zostawiając za sobą nie tylko dom, ale setki wspomnień.
~*~
Dannar czuł w powietrzu zbliżającą się wiosnę; ptaki w koronach drzew śpiewały w najlepsze do wtóru z gwizdaniem młodzieńca, a ciepłe promienie słońca delikatnie muskały skórę, przynosząc ze sobą radość i nadzieję.
Młodzieniec spokojnie jechał stępem leśnym traktem, z zaciekawieniem obserwując okolicę. Kierował się na północny-wschód do miejsca, gdzie w nocy dostrzegł wysoki słup ognia z dymem. Teraz dostrzegał między konarami jedynie cienką strużkę, ale wiedział już, dokąd miał zmierzać, więc nie przejmował się, gdy i tamten niewielki znak zniknął z horyzontu, zostawiając bezchmurny nieboskłon.
Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł spokój i pełną harmonię. Nie musiał się martwić ciągłym zimnem w zamku ojca, jego szalonymi pomysłami i kolejnymi bitwami, jakie staczał na ziemiach Uralii. Jadąc tak na długonogim wałachu, Armelliano, nie myślał o przyszłości czy o przeszłości. Żył chwilą, bo tak mu było najwygodniej.
Droga przed nim rozwidlała się, jednak Armelliano instynktownie wybrał prawą odnogę, niechybnie kierując się w stronę, skąd dobywał się czarny dym.
Armelliano był ogierem bojowym, którego Dannar dostał na piętnaste urodziny od ojca. Stał się zarazem jedynym prezentem, jaki chłopakowi sprawił ogromną radość. Koń posiadał też niezwykłą urodę – miał czarne nogi, równie ciemny, długi ogon, a także bujną, falistą grzywę. Sierść miał niemal pomarańczową, z kolei pysk na chrapach znów przechodził w czerń; długa grzywka zakrywała bystre, mądre oczy.
A żeby tego było mało, zwierzę umiało mówić. I posiadało wyjątkowo paskudny charakter.
Mógłbyś w końcu znaleźć sobie urodziwą klacz, nie nudziłbyś się w tej zimnej, kamiennej stajni, odezwał się, mocniej stawiając jedno z kopyt na ziemię. Dannar wywrócił oczami i westchnął cierpiętniczo.
Z początku nie krył przerażenia, gdy pewnego dnia młody ogier przemówił do niego, wyjątkowo głośno domagając się jedzenia. Niedługo potem ojciec wyjaśnił mu, że w krainie stepów, niedaleko lasów zamieszkiwanych przez elfy, żyje potężny lud nazywany przez wielu Władcami Koni. Ludzie ci obdarzeni zostali magią i od wieków hodowali specjalną rasę rumaków bojowych, charakteryzującą się właśnie telepatią. Dzięki tej niezwykłej cesze wielcy królowie tego ludu zawsze wygrywali wszelkie bitwy, bo ich rumaki były o wiele mądrzejsze od zwykłych koni.
Dannar jednak przez wiele lat, odkąd wychował Armelliano, zastanawiał się, kto był na tyle głupi, by obdarzyć te bestie telepatią.
A już miałem nadzieję, że tamta zeszłoroczna trawa tak ci stanęła w gardle, że aż zaniemówiłeś z wrażenia, odburknął sucho Dannar, nieco poluzowując wodze wierzchowca.
Twoje niedoczekanie, Armelliano parsknął i kopnął powietrze tylną nogą, łudząc się, że Dannar w końcu spadnie z jego grzbietu, ale młodzieniec po wielu latach ich ciągłych wygłupów tak bardzo przyzwyczaił się do takiego zachowania, że każde kolejne bryknięcie nie robiło na nim żadnego większego wrażenia.
Rusz lepiej swój leniwy tyłek, kupo mięsa, musimy dowiedzieć się, kto rozpalił wczoraj tak imponujące ognisko.
Armelliano prychnął jedynie, rozeźlony obelgą, ale ruszył galopem, nie chcąc dłużej sprzeczać się ze swoim panem. Mogliby tak się kłócić do samego wieczora, a nadal nie doszliby do porozumienia.
Dannar rozluźnił się i przymknął oczy, rozkoszując się chłodnym powietrzem chłoszczącym skórę, gdy nagle poczuł, że rozstaje się z siodłem i szybuje wysoko w górę, by chwilę później wylądować w potężnej zaspie. Kiedy wypluł z ust śnieg, usłyszał śmiech Armelliano i podzwanianie rzędu, gdy koń zarzucał łbem i skakał z radości dookoła, dokonawszy czegoś, czego nie udało mu się zrobić od ponad roku.
Wściekły Dannar wygramolił się z zaspy, otrzepał płaszcz ze śniegu i wskazał rozbawionego ogiera, zabijając go wzrokiem.
Przerobię cię na koński pasztet, ty bezużyteczny, krnąbrny…, zabrakło mu kolejnych obelg, gdy ujrzał to, za czym podążał od ponad dnia. Nawet Armelliano zaprzestał nabijania się ze swojego pana, w ciszy obserwując dogasające ruiny śmierdzące śmiercią oraz grozą nawet w świetle porannego słońca.
Dannar poklepał konia po szyi i ruszył między potężnymi głazami leżącymi na dziedzińcu. Wysokie ściany zawaliły się i rozsypały w drobny mak dookoła, przykrywając szczelnie ziemię. W niektórych miejscach stała woda – pozostałości po śniegu, z daleka od epicentrum żywiołu.
Potem zaczął odnajdywać ciała. Powykręcane, zwęglone, twarze zastygłe w krzyku lub tak strawione przez ogień, że nie pozostawało po nich nic prócz co większych fragmentów. Dannar przechodził ostrożnie między kolejnymi miejscami zamkowego cmentarza, a jego wierny przyjaciel podążał za nim, cicho podzwaniając rzędem.
W końcu coś przykuło jego wzrok. Duży tobołek ubrań leżący na wprost ścieżki wiodącej do stajni. Gdy podszedł bliżej, ujrzał ciało nietknięte przez płomienie, połamane na skutek upadku z wysoka, broczące w kałuży zaschniętej krwi.
Dannar uklęknął i przyjrzał się sztyletowi wbitemu w pierś martwej kobiety. Dostrzegł na klindze elfickie runy, a bogato zdobiona rękojeść wyraźnie wskazywała na robotę wynajętego przez kogoś elfa–łowcę. Niewiele myśląc, wyrwał z ciała sztylet i wyciągnął położoną tam kartkę, przeczytał kilka pospiesznie nakreślonych słów, i uniósł brwi.
Sprawy zaczęły się komplikować.
Dannar powoli wyprostował się i schował znaleziska do niewielkiej torby przytroczonej do siodła Armelliano.
Co tam znalazłeś, przyjacielu?, spytał ciekawski koń, próbując coś dojrzeć pomiędzy ramionami młodzieńca.
Mnóstwo dowodów i kłopoty, przyznał i raz jeszcze spojrzał na ruiny.
Co to znaczy dla nas?
Że mamy masę rzeczy do zrobienia, przyznał otwarcie Dannar i zgrabnie wskoczył na grzbiet konia, natychmiast spinając go do szybkiego galopu. Armelliano nie protestował i nie wypytywał o szczegóły – widać było po minie Dannara, że coś poszło nie tak i teraz młodzieniec walczył z czasem.
Dokąd jedziemy?, odważył się spytać Armelliano.
Na spotkanie przeznaczeniu.
I skłamałby, mówiąc, że się nie bał. Obawiał się, że zawiedzie i nie zdąży na czas.

____________________ ~*~ ____________________

Wiem, długo mnie tu nie było, ale miałam sporo problemów ostatnimi czasy, sporo latania, załatwiania, babrania się i w końcu koniec. Tak, skończyłam szkołę i muszę powiedzieć, że nie czuję się jakoś strasznie szczęśliwa, bo będę tęsknić za pewnymi rzeczami, za niektórymi nauczycielami. Już teraz wiem, że miałam tam tak naprawdę beztroskie życie, a jedynymi problemami były treningi konia i jakieś zaliczenie, na które znów nie umiałam. 
Pocieszenie jest takie, że najpewniej na wakacje wyląduję na działce, a to oznacza mnóstwo czasu do pisania, bo Internetu tam nie ma :) Dzięki temu będę mogła dalej pisać Wojnę, jakoś ją tworzyć i, cóż, chciałabym napisać 10 rozdziałów przez ten okres wakacji. A jak to będzie - zobaczymy ;)
Mam nadzieję, że nadal ze mną jesteście! Do napisania! ;)
 

26 komentarzy:

  1. Publikujesz z takim czasem w plecy, że ja nie pamiętam, co tam było :c Ale był Dannar, więc pewnie spoko xD
    Obyś tylko nie pozwoliła popaść Althei - w sensie nieświadomie pozwoliła - w pętlę użalania się nad sobą. Bo jak chcesz zniechęcić do niej czytelników, to spoko, ale wzbudzenie współczucia to nie tędy droga xD Niemniej lubię to, że ogółem postaci mają do niej średni stosunek, dość zdrowy, że nie patrzą w nią jak w obraz. Bo wiesz, tworząc wybrańca - ostatnia ze swojej rasy i fokle - łatwo można wpaść w pułapkę marysuizmu. Na razie jakoś się bronisz, tyle mogę rzec z pewnością xD Bo bym chyba Altheę własnozębnie zagryzła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, głupio mi i kajam się, obiecuję, że nie powtórzę drugi raz tego błędu! Ale wiesz, panikara ze mnie: ta matura i całe to zamieszanie... :P
      Ona w ogóle jest dziwna, miała być z niej bardziej stanowcza laska, a wyszła taka... ciapa :c Będę musiała ją poprawić w tej ostatecznej wersji, bo sama czasem z nią nie wytrzymuję, a teraz nagle zmieniać ją o 180 stopni nie mogę, muszę wprowadzać stopniowo jakieś zmiany :P
      Nie no, co z niej za wybraniec, skoro nic nie umie? xD Ci, którzy ją chronią i znają już jakiś czas raczej nie będą w niej widzieć drugiego bóstwa, ale pewnie trafią się później i tacy, co będą w niej widzieć matkę wszystkiego i wszystkich ;P
      No nic, mam jeszcze duuużo czasu, by to poprawić. Na razie muszę napisać podstawę, by móc na czymś pracować potem :D

      Usuń
  2. „Mothril dobył miecza tak szybko, że mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania. Strażnik upadł na kolana, a z poderżniętego gardła trysnęła krew” – mi się osobiście wydaję, że ciężko by było komuś poderżnąć gardło mieczem, stojąc naprzeciwko niego. Nie wiem, popraw mnie, jeżeli się mylę.
    „jedną ze służek odarł z szat i powiesił za nogi pod sufitem, po czym poderżnął gardło i zostawił tak ciało” – nie rozumiem, po co zadawał sobie tyle trudu by ją jeszcze powiesić. Nie wystarczyło, że po prostu ją zabił?
    „a w świetle dogasającego słońca błysnęły złowrogo ciemne oczy.” – to słońce już wygasa?! Weź mnie nie strasz :P
    „Leżała w kałuży krwi, a jej kończyny zostały rozrzucone wokół tułowia w nienaturalnych pozycjach.” – z tego zdania wynika, że skoczyła i ją rozerwało na strzępy. I wychodzi jeszcze na to, że nie chciała usłyszeć wiadomości, dlatego się zabiła, zanim on to zrobił. Dziwna kobieta.
    A ta kartka, co to ją łowca zostawił w zamku, to czemu nie spłonęła? Niby ten ogień był magiczny i w ogóle, ale można by to jakoś racjonalniej wytłumaczyć.
    Dobra, trochę się dzisiaj naczepiałam początku.
    Fajnie, że było więcej brutalności. Wszystko super, ale żeby nie zrobiło się tak, że tak dosłownych scen będzie tylko kilka, bo może to wypaść groteskowo. Niby fajnie jak kawałki mózgu trzymają się jeszcze na mieczu, ale trzeba by tę dosłowność ciągnąć dalej. A całkiem nieźle Ci wychodzą sceny brutalne, także można ich tam spoko powciskać :3
    Jak mi ostatnio napisałaś, że sprawa z braćmi się wyjaśni (znaczy, co z nimi dalej będzie), to myślałam, że Bron zginie i będzie po kłopocie. A tu takie niespodzianki xD
    Strasznie mało Althei było w tym rozdziale i tak ogólnie, nie za dużo jej ostatnio, chyba. Trzeba by było coś z nią zrobić, bo wszyscy mają już jakieś zadania wyznaczone, oprócz niej. Znaczy, dobra ma uratować świat, się szkolić itd. Ale na razie, wszyscy wszystko robią za nią, takie mam wrażenie.
    No i co jeszcze? Końcówka mi się bardzo podobała. A nie możnaby z Dannara zrobić głównego bohatera? xD Dobra, już nie psioczę na biedną dziewczynę, byle się trochę ogarnęła xD
    Pozdrawiam i powodzenia na maturze! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wytknięcie kilku rzeczy, z pewnością przy ponownym poprawianiu wszystkiego będę o wiele bardziej dokładna w opisach i wyjaśnieniach! ;)
      Ten rozdział powyżej pisałam pod natchnieniem Brenta Weeksa, który uwielbia opisywać tak naturalistyczne sceny mordowania i jeżeli mnie to nawet zgrabnie wyszło, na pewno będzie ich o wiele więcej :) A sporo jeszcze walk, trupów i zabijania będzie w tej historii, więc doczekasz się tego mózgu na mieczu, doczekasz ;P
      Z Bronem i Ronem to wyszło tak, że w pierwotnej wersji miało ich nie być, Althea miała być sama, ale żeby nie robić z niej sieroty, to wymyśliłam dwóch braci, którzy mieli tylko towarzyszyć jej i tak naprawdę na tym miało się skończyć. Ale z czasem zaczęłam im wymyślać kolejne rzeczy i tak wyszło, że będą jeszcze mieli swoje pięć minut w historii :)
      Ach, Althea wszystkich wnerwia, mnie zresztą też, bo miała wyjść mi nieco inna, a spieprzyłam ją dokumentnie, więc mam nadzieję, że w poprawionej wersji będzie miała już jaja, bo teraz to sama czasem mam ochotę ją skopać :P
      Ach, Dannarek, Dannarek, nasz mały ulubieniec :3 Niestety głównego bohatera nie zmienię, a Dannar byłby kiepski w roli głównego bohatera ;) Będzie miał jeszcze wiele do powiedzenia, uwierz mi :D
      I kto wie, może kiedyś przeniosę go do innego pomysłu, żeby faktycznie zaczął gwiazdorzyć jako główna postać, ale jak na razie pomysł ze smokami mam tylko jeden i jest nią Wojna :P
      Dziękuję za komentarz i nie dziękuję z tą maturą, żeby nie zapeszać! :)

      Usuń
    2. Ale coś w tym jest, że bohaterowie drugoplanowi zazwyczaj wychodzą lepiej i są bardziej kochani przez tłum. Swoją drogą, jestem ciekawa, dlaczego się tak dzieje xD

      Usuń
    3. Bo zawsze skupiasz uwagę na pierwszoplanowych - żeby ich decyzje były dobre, ich zachowanie prawe, żeby byli naprawdę dobrzy i często się w tym człowiek gubi, nie robi tego dobrze, postać wychodzi średnia, za to drugoplanowych tworzysz z mniejszą presją, lepiej Ci to wychodzi, bo to przecież tylko drugoplanowy :P I tym sposobem drugoplanowi są lepsi :P

      Usuń
    4. Hm, czyli wniosek z tego taki, że trzeba im poświęcać mniej uwagi, o! A może to jest tak, że nie lubimy jak bohaterowie dokonują słusznych wyborów poprzedzonych konfliktami wewnętrznymi xD

      Usuń
  3. Hej.
    Wpadłam na ten blog przypadkiem, szukając czegoś u Nearyh.
    Jak dla mnie, to masz trochę odnośnikow do " Eragona". Sierota, która nic nie wie o rodzicach; człowiek, który wie dużo, ale utrzymuje to w tajemnicy; lekcje szermierki; zniszczenie domu. Nie mówię, że skopiowałas, ale to bardzo podobne.
    Czasem akcja przestaje być logiczna. Weźmy tę wodę. Zielonkowata, następnie chyba rubinowa ( zabij, nie chce mi się wracać do tego rozdziału) , potem grafit. On patrzy w mise i , ups jak to się stało, znów ma pierwotny kolor.
    Albo wszystko się pali, konie w panice, a na koniec główna bohaterka idzie po wierzchowce do stajni. Według mnie coś nie halo.
    O tym gardle już ktoś pisał, nie będę powtarzać.
    Ogólnie opowiadanko jest zgrabnie pisane, wciąga, charaktery bohaterów jeszcze się klaruja. Masz też fragmenty, przy których nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Nocna Furia ucząca się lądować, doskonałe.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smuci mnie fakt, że wszyscy czytali 'Eragona' i na nim poprzestali, nie sięgając po inne pozycje o smoczych jeźdźcach, które były na długo przed Paolinim :c W dodatku pomysł na historię także powstał na długo przed 'Eragonem', so... nic dziwnego, że bronię się przed tym rękami i nogami ;) W każdym razie na razie spisuję tylko historię, czas na poprawki przyjdzie później, gdy dotrwam do końca trylogii, a to może być naprawdę trudne :P
      Dziękuję za wskazanie nieścisłości, gdy będę poprawiać, wszystko zostanie naprostowane :)
      Ach, ta Nocna Furia - zamiast przerażać, śmieszy - to mi się udało :D
      Dziękuję za komentarz! Także gorąco pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. To nie do końca tak, przynajmniej w moim wypadku. Fakt, czytałam "Eragona" i muszę się przyznać, że trochę mnie ostatni tom rozczarował. To jednak moje odczucie.
      Smoki w literaturze? No cóż, pojawiają się i u Tolkiena, Sapkowskiego, Martina itp.
      Ja osobiście jednak zakochałam się w cyklu Anne McCaffrey "Smoki z Pern". Osiemnaście tomów trzymających w napięciu, czasem rwałam boki ze śmiechu, szczególnie jak Lessa próbowała wykończyć nerwowo swojego partnera.
      W " Wojnie światów" Feista też są i o mało co nie doprowadzają do zguby Thomasa, jednego z bohaterów.
      Tak więc nie sądź po pozorach. Jak coś jest na topie, to wcale nie znaczy, że jest doskonałe.I są jeszcze ludzie, którzy czytają dużo.
      Poza tym to jest takie trochę moje zboczenie, wielu mi to zarzuca. Czytam jakieś tekst na blogu i już mi się kojarzy z czymś innym, z jakąś powieścią, która wpadła mi w ręce, kiedyś tam.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Ja 'Eragona' czytałam zaraz po premierze, więc ładnych parę lat temu, dlatego muszę przyznać, że bardzo mało pamiętam z tego, co przeczytałam. Stąd też ciężko mi przyjmować komentarze od osób, które twierdzą, że sporo zaciągnęłam od Paoliniego, bo, szczerze powiedziawszy, więcej wzięłam od Anne McCaffrey, którą czytałaś, chwała Tobie! ;D Od Paoliniego nie pamiętam praktycznie nic - wiem tylko tyle, że wędrował, wędrował i zawędrować nie mógł, w dodatku czytałam tylko dwie części, bo jak usłyszałam, że będzie trylogia czterotomowa, to roześmiałam się w głos i dałam sobie spokój.
      Cieszę się, że czytałaś dużo więcej niż większość ludzi o smokach (Paolini nie jest szczytem tego rodzaju, jeśli mam być szczera, stąd też często się oburzam, gdy ktoś czytał tylko 'Eragona' i uważa to za ósmy cud świata), więc nie jesteś przeciętnym czytelnikiem, co dużo dla mnie znaczy, bo będziesz mogła wskazywać sporo nieścisłości, jakichś podobieństw, których raczej chcę uniknąć, choć wiem, że będzie ciężko :)
      I ja też mam takie zboczenie, nie martw się, to chyba dotyczy każdego, który czytał w życiu mnóstwo powieści i widzi po prostu trochę więcej :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. O w morde :D
    Blog ZAJEBISTY! Serio. Od jakiegoś czasu szukałam czegoś o smokach a tu BUM! Wszystko czyta się płynnie, a co najważniejsze szybko ;d
    Nie wiem co wy macie do głównej bohaterki. Mnie jakoś nie wkurza ( NOWOŚĆ! ), chociaż czasami chciałam jej urwać łeb. ;d Ale przez sekundkę ;d
    Tak czy siak czekam na kolejne rozdziały.
    Weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, że historia przypadła Ci do gustu i mam nadzieję, że będziesz często wpadać oraz zostawiać po sobie jakiś ślad! :)
      I fakt, chyba jesteś pierwszą osobą, która darzy główną bohaterkę sympatią, bo nawet mnie ona często wkurza :P
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Czy w Twoim opku smoki są ukazane jako złe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy, jak na to patrzeć, ale staram się je przedstawić jako inteligentne, potężne stworzenia budzące strach w ludziach, ale też ogromny szacunek. Więc z reguły są dobre, choć to tylko zwierzęta, więc potrafią pokazać swoją złą stronę.

      Usuń
  6. Tu się pojawi komć, rozdział przeczytałam, będę gadać, ale jak ogarnę wszystko. ;_; Rezerwuję sobie miejsce, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To spiesz się, 27 maja kolejny rozdział! :D

      Usuń
    2. Dobra, dalej mam problemy z ogarnięciem wszystkiego, to króciutko.

      Przeczytałam i uznaję, że nigdzie nie widzę zgodności z Eragąłem. Spalono dom rodzinny, okej, ale wszystko przebiegło inaczej, a poza tym zgadzają się tylko smoki, a mało smoków w literaturze? ;__;

      Am, am. Co do stylu, jest super, czyta się to lekko i przyjemnie. Co prawda, widziałam gdzieś dwie takie same sytuacje, w których przy zabójstwach Mothrila jest najpierw słowo krew, potem przymiotnik od niej utworzony, noale detal.

      Althea, powiem Ci, jest... nieprzeszkadzająca. Jest miła, przyjemna, w porządku, ale wychodzi lekko... mdła? Brakuje mi w niej jakieś siły, silnego charakteru, pierwiastka typowości. Póki co *jest*, wiadomo, że będzie mieć decydującą rolę w zdarzeniach. Może przez te wydarzenia się zmieni? A może ma pozostać taką, jaka jest, co wyszłoby w sumie dość ciekawie, bo wszyscy bohaterowie muszą być potężni, charyzmatyczni i co tam jeszcze; a może ona nie.

      Koń Danniego wygrał u mnie wszystko, koniec.

      Przez chwilę myślałam, że Bron naprawdę umarnął na dobre. D: I szkoda mi się zrobiło chłopaka; powiem Ci, że gdyby zginął naprawdę, to zagranie byłoby cudowne, jeszcze napędza Altheę do działania. Noale jednak się cieszę, że żyje; i powiedz, to tylko moja kwestia, że czuję, jakby ten Bron coś czuł do Althei...? Pewnie tak. XD

      Noale. Ciekawe, co było na tym pergaminie. Będzie mnie to gnębić, cholera. ;_;

      Krótki ten komć, ale obiecuję, następny będzie ładny. Tak to jest, jak się komcia po tygodniu...

      Pozdrówki!

      Usuń
    3. Hejo! Ważne, że dotarłaś i zostawiłaś po sobie ślad :)
      Ej, to w Eragonie też spłonął rodzinny dom?... A, no faktycznie! Nie pamiętam, co tam dokładnie się działo, ale chyba coś kojarzę z filmu... Notabene powinnam obejrzeć to sobie, żeby przypomnieć, jak to wygląda i jak smok nie powinien wyglądać xD Ano smoków jest dużo, ale wiesz, jak to jest z tą naszą literaturą: trafi się coś, co dobrze się sprzedaje, okrzykną to bestsellerem, nakręcą film i ludzie stają się wielkimi fanami, choć znają tylko to, co przeczytali/obejrzeli - nic innego podobnego ;)
      Wiesz, jak trudno pilnować się z powtórzeniami i synonimami tych słów, jak mi już Nearyh wszystko sprawdzi? Czasami siedzę nad danym fragmentem po kilkanaście minut, by dobrze to ubrać w słowa xD
      Nie wiem dlaczego, ale choćbym nie wiem, jak się starała, Althea taka mi wychodzi. Teraz właśnie siedziałam i pisałam dwa rozdziały pod rząd i zauważyłam, że ona faktycznie jest taka... sobie, bo jest. Nie umiem lepiej jej chyba nakreślić. Albo jak będę pisać jeszcze raz pierwszy tom po wszystkich poprawkach, dam jej więcej cech i umiejętności niż posiada aktualnie.
      Ach, koń Danniego faktycznie ma charakterek xD To przez to, że czasami zastanawiałam się, co moja kobyła myśli, gdy coś z nią robię, kręcę się koło niej lub razem jeździmy - pewnie mnie wyklina za wszystkie czasy xD
      Ach, z tym Bronem i Ronem to będę kombinować jak koń pod górę, że tak powiem :P Ale na razie będą :)
      A wiesz, że nawet nie wiem, czy gdzieś napisałam, co było na tym pergaminie? xD Musiałabym sprawdzić, ha ha xD Chyba mam to inaczej wyjaśnione, co tam było na nim :P
      A tam krótki - ważne, że treściwy! :) I za to Ci dziękuję! Do napisania! :)

      Usuń
  7. Kolejny rozdizła przeczytany. tym razem trochę więcej niedociągnięć, ale takich małych, że prawie się ich nie zauważa:
    " początku nic się nie działo. Rana nadal krwawiła, a magia jakby opływała ciało. Jednak już w kilka chwil później na oczach wszystkich zebranych rana zaczęła się zasklepiać – krew przestała cieknąć, organy wewnętrzne poskładały się w całość, a otwory złączyły ponownie, zasklepiając." - powtórzenie zasklepić
    "Iluviel przez chwilę obserwował zamyślonego Amaondela, a gdy ten skinął nieznacznie głową, ruszył w kierunku stajni po..." - kiedy niby oni zaprowadzili konie do stajni?
    "pogoniła konia do kłusa" - nie znam sie na terminologii jeździeckiej, ale nie powinno być czasem do kłusu?

    no i to tyle z mojej strony. Jest coraz lepiej :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wskazanie błędzików! A co do ostatniego, to jest jednak do "kłusa" ;) Nigdy się mocno nie zagłębiałam w poprawność tych terminów, ale są one w powszechnym użyciu i nigdy nie spotkałam się z tym, by ktoś napisał 'do kłusu' ;)
      Yay, cieszę się, że widać poprawę, naprawdę! :D To jednak znak, że coś się u mnie poprawia, choć ja tych zmian w ogóle nie dostrzegam ;P

      Usuń
  8. Utnie mi ten komentarz, na bank.
    Mam nadzieję, że odnajdziesz ten komentarz, mimo tego, że piszę go pod siódmym rozdziałem. Nie ujawniałam się wcześniej, bo, cóż, leniwa ze mnie dupa, a przecież po twoim blogu kręcę się już od dosyć dawna. Przerwa świąteczna, sporo wolnego czasu, więcej chęci.
    Nie jestem fanką high fantasy, choć fantastykę jako taką lubię, a pomimo to, twoje opowiadanie wydało mi się całkiem zachęcające, na przekór smokom, magii, elfom itd. itp. Tak po prostu, nie wiem jak to wytłumaczyć.
    Podchodzę do niego pozytywnie.
    Bla bla bla, przejdźmy do konkretów.
    Zacznę od Morthrila, który wydaje mi się mało autentycznym bohaterem. Oczywiście, to jego dopiero drugi występ w opowieści (nie licząc tego w sali tronowej Isanii; kopnij, jeżeli się mylę) i na pewno będzie miał okazję zaprezentować się jeszcze nie raz, jednak na aktualny stan fabuły, wychodzi z niego dosyć sztampowy brutal. Postępuje ryzykownie, dosyć pochopnie, co oczywiście tłumaczy jego szaleństwo. Tak, szaleństwo, a przynajmniej tak zinterpretowałam jego przywiązanie względem królowej, łaknienie krwi, spaczoną moralność, sposób działania. Myślę, że nie można tego tłumaczyć dzikimi korzeniami. Po prostu jest stuknięty. ;-; Ale wracając do wspomnianych przeze mnie braku autentyczności oraz sztampowości, bo trochę się z nimi rozminęłam w dwóch poprzednich zdaniach... Wydaje mi się, że cała ta otoczka mroczności, bezwzględności oraz psychopatii nieco spłaszcza postać. Być może jest to celowy zabieg. Niemniej jednak nie pozwala mi on odbierać Morthrila poważnie. Nie boję się go. Nie wzbudza we mnie odrazy, nienawiści. Wydaje mi się naiwnie wykreowaną postacią.
    Rzeźnia w warowni. Szkoda, że opis akcji wydaje się dosyć wybrakowany, potraktowany po macoszemu. Być może gdyby nie to, nie miałabym do niego żadnych zastrzeżeń. Zacznijmy od momentu, kiedy nasz bohater wkracza na dziedziniec. Bramy otwarte, nie strzeżone... ale jak to? Miejsce ufortyfikowane, przeznaczone do obrony (bo tak wyobrażam sobie typową warownię), w którym na pewno znajduje się jakieś wojsko, chociażby w postaci straży - tak po prostu dostępne (z tego co sobie przypominam, Greta jest panią okolicznych ziem, a więc jednocześnie osobą ważną i wymagającą, przynajmniej z samej zasady, ochrony). Na dodatek wtedy, kiedy dzień dobiega ku końcowi, a służba oraz szlachta powoli zaczyna kończyć swoją rutynę? To znaczy, żeby wszystko było jasne, biorę pod uwagę to, że Greta być może nie trzymała w ryzach podwładnych (chociaż wydawało mi się, że jest wręcz odwrotnie). Pamiętam także to, że czasy dawnej świetności zamku minęły (znowu, kopnij mnie, jeżeli coś dopowiedziałam). Nie są to przekonujące możliwości takiego niedopatrzenia, jakim jest zostawienie bram samych sobie.
    Oczywiście, mieszańcowi udaje się wyeliminować dwójkę strażników. Sam ten fakt nie wzbudza we mnie niczego dziwnego, w końcu jest maszyną do zabijania, jedną z najlepszych zresztą. ALE pozwolę sobie przyczepić się do kawałków mózgu spadających z miecza. Brutalne, owszem, spełniło swoje zadanie. Wbicie miecza w czerep też akceptuję, w końcu to opowiadanie fantasy, nie wiadomo z czego był miecz, nie wiadomo też, jakimi dokładnie umiejętnościami dysponował Morthril. I tutaj zadaję pytanie mojej wyobraźni, jak wyglądała ta broń, że fragmenty wspomnianego wcześniej organu pozostały na nim po wyciągnięciu go z głowy. Mózg rozpadł się, a potem przylepił do ostrza i nie spadł, kiedy wyciągano go czaszki? Nie rozumiem. :c Tak, w tym akapicie widoczne jest ewidentne czepialstwo z mojej strony, jednak chciałam tylko o tym wspomnieć. Wiem, przemoc, krew, pierwsze ofiary. Wizualizacja nadchodzącej masakry. Mimo wszystko, nieco mnie to raziło. Trochę przekombinowany zabieg.
    Z opisu całej sytuacji jaka zaszła w warowni wnioskuję, że bohater szedł korytarzami tnąc od czasu do czasu służbę. Bez wysiłku, potu, trudu. Wychodzi na to, że cała straż Doliny Smoka wynosiła dwóch mężów, chwała ich bohaterstwu.
    Skomentuję to tak: przybył, zabił, poszedł. „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.” ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie na tym skończę wybrzydzanie. To, co napisałam, jest oczywiście subiektywną opinią, nie jestem kimś, kto chce mówić ci, jak masz pisać i co masz robić w jaki sposób. Tak tylko... piszę.
      Poza tym opowiadanie jest przyjemne w czytaniu. Coś w nim sprawia, że chce się zobaczyć już tę wojnę smoków.

      Usuń
    2. Zawsze odnajduję komentarze (nawet jeśli odpowiadam z dużym opóźnieniem ;P), bo dostaję na maila powiadomienia, gdzie i kto wstawił komentarz :) Zresztą w panelu administracyjnym bloga jest tak samo - więc nic w przyrodzie nie zginie :D
      Och, miło mi, że kolejny czytelnik postanowił się ujawnić - dużo to dla mnie znaczy, zwłaszcza że każda opinia jest dla mnie na wagę złota :)
      Muszę pryznać, że się cieszę - było już kilka osób, które próbowało czytać moją powieść, nie przepadając właśnie za high fantasy i nie dali rady, i bardzo mi schlebia, że Tobie się spodobało i zostałaś na dłużej :)
      Hahahah, to fakt, Mothril jest stuknięty ;P Trochę żałuję, przyznaję się bez bicia, że nie przybliżyłam jego historii w którymś z rozdziałów - może wtedy łatwiej by było go zrozumieć, wgryźć się w jego postać i zobaczyć, dlaczego taki się stał, jaką ma przeszłość i tak dalej.
      Dziękuję za uwagi względem postaci Mothrila - wezmę je pod uwagę i w poprawkach pierwszego tomu postaram się go zbudować tak, by faktycznie wzbudzał grozę, nie był sztampowy oraz płaski - to cenne uwagi, naprawdę! <3
      Przyznam szczerze, e także uważam opis rzezi w warowni za potraktowany nieco po macoszemu (ja, autorka xD) - trochę za mało poświęciłam mu czasu, ale niestety czasem dopada mnie takie przeświadczenie, że jak się rozpiszę i zacznę zwracać uwagę na drobne szczegóły i szczególiki, to całość wyda się nudna, zbyt przeciągnięta i pozbawiona dynamizmu. Ale cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę - postaram się go lepiej napisać w poprawkach :)
      Ach, dziękuję, dziękuję za uwagi - są naprawdę bardzo pomocne i nie, nie odnoszę wrażenia, że mówisz mi, jak mam pisać ;) Po prostu zwracasz uwagę na dość istotne fakty, a jestem za takie zabiegi baaardzo wdzięczna - dzięki temu, gdy będę wszystko poprawiać, czytelnicy dostaną porządny, przemyślany twór bez żadnych baboli literackich, a o to właśnie chodzi :) Dlatego cieszę się, że napisałaś mi to wszystko, cieszę się też, że historia przypadła Ci do gustu i mam nadzieję, że będziesz częściej zostawiała swoje uwagi - są bardzo pomocne oraz przydatne :)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    3. Ogółem rzecz biorąc, to wzorowy ze mnie czytelnik, nie ma co, przebudziłam się po prawie dwóch miesiącach. Wychodzę z formy. XD
      Doświadczenie nauczyło mnie, że znając moje szczęście można spodziewać się wszystkiego - nawet pominięcia przez ciebie tamtego nędznego komentarza pomimo wielu powiadomień, przypominajek, wuwuzel, klaksonów i krzyków. : |
      Przeczytałam wszystko do rozdziału XIV, po czy doszłam do wniosku, że w sumie Morthil był przedstawiony nie tak źle, jak sobie to wyobraziłam tuż po przeczytaniu "warowni"... biorąc pod uwagę ilość wystąpień tego jegomościa. Było go troszeczkę mało, więc w sumie nie wydał mi się bohaterem godnym poświęcenia większej uwagi [pomimo tej jej części odpowiadającej za: jej, on chce ich pozabijać, jej uciekajcie, jej, biedny sir Irving :ccc]. Nie wiem, nie odczułam go jakoś, mniejsza z tym, bo znowu zacznę lać wodę. XD Tylko być możne się powtórzę: miło byłoby poznać nieco więcej wątków dotyczących naszego mieszańca w wersji książkowej, jeżeli taka się ukaże, za co trzymam kciuki.
      Z przyzwyczajenia jakoś przyszło mi pisać takie "wyznania nieśmiałego dzieciaka do swojego senpai'a", ( ͡° ͜ʖ ͡°) bo nie wiem, jakiej mentalności jest autor i jak przyjmie krytykę. Mam tendencję do zawiłego albo niejasnego wypowiadania się, dlatego zawsze w pierwszych "rozdziewiczających" komentarzach staram się określić swoje stanowisko, żeby nie było jadu, kwasu i mych łez. :c
      Postaram się teraz komentować na bieżąco, a jak coś mi się przypomni, w co szczerze wątpię, wspomnę o tym pod konkretnym rozdziałem. Także tentego i fogle... zabieram się do dalszego czytania... zaraz...

      Usuń
    4. Hahahaha, nic się nie stało :P Ogółem to staram się odpowiedzieć na każdy komentarz, nawet taki, który brzmi : "fajny rozdział, czekam na więcej" ;P Po prostu lubię mieć kontakt z czytelnikami, bo czasami wywiązują się z tego ciekawe dyskusje :)
      Fakt, Mothrila było za mało i zamierzam to poprawić w wersji poprawkowej. Jakby nie patrzeć, odegrał dosyć znaczącą rolę,a mimo to potraktowałam go lekko po macoszemu, dlatego postaram się naprawić ten błąd w niedługim czasie.
      Nooo, jest plan, że to kieeedyś wyjdzie xD Póki co po prostu spisuję cały pomysł i chcę pokazać, jak to mniej więcej będzie wyglądać. Wersja książkowa powinna być lepsza i bardziej rozbudowana (jakby już nie była, ostatnio liczyłam i bodajże 16 rozdziałów to już 450 stron a4, więc w książkowym formacie mam spokojnie z 600 stron xD) :P
      Pamiętam swoje dawne czasy, gdy oceniałam blogi na ocenialniach. Stąd też odczułam na własnej skórze różne reakcje na krytykę. Do tego chyba trzeba dojrzeć... A przynajmniej ja chyba dojrzałam i wszelkie uwagi przyjmuję na klatę, bo jeśli coś nie pasi, to znaczy, że nie pasi i trzeba to poprawić. Chyba że czytelnik się myli, o czym wiem, to wtedy spokojnie tłumaczę, co i jak (czasami mam tak ze skomplikowanym nazewnictwem jeździeckim - a że ja siedzę w tym praktycznie całe życie, dla mnie jest zrozumiałe i logiczne, dla innych już nie ;P) bez krzyków, łez i wyzywania :D
      Bardzo się cieszę i życzę miłej lektury! <3

      Usuń