Mothril
zatrzymał wierzchowca mocnym szarpnięciem i zeskoczył na ziemię. Zostawił
zmęczone zwierzę obok głównej drogi, naciągnął kaptur, a potem odchylił jedną z
gałęzi młodej brzozy, by uzyskać lepszy widok na bramę wjazdową do posiadłości,
która stała się jego głównym celem. Nieznacznie zmrużył oczy i uśmiechnął się
pod nosem.
Gdy wsiadał z
powrotem na konia, uprzednio przeglądając broń, jaką dysponował, zaczęło
zmierzchać. Ruszył traktem, nieco zgarbił plecy i starannie schował oręż pod
płaszczem, by nie wzbudzić podejrzeń. Musiał wykorzystać element zaskoczenia.
Mijając wiecznie
otwartą bramę warowni, poczuł głód. Ale jego wnętrzności nie trawiło pragnienie
zaspokojenia żądzy jedzenia czy picia. On chciał skosztować czegoś innego,
czegoś ciepłego, płynnego…
Pragnął krwi.
Gdyby był elfem
czystej krwi, nigdy nie poczułby się tak jak teraz. Elfy bowiem zawsze
pozostawały czyste w swych zamiarach, zwłaszcza Elfy Wysokie. Elfy Leśne także
należały do gatunku tych dobrych, ale ich duszami targały dziksze, bardziej
namiętne uczucia.
On pochodził z
leśnego ludu; jego matka była niegdyś rudowłosą pięknością miłującą wszelkie
stworzenia. Zakochała się w mężczyźnie, człowieku. Na szczęście dla Mothrila
jego ojciec zasłynął w dawnych czasach jako wielki wojownik, przez pewien czas
przewodził oddziałem w armii zasłużonego króla, ale Mothril nie pamiętał tych
czasów. Został wysłany na wychowanie do Thorndile i już nigdy więcej nie
spotkał rodziców.
Dzikie serce
elfa oraz żądza walki człowieka sprawiły, że stał się doskonałym łowcą, godnym
zaufania. I tak oto znalazł się tutaj, spełniając ambicje królowej i wykonując
dodatkowe zadania.
Królowa Isania
będzie z niego dumna.
Gdy wjechał na
okazały, zapuszczony dziedziniec, boczne drzwi w murze zamku otworzyły się i
wyszli dwaj strażnicy nadal przeżuwający kęsy obiadu. Najwidoczniej usłyszeli
stukot kopyt i wyjrzeli, by sprawdzić, kto nadjechał.
— Coś za jeden
i czego tu szukasz? — warknął nieprzyjemnie mężczyzna, mierząc przybysza
wrogim, podejrzliwym spojrzeniem.
— Jestem
znużonym podróżą wędrowcem, liczę na gościnę oraz trochę strawy — odpowiedział
Mothril, podnosząc nieznacznie głowę, by w ostatnich promieniach zachodzącego
słońca strażnicy mogli ujrzeć kawałek jego twarzy.
— To nie
gospoda, a warownia pani Doliny Smoka, Grety. Zjeżdżaj stąd! — Drugi strażnik
przyglądający się tej scenie machnął ręką i stracił zainteresowanie
przejezdnym.
Odwrócił się,
po czym ruszył przez śnieg ku zamkowi.
Mothril tylko
na to czekał. Jeżeli obydwaj mężczyźni staliby razem do samego końca, mógłby
nie zdążyć zabić obydwóch bez wszczynania alarmu. Gdy chodzi o bezpieczeństwo
innych mieszkańców, strażnicy potrafią zmusić się do niemal nadludzkiego
wysiłku pomimo śmiertelnych ran czy ogromnego zagrożenia. Elf nie mógł pozwolić
sobie na popełnienie błędu.
— Słyszałeś, co
powiedziałem? Zjeżdżaj, bo inaczej…
Mothril dobył
miecza tak szybko, że mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania. Strażnik upadł na
kolana, a z poderżniętego gardła trysnęła krew, ochlapując śnieg i pęciny
konia. Zwierzę szarpnęło łbem, odsunęło się, ale nie spanikowało jak większość
wierzchowców widzących śmierć oraz krew dookoła.
Drugi strażnik
zatrzymał się, słysząc tąpnięcie oraz skrzypienie śniegu pod kopytami konia,
już miał się odwracać, ale w tym momencie potężny cios mieczem rozpłatał jego
głowę na dwie części. Mothril z uśmiechem na ustach zeskoczył z konia i ruszył
przez dziedziniec do głównego wejścia, nie przejmując się zabrudzonym mieczem.
Gdy szedł, kawałki mózgu wraz z krwią spadały na ziemię, tworząc krwawą
ścieżkę.
Otworzył drzwi
na oścież i stanął w przejściu, rozglądając się dookoła z pewną dozą
zaciekawienia. Jedna z pokojówek, przebiegająca przez główny korytarz z koszem
przepełnionym brudną bielizną, przystanęła zaskoczona, by po chwili upuścić pojemnik
z krzykiem przerażenia zamarłym na ustach.
Zginęła jako
pierwsza.
Mothril
przeszedł nad ciałem, a poły płaszcza sięgające ziemi zanurzyły się w rosnącej
kałuży krwi ofiary, choć się tym nie przejął. Ruszył w głąb budynku, znacząc
drogę krwawym śladem. Z każdym następnym trupem zaczął sobie coraz bardziej
pofolgować – jedną ze służek odarł z szat i powiesił za nogi pod sufitem, po
czym poderżnął gardło i zostawił tak ciało, kierując się do następnego pokoju,
by zamordować kolejną przerażoną kobietę.
Panią domu
znalazł jako jedną z ostatnich. Skryła się w niewielkiej sypialni; dzierżyła
nieporęczny w jej dłoniach miecz. Ręce drżały, a po policzkach spływały łzy,
jednak Greta stała wyprostowana, wyciągając oręż daleko przed siebie, jakby
miał zatrzymać Mothrila.
— To cię nie
uratuje. Widziałaś, co zrobiłem z twoimi podwładnymi i doskonale wiesz, co
zrobię z tobą — odezwał się wbrew sobie.
Odkąd tylko
sięgał pamięcią, nie rozmawiał z ofiarami tuż przed tym, jak miał je zabić, a
mimo to złamał to przyrzeczenie akurat dzisiaj, akurat teraz! Nie wiedział, dlaczego
to zrobił, ale poczuł potrzebę oznajmienia Grecie, co ją czeka i z czyjej winy
zginie.
— Dlaczego to
robisz, potworze? — wydyszała, nieznacznie cofając się w kierunku otwartego
okna, jednak ani na chwilę nie spuściła oka z oprawcy.
— Mam do
przekazania ważną wiadomość komuś, kogo bardzo dobrze znasz — odpowiedział
tajemniczo i uśmiechnął się, odrzucając do tyłu kaptur.
Na plecy
rozsypały się długie, proste i czarne jak noc włosy, a w świetle dogasającego
słońca błysnęły złowrogo ciemne oczy.
Greta wciągnęła
gwałtownie powietrze, widząc szlachetne rysy napastnika oraz szpiczasto
zakończone uszy wystające zza kosmyków. Ale zaraz znów odzyskała rezon, cofnęła
się jeszcze kilka kroków, wchodząc tym samym na balkon, po czym upuściła miecz
i splunęła na podłogę.
— Po moim
trupie, łowco! — warknęła i skoczyła, znikając Mothrilowi z zasięgu wzroku.
Usłyszał
jedynie plaśnięcie oraz rżenie przerażonych koni w zamkowych stajniach.
Mężczyzna westchnął i poszedł śladem kobiety; wyjrzał zza balustrady i spojrzał
w dół, szybko odnajdując wzrokiem ciało Grety. Leżała w kałuży krwi, a jej
kończyny zostały rozrzucone wokół tułowia w nienaturalnych pozycjach.
— W istocie,
kobieto, po twoim trupie — mruknął do siebie, schował miecz do pochwy i wyszedł
z pomieszczenia.
Szedł pustymi
korytarzami, a obute nogi brodziły we krwi zamordowanych. Wokół jego dłoni wiły
się złote płomienie, liżąc z uwielbieniem skórę swego pana i sięgając ognistymi
mackami gobelinów oraz dywanów. Mothril schodził schodami, zostawiając za sobą
ryk trawiącego zamek ognia; gdy opuszczał budynek, cała górna kondygnacja stała
już w płomieniach.
Mothril
odnalazł ciało Grety i ukucnął przy nim. Spojrzał na zastygłą w niemym krzyku
twarz kobiety, po czym wyciągnął zza paska niewielkie, zakrzywione ostrze.
Spojrzał na elfickie znaki zdobiące metal, wyciągnął z kieszeni spodni
niewielki pergamin, po czym położył go na piersi kobiety i wbił ostrze prosto w
serce nieżyjącej.
Zanim odjechał,
wypuścił z zagród przerażone zwierzęta. Najszybciej zniknęły mu z oczu konie,
przerażone zapachem śmierci, krwi, palonego ciała oraz dymu. Gdy spojrzał w
górę, czarny słup wił się prosto do góry – o to mu chodziło. Chciał, by
wędrująca szlakami grupa elfów oraz dwóch wieśniaków zobaczyli jego dzieło.
Chciał, by tu przybyli. A on poczeka na odpowiedni moment i dokończy wyznaczone
zadanie.
Mothril zniknął
w gęstym mroku z uśmiechem na ustach, odprowadzany zapachem śmierci.
~*~
Coś płonie na północnym wschodzie,
odezwała się nagle Nocna Furia, a gdy Althea spojrzała w górę, dostrzegła dwie
sylwetki szybujących smoków.
— Słyszałeś? —
zapytała Amaondela; elf jedynie kiwnął głową, wypatrując czarnego słupa dymu
wznoszącego się ponad koronami drzew.
— Coś płonie na
północnym wschodzie — powtórzyła elfka, widząc zdziwione spojrzenia przyjaciół.
Iluviel
zacisnął dłonie na wodzach i nieznacznie zmrużył oczy.
— To zły znak —
wymruczał, próbując coś dostrzec w rosnącej przed nimi gęstwinie, ale niczego
tam nie odnalazł.
— Może jakaś
chata w wiosce? — zasugerował bez przekonania Bron, podjeżdżając bliżej
przyjaciółki.
Dziewczyna
wzruszyła jedynie ramionami, ale wszystkie myśli skierowała ku podopiecznej.
Nocna Furio, możesz określić, co to jest?
Smoczyca długo
nie dawała żadnej odpowiedzi, a gdy w końcu takowa nadeszła, wcale nie okazała
się dobrą wiadomością.
To zamek w Dolinie Smoka, Altheo. Twój dom.
Wiadomość
spadła na dziewczynę jak grom z jasnego nieba. Amaondel także musiał się
dowiedzieć od Rubina o zaistniałej sytuacji, bo przekazywał ją szybko reszcie
grupy, a gdy wszyscy spojrzeli z troską na elfkę, ona już podjęła decyzję.
Spięła boki
Escudero tak mocno, że koń aż zarżał w proteście, jednak wykonał rozkaz –
skoczył do przodu, natychmiast osiągając zawrotną prędkość. Huk wiatru w uszach
zagłuszył krzyki przyjaciół, a prośby Nocnej Furii odepchnęła na bok, skupiając
się na jednym celu – dotrzeć jak najszybciej do zamku, by sprawdzić, co się
stało. Może smoczyca się pomyliła i płonęło coś innego.
Nagle kątem oka
dostrzegła obok siebie coś jasnego. Gdy spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła
śnieżnobiałą klacz elfa doganiającą jej ogiera. Iluviel nie wyglądał na złego z
powodu jej pochopnie podjętej decyzji – trzymał się nieco z tyłu i spoglądał
przed siebie, obserwując drogę, którą podążali. Reszta została daleko w tyle,
mocując się ze słabszymi końmi oraz zakupionymi do zamku wierzchowcami, które
nie chciały tak chętnie galopować obok kolegów.
Gdy Escuduro
zaczął opadać z sił, w oddali zamajaczyła otwarta brama. Już z daleka dziewczynę
opuściła jakakolwiek nadzieja. Słup dymu oraz blask ognia widziała już z
daleka, zanim wjechała na główną drogę prowadzącą do zamku. Althea jednak nie
dała za wygraną i zmusiła konia do potwornego wysiłku; dopiero po wpadnięciu na
dziedziniec zahamowała ogiera i przeszła do kłusa, by nagle zatrzymać się i niemal zamrzeć w bezruchu.
Cały zamek
trawił ogień – od najwyższej wieży po piwnice. Wokół unosił się potworny zapach
palonych ciał, a także pył po zawaleniu się jednej ze ścian warowni.
Dziewczyna
zsiadła z konia i niemal natychmiast upadła na bruk, a po policzkach pociekły
jej łzy. Jedyny dom, jaki znała; jedyni ludzie, których pokochała, nie żyli, a
wszystko spłonęło. Nie wiedziała jeszcze do końca, co się stało, ale widok
wstrząsnął nią do głębi.
Tuż obok
przykucnął Ilvuiel. Dotknął jej ramienia i spojrzał na ruiny. Nie zamierzał
szukać ocalałych – z pewnością ten, kto tego dokonał, dopilnował, by nikt nie
przeżył. Ogień pachniał magią i wiedział, że nie zgaśnie, póki nie strawi
ostatniego kamienia oraz ostatniej deski zamku.
Łowca rozpoczął
polowanie.
Elf odepchnął
od siebie dziewczynę akurat w chwili, gdy strzała śmignęła kilka cali od jego
ucha, ścinając kosmyk włosów. Zdjął z pleców łuk i wyciągnął z kołczana pocisk,
obliczył, gdzie ukrywał się wróg, po czym sam oddał strzał, ale nie czekał na
efekty – odskoczył w bok i schował się za niewielkim murkiem okalającym
pobliskie zamkowe stajnie. Althea już tam się ukrywała, wołając ogiera.
Przerażone zwierzę jednak cofało się od dziewczyny, sądząc, że wśród drzew
będzie bezpieczniej.
Na dziedziniec
wpadli pozostali, lecz niedługo mogli spoglądać na płonący dom elfki – konie
zaczęły rżeć i stawać dęba, nie chcąc postąpić ani jednego kroku dalej. Amaondel
zsiadł ze skradzionego w mieście rumaka i puścił go, szybko dołączając do
przyjaciela.
— To łowca —
powiedział Iluviel i wskazał na linię drzew rosnącą za stajnią. — Nie odpuści,
póki mnie nie zabije.
— Zostań tu,
spróbuję go unieruchomić. — Iluviel uniósł brew, ale postanowił nie spierać się
z decyzją księcia.
Łowców dało się
unieruchomić tylko w jeden sposób – śmiercią.
Althea
przysunęła się bliżej jasnowłosego elfa i spojrzała przez ramię na wychodzącego
z kryjówki Amaondela. Wystawiał się na pewną śmierć, więc albo był skrajnie
szalony, albo miał plan.
— Mothrilu,
odwołaj ogień, wyjdź z cienia i porozmawiajmy. Nie musisz tego robić, odwołuję
rozkaz zabicia Iluviela i każdy, jaki wydała ci królowa. — Amaondel nie lubił
obnosić się ze swoim tytułem oraz przywilejami, jakie mu przysługiwały, ale
chętnie z nich korzystał, żeby osiągnąć wyznaczone przez siebie cele.
— Królowa to
przewidziała, książę. — Zwielokrotniony przez magię głos poniósł się echem i
odbił się od ściany ognia, powracając do zebranej na dziedzińcu grupy.
Bron oraz Ron
nadal mocowali się z przerażonymi końmi, ale gdy odezwał się łowca, puścili
oszalałe ze strachu zwierzęta i szybko zsiedli ze swoich, nie chcąc tracić zbyt
pochopnie sił.
Na dziedzińcu
zapadła cisza zagłuszana przez ryk rozszalałego ognia. Długie cienie wiły się
po bruku, śnieg topniał od wysokiej temperatury i wokół ruin szybko powstały
kałuże oraz niewielkie strumienie spływające do dziur i wyrw w ziemi. Na niebie
kłębiły się chmury zwiastujące kolejne śnieżyce, ale na razie żywioł jakby się
powstrzymywał, jedynie obserwując rozwój sytuacji w Dolinie Smoka.
Altheo, co mamy robić?, spytała
zaniepokojona smoczyca, Altheę uderzyła ogromna troska bijąca z myśli
latającego stworzenia. Zrobiło jej się cieplej na duchu z myślą, że ktoś nadal był
na tym świecie, kto kochał ją całym sercem i troszczył się o nią. Nawet jeśli
był wielkości zamku, posiadał skrzydła i paszczę uzbrojoną w ostre zęby.
Trzymaj się Ognistego Rubina, poprosiła
jedynie i znów wyjrzała zza ramienia Iluviela, obserwując księcia oczekującego
na łowcę. Lecz ten nadal się nie ukazywał.
— Nie możesz
odwołać żadnego rozkazu królowej, książę — odezwał się ponownie Mothril, jednak
wciąż wolał skrywać się w cieniu, niż wyjść na dziedziniec. — Nie uratujesz
swojego przyjaciela, tak samo jak nie uratujesz Mrocznego Elfa. Zginie tak jak
pozostali.
— Żaden elf nie
zginie z twoich rąk, póki ja żyję — warknął Amaondel, a wokół jego postaci
zafalowało powietrze; w kilku miejscach przeskoczyły iskry, a wokół stóp uniósł
się błękitny dym. — Wyjdź z cienia, Mothrilu, a może daruję ci życie!
Odpowiedział mu
jedynie śmiech.
— Żaden elf? —
powtórzył szyderczo. — Niech i tak będzie. Zapomniałeś jednak o ludziach.
Amaondel zaklął
w myślach i obrócił się w kierunku Brona oraz Rona akurat w chwili, gdy Mothril
wyskoczył z ukrycia, wyraźnie zmierzając do dwóch wieśniaków. W blasku płomieni
zalśniła klinga miecz dzierżonego przez łowcę, uniesiona wysoko ponad głowę
elfa; ktoś krzyczał, a on, książę Thorndile, wiedział, że nie zdąży ich
uratować.
Ognisty Rubinie!, wrzasnął, jednak
wydawało mu się, że każdy ruch wykonywał nieznośnie wolno, jakby ugrzązł w błocie
i nie wiedział, jak się z tego wydostać. Kątem oka dostrzegł biegnącą w stronę
przyjaciół Altheę, powstrzymaną w ostatniej chwili przez Iluviela. Elf złapał
ją w pasie i z łatwością uniósł nad ziemię, jednak nie zrobił nic, by uratować braci.
Bron odepchnął
na bok Rona w ostatniej chwili i nawet nie zdążył się dobrze przygotować do
zablokowania ciosu – klinga elfickiego miecza weszła miękko w brzuch młodzieńca
i przebiła ciało na wylot. Chwilę później upadł na ziemię.
Stęknął,
upadając; klinga wysunęła się z rany i upadła obok ciała, krew pomieszała się z
kałużami wody powstałymi po rozpuszczonym śniegu. W uszach mu dzwoniło, a obraz
stał się zamazany, jakby za mgłą. W ustach poczuł metaliczny smak i wiedział
już wtedy, że to nie wróżyło niczego dobrego. Bólu nie czuł prawie w ogóle –
było mu jedynie zimno, senność napływała falami z otchłani, namawiając zmęczone
ciało do snu, w który nie mógł zapaść, wiedział to. Musiał walczyć.
Althea
próbowała wyrwać się z żelaznego uścisku Iluviela, ale na nic jej się to zdało,
elf był dla niej za silny. Mogła więc tylko patrzeć, jak łowca przebijał przyjaciela
na wylot mieczem, jak ten upadał na ziemię bez życia. Obserwowała z przerażeniem,
jak czerwony smok wylądował na bruku , po czym próbował złapać napastnika i
zmiażdżyć zębiskami, ale ten okazał się za szybki dla tak dużego zwierzęcia.
Mothril zniknął, zabierając ze sobą śmiercionośny ogień i przerażający, mrożący
krew w żyłach śmiech.
— Bron! — Ron
znalazł się u boku brata najszybciej ze wszystkich.
Podniósł z
ziemi głowę chłopaka i otarł kącik ust z krwi. W tym samym momencie ranny
zakaszlał i uchylił powieki, ale zaraz je zamknął, niczego nie widząc.
— Musicie mu
pomóc! — krzyknęła Althea, w końcu uwalniając się z rąk elfa. Spojrzała
załzawionymi oczami na dwóch jasnowłosych młodzieńców. — Władacie magią,
zróbcie coś!
— Nie jesteśmy
uzdrowicielami, nie umiemy leczyć tak poważnych ran — odezwał się cicho
Amaondel i spuścił wzrok. — Przykro mi.
Althea
podbiegła do chłopaka, kucając przy nim. Bez płomieni rozświetlających okolicę
nie mogła dojrzeć, jak poważnie został ranny jej przyjaciel, jednak sądząc po
bladości skóry, Bron umierał.
Dziewczyna przepchnęła
się obok Rona i złapała nieprzytomnego za barki, podciągając ciało tak, by
spoczęło na jej kolanach, po czym pogłaskała Brona po głowie, łkając cicho.
— To moja wina
— wychlipała, patrząc przez łzy na skrzywioną bólem twarz starszego brata. — Atak
na Brona, zamordowanie wszystkich mieszkańców warowni, spalenie zamku – to
wszystko moja wina!
— Nie mogłaś
tego przewidzieć — odezwał się cicho Iluviel, podchodząc do dziewczyny i
kucając obok niej. Wyciągnął dłonie nad ranę Brona i skupił całą energię na rękach,
gdzie rozbłysło bladozielone światło. — Nie obiecuję, że to coś pomoże, ale
może uda nam się go jakoś uratować…
Nikt nie łudził
się, że dadzą radę – rana była zbyt poważna i rozległa, by ktokolwiek posiadał
jeszcze choćby krztynę nadziei na ratunek. Nikt też nie zwrócił uwagi na
lądującą nieopodal Nocną Furię – wszyscy byli zajęci próbami ratowania chłopaka,
by spojrzeć w kierunku dwóch smoków.
Nocna Furia
czuła rozpacz i bezbrzeżny smutek swojej pani. Były to tak silne uczucia
targające elfką, że szybko zawładnęły i smokiem, wrzucając go w otchłań bólu.
Gad nie mógł tego znieść – żył ze swoim panem po to, by mu pomagać,
uszczęśliwiać go, chronić nawet kosztem własnego życia. Nie mógł zdzierżyć
smutku właściciela, więc robił wtedy wszystko, by na jego ustach zagościł
uśmiech, a czarne myśli rozproszyły się, dając wyjść na powierzchnię tym
dobrym, niezwykle optymistycznym.
Smoczyca
podeszła bliżej dwunożnych istot i usiadła, patrząc z góry na rozgrywaną na
ziemi scenę. Jej błękitne oczy co i rusz spoglądały na Altheę walczącą ze
szlochem wyrywającym się z piersi. Ten widok ciążył na sercu zwierzęcia.
Nocna Furia
zniżyła łeb i wsunęła klinowaty nos między Altheę a Iluviela. Zaskoczony elf
odsunął się szybko na bok, schodząc gadowi z drogi, ale elfka nie poruszyła
się. Wtedy też smoczyca uniosła łapę i przesunęła ją nad ciało umierającego
Brona. Łapa znieruchomiała, a gad przymknął oczy.
Zielony blask,
nieco ciemniejszy niż ten Iluviela, rozbłysnął nagle pod pazurami Nocnej Furii,
wyrywając ciche pomruki zaskoczenia z gardeł zebranych. Nawet Ognisty Rubin
zapiszczał zdziwiony, widząc koleżankę używającą magii w tak młodym wieku.
— Niesamowite —
wyszeptał Amaondel, przyglądając się ranie.
Z początku nic
się nie działo. Rana nadal krwawiła, a magia jakby opływała ciało. Jednak już w
kilka chwil później na oczach wszystkich zebranych rana zaczęła się zasklepiać
– krew przestała cieknąć, organy wewnętrzne poskładały się w całość, a otwory
złączyły ponownie, zasklepiając. Bron zakaszlał kilka razy, ale nie odzyskał
przytomności.
Nocna Furia
odsunęła się i upadła na śnieg, jęcząc cicho. Ognisty Rubin nachylił się i
szturchnął koleżankę w szyję w wyrazie uznania, ale nie śmiał się do niej
zbliżyć; nadal czuł jej ostre pazury na brzuchu i wolał nie konfrontować się z
nią w takim momencie.
Althea z
ogromnymi oczami patrzyła na jasną skórę przyjaciela; niepewnie wyciągnęła dłoń
i dotknęła ciała – poczuła nienaturalną miękkość, więc czym prędzej cofnęła
rękę, pamiętając, że ciało świeżo po leczeniu jeszcze nie wraca do pierwotnej
postaci. Proces zdrowienia jeszcze trwał, choć nikt tego nie potrafił ujrzeć
gołym okiem – przenikliwy chłód nocy mógł pogorszyć stan zdrowia chłopaka,
dlatego dziewczyna ściągnęła z siebie płaszcz i przykryła nim Brona, ponownie
głaszcząc po głowie.
Nocna Furio, dobrze się czujesz?,
spytała elfka, podchodząc do łba gada.
Jestem zmęczona, to strasznie nużące,
poskarżyła się smoczyca, uchyliła powieki i skierowała duże oko w kierunku
swojej pani. Nie chciałam, żebyś była
smutna.
Dziękuję, wyszeptała i upadła na śnieg,
przyciągając do siebie klinowaty łeb i wtulając się w twarde, czarne łuski.
Poczuła pod palcami ciepły oddech, a do uszu dobiegło jej ciche mruczenie
aprobaty.
Iluviel
tymczasem pokręcił z niedowierzaniem głową, uśmiechnął się do siebie i wstał z
ziemi, podchodząc do nadal zszokowanego Amaondela.
— Coś mi się
zdaje, że ten smok zaskoczy mnie jeszcze nie raz, nie wspominając już o jego
pani — odezwał się z uśmiechem elf, a książę jedynie przytaknął, obserwując
przytulającą się parę.
— Musimy stąd
zabrać Brona — mruknął, zwracając się do przyjaciela. — Jeżeli ma przeżyć, musi
pozostać w cieple.
— Sir Irving. —
Elfy spojrzały na Rona trzymającego za rękę brata. — On nam pomoże. Trenował z
nami walkę na miecze, zna nas od dawna.
— To prawda,
Irving to mój stary przyjaciel, możemy mu zaufać. — Iluviel przez chwilę
obserwował zamyślonego Amaondela, a gdy ten skinął nieznacznie głową, ruszył w
kierunku stajni po Escuduro i Yuki, a także jednego z osiodłanych koni, który
nie dał się tak łatwo spłoszyć i pozostał blisko ogiera Althei.
Dasz radę lecieć?, spytała Althea,
odrywając twarz od łusek gada. Chata
Irvinga jest kawałek stąd, a ty wyraźnie nie masz już sił.
Wszystko w porządku, nie przejmuj się mną,
odezwała się smoczyca i wysunęła język, dotykając rozwidloną końcówką policzka
dziewczyny. Althea zachichotała, czując na skórze łaskotanie, ale nie odsunęła
się. Zdążyła zauważyć, że dla smoków ważny był nie tylko dotyk psychiczny, lecz
także fizyczny.
Wstała i
otrzepała spodnie ze śniegu, po czym podeszła do Iluviela trzymającego wodze
jej ogiera. Escuduro zarżał cicho, jakby chciał przeprosić za swoje
wcześniejsze zachowanie. Dziewczyna jednak nie miała mu tego za złe – też była
nie mniej przerażona niż on.
— Amaondelu,
weźmiesz ze sobą Rona, ja pojadę na Yuki, a Althea na Escuduro. Poproś Ognistego
Rubina, by zabrał ze sobą Brona – nie może być transportowany w siodle, to by
go zabiło. — Iluviel z łatwością wydał księciu polecenia.
Potrafił
zachować więcej zimnej krwi niż jego przyjaciel, a Amaondel nie protestował
zbytnio – często wolał, gdy ktoś inny wykonywał jego obowiązki, samemu oddając
się rozmyślaniom lub przyjemnościom.
Gdy wszyscy już
siedzieli na koniach, Ognisty Rubin wzniósł się w powietrze i złapał przednimi
łapami ciało Brona. Zaraz po nim uniosła się Nocna Furia, choć mniej dostojnie
i z większym trudem – zmęczenie wywołane użyciem magii wyraźnie odbiło się na
jej pysku: z oczu nie bił tak silny błękitny blask, a łuski stały się matowe,
zwierzę jednak dzielnie dotrzymywało tempa koledze, nie zostając za bardzo w
tyle.
Althea po raz
ostatni spojrzała na dymiące zgliszcza, westchnęła ciężko i pogoniła konia do
kłusa, zostawiając za sobą nie tylko dom, ale setki wspomnień.
~*~
Dannar czuł w
powietrzu zbliżającą się wiosnę; ptaki w koronach drzew śpiewały w najlepsze do
wtóru z gwizdaniem młodzieńca, a ciepłe promienie słońca delikatnie muskały
skórę, przynosząc ze sobą radość i nadzieję.
Młodzieniec spokojnie
jechał stępem leśnym traktem, z zaciekawieniem obserwując okolicę. Kierował się
na północny-wschód do miejsca, gdzie w nocy dostrzegł wysoki słup ognia z
dymem. Teraz dostrzegał między konarami jedynie cienką strużkę, ale wiedział
już, dokąd miał zmierzać, więc nie przejmował się, gdy i tamten niewielki znak
zniknął z horyzontu, zostawiając bezchmurny nieboskłon.
Po raz pierwszy
od bardzo dawna czuł spokój i pełną harmonię. Nie musiał się martwić ciągłym
zimnem w zamku ojca, jego szalonymi pomysłami i kolejnymi bitwami, jakie
staczał na ziemiach Uralii. Jadąc tak na długonogim wałachu, Armelliano, nie
myślał o przyszłości czy o przeszłości. Żył chwilą, bo tak mu było
najwygodniej.
Droga przed nim
rozwidlała się, jednak Armelliano instynktownie wybrał prawą odnogę, niechybnie
kierując się w stronę, skąd dobywał się czarny dym.
Armelliano był
ogierem bojowym, którego Dannar dostał na piętnaste urodziny od ojca. Stał się
zarazem jedynym prezentem, jaki chłopakowi sprawił ogromną radość. Koń posiadał
też niezwykłą urodę – miał czarne nogi, równie ciemny, długi ogon, a także bujną,
falistą grzywę. Sierść miał niemal pomarańczową, z kolei pysk na chrapach znów
przechodził w czerń; długa grzywka zakrywała bystre, mądre oczy.
A żeby tego było
mało, zwierzę umiało mówić. I posiadało wyjątkowo paskudny charakter.
Mógłbyś w końcu znaleźć sobie urodziwą
klacz, nie nudziłbyś się w tej zimnej, kamiennej stajni, odezwał się,
mocniej stawiając jedno z kopyt na ziemię. Dannar wywrócił oczami i westchnął
cierpiętniczo.
Z początku nie
krył przerażenia, gdy pewnego dnia młody ogier przemówił do niego, wyjątkowo
głośno domagając się jedzenia. Niedługo potem ojciec wyjaśnił mu, że w krainie
stepów, niedaleko lasów zamieszkiwanych przez elfy, żyje potężny lud nazywany
przez wielu Władcami Koni. Ludzie ci obdarzeni zostali magią i od wieków
hodowali specjalną rasę rumaków bojowych, charakteryzującą się właśnie
telepatią. Dzięki tej niezwykłej cesze wielcy królowie tego ludu zawsze
wygrywali wszelkie bitwy, bo ich rumaki były o wiele mądrzejsze od zwykłych
koni.
Dannar jednak
przez wiele lat, odkąd wychował Armelliano, zastanawiał się, kto był na tyle
głupi, by obdarzyć te bestie telepatią.
A już miałem nadzieję, że tamta zeszłoroczna
trawa tak ci stanęła w gardle, że aż zaniemówiłeś z wrażenia, odburknął
sucho Dannar, nieco poluzowując wodze wierzchowca.
Twoje niedoczekanie, Armelliano parsknął
i kopnął powietrze tylną nogą, łudząc się, że Dannar w końcu spadnie z jego
grzbietu, ale młodzieniec po wielu latach ich ciągłych wygłupów tak bardzo
przyzwyczaił się do takiego zachowania, że każde kolejne bryknięcie nie robiło
na nim żadnego większego wrażenia.
Rusz lepiej swój leniwy tyłek, kupo mięsa,
musimy dowiedzieć się, kto rozpalił wczoraj tak imponujące ognisko.
Armelliano
prychnął jedynie, rozeźlony obelgą, ale ruszył galopem, nie chcąc dłużej
sprzeczać się ze swoim panem. Mogliby tak się kłócić do samego wieczora, a
nadal nie doszliby do porozumienia.
Dannar
rozluźnił się i przymknął oczy, rozkoszując się chłodnym powietrzem chłoszczącym
skórę, gdy nagle poczuł, że rozstaje się z siodłem i szybuje wysoko w górę, by
chwilę później wylądować w potężnej zaspie. Kiedy wypluł z ust śnieg, usłyszał
śmiech Armelliano i podzwanianie rzędu, gdy koń zarzucał łbem i skakał z
radości dookoła, dokonawszy czegoś, czego nie udało mu się zrobić od ponad
roku.
Wściekły Dannar
wygramolił się z zaspy, otrzepał płaszcz ze śniegu i wskazał rozbawionego
ogiera, zabijając go wzrokiem.
Przerobię cię na koński pasztet, ty bezużyteczny,
krnąbrny…, zabrakło mu kolejnych obelg, gdy ujrzał to, za czym podążał od
ponad dnia. Nawet Armelliano zaprzestał nabijania się ze swojego pana, w ciszy
obserwując dogasające ruiny śmierdzące śmiercią oraz grozą nawet w świetle
porannego słońca.
Dannar poklepał
konia po szyi i ruszył między potężnymi głazami leżącymi na dziedzińcu. Wysokie
ściany zawaliły się i rozsypały w drobny mak dookoła, przykrywając szczelnie
ziemię. W niektórych miejscach stała woda – pozostałości po śniegu, z daleka od
epicentrum żywiołu.
Potem zaczął
odnajdywać ciała. Powykręcane, zwęglone, twarze zastygłe w krzyku lub tak
strawione przez ogień, że nie pozostawało po nich nic prócz co większych fragmentów.
Dannar przechodził ostrożnie między kolejnymi miejscami zamkowego cmentarza, a
jego wierny przyjaciel podążał za nim, cicho podzwaniając rzędem.
W końcu coś
przykuło jego wzrok. Duży tobołek ubrań leżący na wprost ścieżki wiodącej do
stajni. Gdy podszedł bliżej, ujrzał ciało nietknięte przez płomienie, połamane
na skutek upadku z wysoka, broczące w kałuży zaschniętej krwi.
Dannar uklęknął
i przyjrzał się sztyletowi wbitemu w pierś martwej kobiety. Dostrzegł na
klindze elfickie runy, a bogato zdobiona rękojeść wyraźnie wskazywała na robotę
wynajętego przez kogoś elfa–łowcę. Niewiele myśląc, wyrwał z ciała sztylet i
wyciągnął położoną tam kartkę, przeczytał kilka pospiesznie nakreślonych słów,
i uniósł brwi.
Sprawy zaczęły
się komplikować.
Dannar powoli
wyprostował się i schował znaleziska do niewielkiej torby przytroczonej do
siodła Armelliano.
Co tam znalazłeś, przyjacielu?, spytał
ciekawski koń, próbując coś dojrzeć pomiędzy ramionami młodzieńca.
Mnóstwo dowodów i kłopoty, przyznał i
raz jeszcze spojrzał na ruiny.
Co to znaczy dla nas?
Że mamy masę rzeczy do zrobienia,
przyznał otwarcie Dannar i zgrabnie wskoczył na grzbiet konia, natychmiast
spinając go do szybkiego galopu. Armelliano nie protestował i nie wypytywał o
szczegóły – widać było po minie Dannara, że coś poszło nie tak i teraz
młodzieniec walczył z czasem.
Dokąd jedziemy?, odważył się spytać
Armelliano.
Na spotkanie przeznaczeniu.
I skłamałby,
mówiąc, że się nie bał. Obawiał się, że zawiedzie i nie zdąży na czas.
____________________ ~*~ ____________________
Wiem, długo mnie tu nie było, ale miałam sporo problemów ostatnimi czasy, sporo latania, załatwiania, babrania się i w końcu koniec. Tak, skończyłam szkołę i muszę powiedzieć, że nie czuję się jakoś strasznie szczęśliwa, bo będę tęsknić za pewnymi rzeczami, za niektórymi nauczycielami. Już teraz wiem, że miałam tam tak naprawdę beztroskie życie, a jedynymi problemami były treningi konia i jakieś zaliczenie, na które znów nie umiałam.
Pocieszenie jest takie, że najpewniej na wakacje wyląduję na działce, a to oznacza mnóstwo czasu do pisania, bo Internetu tam nie ma :) Dzięki temu będę mogła dalej pisać Wojnę, jakoś ją tworzyć i, cóż, chciałabym napisać 10 rozdziałów przez ten okres wakacji. A jak to będzie - zobaczymy ;)
Mam nadzieję, że nadal ze mną jesteście! Do napisania! ;)
Publikujesz z takim czasem w plecy, że ja nie pamiętam, co tam było :c Ale był Dannar, więc pewnie spoko xD
OdpowiedzUsuńObyś tylko nie pozwoliła popaść Althei - w sensie nieświadomie pozwoliła - w pętlę użalania się nad sobą. Bo jak chcesz zniechęcić do niej czytelników, to spoko, ale wzbudzenie współczucia to nie tędy droga xD Niemniej lubię to, że ogółem postaci mają do niej średni stosunek, dość zdrowy, że nie patrzą w nią jak w obraz. Bo wiesz, tworząc wybrańca - ostatnia ze swojej rasy i fokle - łatwo można wpaść w pułapkę marysuizmu. Na razie jakoś się bronisz, tyle mogę rzec z pewnością xD Bo bym chyba Altheę własnozębnie zagryzła.
Nooo, głupio mi i kajam się, obiecuję, że nie powtórzę drugi raz tego błędu! Ale wiesz, panikara ze mnie: ta matura i całe to zamieszanie... :P
UsuńOna w ogóle jest dziwna, miała być z niej bardziej stanowcza laska, a wyszła taka... ciapa :c Będę musiała ją poprawić w tej ostatecznej wersji, bo sama czasem z nią nie wytrzymuję, a teraz nagle zmieniać ją o 180 stopni nie mogę, muszę wprowadzać stopniowo jakieś zmiany :P
Nie no, co z niej za wybraniec, skoro nic nie umie? xD Ci, którzy ją chronią i znają już jakiś czas raczej nie będą w niej widzieć drugiego bóstwa, ale pewnie trafią się później i tacy, co będą w niej widzieć matkę wszystkiego i wszystkich ;P
No nic, mam jeszcze duuużo czasu, by to poprawić. Na razie muszę napisać podstawę, by móc na czymś pracować potem :D
„Mothril dobył miecza tak szybko, że mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania. Strażnik upadł na kolana, a z poderżniętego gardła trysnęła krew” – mi się osobiście wydaję, że ciężko by było komuś poderżnąć gardło mieczem, stojąc naprzeciwko niego. Nie wiem, popraw mnie, jeżeli się mylę.
OdpowiedzUsuń„jedną ze służek odarł z szat i powiesił za nogi pod sufitem, po czym poderżnął gardło i zostawił tak ciało” – nie rozumiem, po co zadawał sobie tyle trudu by ją jeszcze powiesić. Nie wystarczyło, że po prostu ją zabił?
„a w świetle dogasającego słońca błysnęły złowrogo ciemne oczy.” – to słońce już wygasa?! Weź mnie nie strasz :P
„Leżała w kałuży krwi, a jej kończyny zostały rozrzucone wokół tułowia w nienaturalnych pozycjach.” – z tego zdania wynika, że skoczyła i ją rozerwało na strzępy. I wychodzi jeszcze na to, że nie chciała usłyszeć wiadomości, dlatego się zabiła, zanim on to zrobił. Dziwna kobieta.
A ta kartka, co to ją łowca zostawił w zamku, to czemu nie spłonęła? Niby ten ogień był magiczny i w ogóle, ale można by to jakoś racjonalniej wytłumaczyć.
Dobra, trochę się dzisiaj naczepiałam początku.
Fajnie, że było więcej brutalności. Wszystko super, ale żeby nie zrobiło się tak, że tak dosłownych scen będzie tylko kilka, bo może to wypaść groteskowo. Niby fajnie jak kawałki mózgu trzymają się jeszcze na mieczu, ale trzeba by tę dosłowność ciągnąć dalej. A całkiem nieźle Ci wychodzą sceny brutalne, także można ich tam spoko powciskać :3
Jak mi ostatnio napisałaś, że sprawa z braćmi się wyjaśni (znaczy, co z nimi dalej będzie), to myślałam, że Bron zginie i będzie po kłopocie. A tu takie niespodzianki xD
Strasznie mało Althei było w tym rozdziale i tak ogólnie, nie za dużo jej ostatnio, chyba. Trzeba by było coś z nią zrobić, bo wszyscy mają już jakieś zadania wyznaczone, oprócz niej. Znaczy, dobra ma uratować świat, się szkolić itd. Ale na razie, wszyscy wszystko robią za nią, takie mam wrażenie.
No i co jeszcze? Końcówka mi się bardzo podobała. A nie możnaby z Dannara zrobić głównego bohatera? xD Dobra, już nie psioczę na biedną dziewczynę, byle się trochę ogarnęła xD
Pozdrawiam i powodzenia na maturze! :)
Dzięki za wytknięcie kilku rzeczy, z pewnością przy ponownym poprawianiu wszystkiego będę o wiele bardziej dokładna w opisach i wyjaśnieniach! ;)
UsuńTen rozdział powyżej pisałam pod natchnieniem Brenta Weeksa, który uwielbia opisywać tak naturalistyczne sceny mordowania i jeżeli mnie to nawet zgrabnie wyszło, na pewno będzie ich o wiele więcej :) A sporo jeszcze walk, trupów i zabijania będzie w tej historii, więc doczekasz się tego mózgu na mieczu, doczekasz ;P
Z Bronem i Ronem to wyszło tak, że w pierwotnej wersji miało ich nie być, Althea miała być sama, ale żeby nie robić z niej sieroty, to wymyśliłam dwóch braci, którzy mieli tylko towarzyszyć jej i tak naprawdę na tym miało się skończyć. Ale z czasem zaczęłam im wymyślać kolejne rzeczy i tak wyszło, że będą jeszcze mieli swoje pięć minut w historii :)
Ach, Althea wszystkich wnerwia, mnie zresztą też, bo miała wyjść mi nieco inna, a spieprzyłam ją dokumentnie, więc mam nadzieję, że w poprawionej wersji będzie miała już jaja, bo teraz to sama czasem mam ochotę ją skopać :P
Ach, Dannarek, Dannarek, nasz mały ulubieniec :3 Niestety głównego bohatera nie zmienię, a Dannar byłby kiepski w roli głównego bohatera ;) Będzie miał jeszcze wiele do powiedzenia, uwierz mi :D
I kto wie, może kiedyś przeniosę go do innego pomysłu, żeby faktycznie zaczął gwiazdorzyć jako główna postać, ale jak na razie pomysł ze smokami mam tylko jeden i jest nią Wojna :P
Dziękuję za komentarz i nie dziękuję z tą maturą, żeby nie zapeszać! :)
Ale coś w tym jest, że bohaterowie drugoplanowi zazwyczaj wychodzą lepiej i są bardziej kochani przez tłum. Swoją drogą, jestem ciekawa, dlaczego się tak dzieje xD
UsuńBo zawsze skupiasz uwagę na pierwszoplanowych - żeby ich decyzje były dobre, ich zachowanie prawe, żeby byli naprawdę dobrzy i często się w tym człowiek gubi, nie robi tego dobrze, postać wychodzi średnia, za to drugoplanowych tworzysz z mniejszą presją, lepiej Ci to wychodzi, bo to przecież tylko drugoplanowy :P I tym sposobem drugoplanowi są lepsi :P
UsuńHm, czyli wniosek z tego taki, że trzeba im poświęcać mniej uwagi, o! A może to jest tak, że nie lubimy jak bohaterowie dokonują słusznych wyborów poprzedzonych konfliktami wewnętrznymi xD
UsuńHej.
OdpowiedzUsuńWpadłam na ten blog przypadkiem, szukając czegoś u Nearyh.
Jak dla mnie, to masz trochę odnośnikow do " Eragona". Sierota, która nic nie wie o rodzicach; człowiek, który wie dużo, ale utrzymuje to w tajemnicy; lekcje szermierki; zniszczenie domu. Nie mówię, że skopiowałas, ale to bardzo podobne.
Czasem akcja przestaje być logiczna. Weźmy tę wodę. Zielonkowata, następnie chyba rubinowa ( zabij, nie chce mi się wracać do tego rozdziału) , potem grafit. On patrzy w mise i , ups jak to się stało, znów ma pierwotny kolor.
Albo wszystko się pali, konie w panice, a na koniec główna bohaterka idzie po wierzchowce do stajni. Według mnie coś nie halo.
O tym gardle już ktoś pisał, nie będę powtarzać.
Ogólnie opowiadanko jest zgrabnie pisane, wciąga, charaktery bohaterów jeszcze się klaruja. Masz też fragmenty, przy których nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Nocna Furia ucząca się lądować, doskonałe.
Pozdrawiam.
Smuci mnie fakt, że wszyscy czytali 'Eragona' i na nim poprzestali, nie sięgając po inne pozycje o smoczych jeźdźcach, które były na długo przed Paolinim :c W dodatku pomysł na historię także powstał na długo przed 'Eragonem', so... nic dziwnego, że bronię się przed tym rękami i nogami ;) W każdym razie na razie spisuję tylko historię, czas na poprawki przyjdzie później, gdy dotrwam do końca trylogii, a to może być naprawdę trudne :P
UsuńDziękuję za wskazanie nieścisłości, gdy będę poprawiać, wszystko zostanie naprostowane :)
Ach, ta Nocna Furia - zamiast przerażać, śmieszy - to mi się udało :D
Dziękuję za komentarz! Także gorąco pozdrawiam! :)
To nie do końca tak, przynajmniej w moim wypadku. Fakt, czytałam "Eragona" i muszę się przyznać, że trochę mnie ostatni tom rozczarował. To jednak moje odczucie.
UsuńSmoki w literaturze? No cóż, pojawiają się i u Tolkiena, Sapkowskiego, Martina itp.
Ja osobiście jednak zakochałam się w cyklu Anne McCaffrey "Smoki z Pern". Osiemnaście tomów trzymających w napięciu, czasem rwałam boki ze śmiechu, szczególnie jak Lessa próbowała wykończyć nerwowo swojego partnera.
W " Wojnie światów" Feista też są i o mało co nie doprowadzają do zguby Thomasa, jednego z bohaterów.
Tak więc nie sądź po pozorach. Jak coś jest na topie, to wcale nie znaczy, że jest doskonałe.I są jeszcze ludzie, którzy czytają dużo.
Poza tym to jest takie trochę moje zboczenie, wielu mi to zarzuca. Czytam jakieś tekst na blogu i już mi się kojarzy z czymś innym, z jakąś powieścią, która wpadła mi w ręce, kiedyś tam.
Pozdrawiam.
Ja 'Eragona' czytałam zaraz po premierze, więc ładnych parę lat temu, dlatego muszę przyznać, że bardzo mało pamiętam z tego, co przeczytałam. Stąd też ciężko mi przyjmować komentarze od osób, które twierdzą, że sporo zaciągnęłam od Paoliniego, bo, szczerze powiedziawszy, więcej wzięłam od Anne McCaffrey, którą czytałaś, chwała Tobie! ;D Od Paoliniego nie pamiętam praktycznie nic - wiem tylko tyle, że wędrował, wędrował i zawędrować nie mógł, w dodatku czytałam tylko dwie części, bo jak usłyszałam, że będzie trylogia czterotomowa, to roześmiałam się w głos i dałam sobie spokój.
UsuńCieszę się, że czytałaś dużo więcej niż większość ludzi o smokach (Paolini nie jest szczytem tego rodzaju, jeśli mam być szczera, stąd też często się oburzam, gdy ktoś czytał tylko 'Eragona' i uważa to za ósmy cud świata), więc nie jesteś przeciętnym czytelnikiem, co dużo dla mnie znaczy, bo będziesz mogła wskazywać sporo nieścisłości, jakichś podobieństw, których raczej chcę uniknąć, choć wiem, że będzie ciężko :)
I ja też mam takie zboczenie, nie martw się, to chyba dotyczy każdego, który czytał w życiu mnóstwo powieści i widzi po prostu trochę więcej :)
Pozdrawiam!
O w morde :D
OdpowiedzUsuńBlog ZAJEBISTY! Serio. Od jakiegoś czasu szukałam czegoś o smokach a tu BUM! Wszystko czyta się płynnie, a co najważniejsze szybko ;d
Nie wiem co wy macie do głównej bohaterki. Mnie jakoś nie wkurza ( NOWOŚĆ! ), chociaż czasami chciałam jej urwać łeb. ;d Ale przez sekundkę ;d
Tak czy siak czekam na kolejne rozdziały.
Weny życzę ;)
Dziękuję! Cieszę się, że historia przypadła Ci do gustu i mam nadzieję, że będziesz często wpadać oraz zostawiać po sobie jakiś ślad! :)
UsuńI fakt, chyba jesteś pierwszą osobą, która darzy główną bohaterkę sympatią, bo nawet mnie ona często wkurza :P
Pozdrawiam! :)
Czy w Twoim opku smoki są ukazane jako złe?
OdpowiedzUsuńTo zależy, jak na to patrzeć, ale staram się je przedstawić jako inteligentne, potężne stworzenia budzące strach w ludziach, ale też ogromny szacunek. Więc z reguły są dobre, choć to tylko zwierzęta, więc potrafią pokazać swoją złą stronę.
UsuńTu się pojawi komć, rozdział przeczytałam, będę gadać, ale jak ogarnę wszystko. ;_; Rezerwuję sobie miejsce, o.
OdpowiedzUsuńTo spiesz się, 27 maja kolejny rozdział! :D
UsuńDobra, dalej mam problemy z ogarnięciem wszystkiego, to króciutko.
UsuńPrzeczytałam i uznaję, że nigdzie nie widzę zgodności z Eragąłem. Spalono dom rodzinny, okej, ale wszystko przebiegło inaczej, a poza tym zgadzają się tylko smoki, a mało smoków w literaturze? ;__;
Am, am. Co do stylu, jest super, czyta się to lekko i przyjemnie. Co prawda, widziałam gdzieś dwie takie same sytuacje, w których przy zabójstwach Mothrila jest najpierw słowo krew, potem przymiotnik od niej utworzony, noale detal.
Althea, powiem Ci, jest... nieprzeszkadzająca. Jest miła, przyjemna, w porządku, ale wychodzi lekko... mdła? Brakuje mi w niej jakieś siły, silnego charakteru, pierwiastka typowości. Póki co *jest*, wiadomo, że będzie mieć decydującą rolę w zdarzeniach. Może przez te wydarzenia się zmieni? A może ma pozostać taką, jaka jest, co wyszłoby w sumie dość ciekawie, bo wszyscy bohaterowie muszą być potężni, charyzmatyczni i co tam jeszcze; a może ona nie.
Koń Danniego wygrał u mnie wszystko, koniec.
Przez chwilę myślałam, że Bron naprawdę umarnął na dobre. D: I szkoda mi się zrobiło chłopaka; powiem Ci, że gdyby zginął naprawdę, to zagranie byłoby cudowne, jeszcze napędza Altheę do działania. Noale jednak się cieszę, że żyje; i powiedz, to tylko moja kwestia, że czuję, jakby ten Bron coś czuł do Althei...? Pewnie tak. XD
Noale. Ciekawe, co było na tym pergaminie. Będzie mnie to gnębić, cholera. ;_;
Krótki ten komć, ale obiecuję, następny będzie ładny. Tak to jest, jak się komcia po tygodniu...
Pozdrówki!
Hejo! Ważne, że dotarłaś i zostawiłaś po sobie ślad :)
UsuńEj, to w Eragonie też spłonął rodzinny dom?... A, no faktycznie! Nie pamiętam, co tam dokładnie się działo, ale chyba coś kojarzę z filmu... Notabene powinnam obejrzeć to sobie, żeby przypomnieć, jak to wygląda i jak smok nie powinien wyglądać xD Ano smoków jest dużo, ale wiesz, jak to jest z tą naszą literaturą: trafi się coś, co dobrze się sprzedaje, okrzykną to bestsellerem, nakręcą film i ludzie stają się wielkimi fanami, choć znają tylko to, co przeczytali/obejrzeli - nic innego podobnego ;)
Wiesz, jak trudno pilnować się z powtórzeniami i synonimami tych słów, jak mi już Nearyh wszystko sprawdzi? Czasami siedzę nad danym fragmentem po kilkanaście minut, by dobrze to ubrać w słowa xD
Nie wiem dlaczego, ale choćbym nie wiem, jak się starała, Althea taka mi wychodzi. Teraz właśnie siedziałam i pisałam dwa rozdziały pod rząd i zauważyłam, że ona faktycznie jest taka... sobie, bo jest. Nie umiem lepiej jej chyba nakreślić. Albo jak będę pisać jeszcze raz pierwszy tom po wszystkich poprawkach, dam jej więcej cech i umiejętności niż posiada aktualnie.
Ach, koń Danniego faktycznie ma charakterek xD To przez to, że czasami zastanawiałam się, co moja kobyła myśli, gdy coś z nią robię, kręcę się koło niej lub razem jeździmy - pewnie mnie wyklina za wszystkie czasy xD
Ach, z tym Bronem i Ronem to będę kombinować jak koń pod górę, że tak powiem :P Ale na razie będą :)
A wiesz, że nawet nie wiem, czy gdzieś napisałam, co było na tym pergaminie? xD Musiałabym sprawdzić, ha ha xD Chyba mam to inaczej wyjaśnione, co tam było na nim :P
A tam krótki - ważne, że treściwy! :) I za to Ci dziękuję! Do napisania! :)
Kolejny rozdizła przeczytany. tym razem trochę więcej niedociągnięć, ale takich małych, że prawie się ich nie zauważa:
OdpowiedzUsuń" początku nic się nie działo. Rana nadal krwawiła, a magia jakby opływała ciało. Jednak już w kilka chwil później na oczach wszystkich zebranych rana zaczęła się zasklepiać – krew przestała cieknąć, organy wewnętrzne poskładały się w całość, a otwory złączyły ponownie, zasklepiając." - powtórzenie zasklepić
"Iluviel przez chwilę obserwował zamyślonego Amaondela, a gdy ten skinął nieznacznie głową, ruszył w kierunku stajni po..." - kiedy niby oni zaprowadzili konie do stajni?
"pogoniła konia do kłusa" - nie znam sie na terminologii jeździeckiej, ale nie powinno być czasem do kłusu?
no i to tyle z mojej strony. Jest coraz lepiej :)
Pozdrawiam
Dzięki za wskazanie błędzików! A co do ostatniego, to jest jednak do "kłusa" ;) Nigdy się mocno nie zagłębiałam w poprawność tych terminów, ale są one w powszechnym użyciu i nigdy nie spotkałam się z tym, by ktoś napisał 'do kłusu' ;)
UsuńYay, cieszę się, że widać poprawę, naprawdę! :D To jednak znak, że coś się u mnie poprawia, choć ja tych zmian w ogóle nie dostrzegam ;P
Utnie mi ten komentarz, na bank.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że odnajdziesz ten komentarz, mimo tego, że piszę go pod siódmym rozdziałem. Nie ujawniałam się wcześniej, bo, cóż, leniwa ze mnie dupa, a przecież po twoim blogu kręcę się już od dosyć dawna. Przerwa świąteczna, sporo wolnego czasu, więcej chęci.
Nie jestem fanką high fantasy, choć fantastykę jako taką lubię, a pomimo to, twoje opowiadanie wydało mi się całkiem zachęcające, na przekór smokom, magii, elfom itd. itp. Tak po prostu, nie wiem jak to wytłumaczyć.
Podchodzę do niego pozytywnie.
Bla bla bla, przejdźmy do konkretów.
Zacznę od Morthrila, który wydaje mi się mało autentycznym bohaterem. Oczywiście, to jego dopiero drugi występ w opowieści (nie licząc tego w sali tronowej Isanii; kopnij, jeżeli się mylę) i na pewno będzie miał okazję zaprezentować się jeszcze nie raz, jednak na aktualny stan fabuły, wychodzi z niego dosyć sztampowy brutal. Postępuje ryzykownie, dosyć pochopnie, co oczywiście tłumaczy jego szaleństwo. Tak, szaleństwo, a przynajmniej tak zinterpretowałam jego przywiązanie względem królowej, łaknienie krwi, spaczoną moralność, sposób działania. Myślę, że nie można tego tłumaczyć dzikimi korzeniami. Po prostu jest stuknięty. ;-; Ale wracając do wspomnianych przeze mnie braku autentyczności oraz sztampowości, bo trochę się z nimi rozminęłam w dwóch poprzednich zdaniach... Wydaje mi się, że cała ta otoczka mroczności, bezwzględności oraz psychopatii nieco spłaszcza postać. Być może jest to celowy zabieg. Niemniej jednak nie pozwala mi on odbierać Morthrila poważnie. Nie boję się go. Nie wzbudza we mnie odrazy, nienawiści. Wydaje mi się naiwnie wykreowaną postacią.
Rzeźnia w warowni. Szkoda, że opis akcji wydaje się dosyć wybrakowany, potraktowany po macoszemu. Być może gdyby nie to, nie miałabym do niego żadnych zastrzeżeń. Zacznijmy od momentu, kiedy nasz bohater wkracza na dziedziniec. Bramy otwarte, nie strzeżone... ale jak to? Miejsce ufortyfikowane, przeznaczone do obrony (bo tak wyobrażam sobie typową warownię), w którym na pewno znajduje się jakieś wojsko, chociażby w postaci straży - tak po prostu dostępne (z tego co sobie przypominam, Greta jest panią okolicznych ziem, a więc jednocześnie osobą ważną i wymagającą, przynajmniej z samej zasady, ochrony). Na dodatek wtedy, kiedy dzień dobiega ku końcowi, a służba oraz szlachta powoli zaczyna kończyć swoją rutynę? To znaczy, żeby wszystko było jasne, biorę pod uwagę to, że Greta być może nie trzymała w ryzach podwładnych (chociaż wydawało mi się, że jest wręcz odwrotnie). Pamiętam także to, że czasy dawnej świetności zamku minęły (znowu, kopnij mnie, jeżeli coś dopowiedziałam). Nie są to przekonujące możliwości takiego niedopatrzenia, jakim jest zostawienie bram samych sobie.
Oczywiście, mieszańcowi udaje się wyeliminować dwójkę strażników. Sam ten fakt nie wzbudza we mnie niczego dziwnego, w końcu jest maszyną do zabijania, jedną z najlepszych zresztą. ALE pozwolę sobie przyczepić się do kawałków mózgu spadających z miecza. Brutalne, owszem, spełniło swoje zadanie. Wbicie miecza w czerep też akceptuję, w końcu to opowiadanie fantasy, nie wiadomo z czego był miecz, nie wiadomo też, jakimi dokładnie umiejętnościami dysponował Morthril. I tutaj zadaję pytanie mojej wyobraźni, jak wyglądała ta broń, że fragmenty wspomnianego wcześniej organu pozostały na nim po wyciągnięciu go z głowy. Mózg rozpadł się, a potem przylepił do ostrza i nie spadł, kiedy wyciągano go czaszki? Nie rozumiem. :c Tak, w tym akapicie widoczne jest ewidentne czepialstwo z mojej strony, jednak chciałam tylko o tym wspomnieć. Wiem, przemoc, krew, pierwsze ofiary. Wizualizacja nadchodzącej masakry. Mimo wszystko, nieco mnie to raziło. Trochę przekombinowany zabieg.
Z opisu całej sytuacji jaka zaszła w warowni wnioskuję, że bohater szedł korytarzami tnąc od czasu do czasu służbę. Bez wysiłku, potu, trudu. Wychodzi na to, że cała straż Doliny Smoka wynosiła dwóch mężów, chwała ich bohaterstwu.
Skomentuję to tak: przybył, zabił, poszedł. „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.” ;-;
W sumie na tym skończę wybrzydzanie. To, co napisałam, jest oczywiście subiektywną opinią, nie jestem kimś, kto chce mówić ci, jak masz pisać i co masz robić w jaki sposób. Tak tylko... piszę.
UsuńPoza tym opowiadanie jest przyjemne w czytaniu. Coś w nim sprawia, że chce się zobaczyć już tę wojnę smoków.
Zawsze odnajduję komentarze (nawet jeśli odpowiadam z dużym opóźnieniem ;P), bo dostaję na maila powiadomienia, gdzie i kto wstawił komentarz :) Zresztą w panelu administracyjnym bloga jest tak samo - więc nic w przyrodzie nie zginie :D
UsuńOch, miło mi, że kolejny czytelnik postanowił się ujawnić - dużo to dla mnie znaczy, zwłaszcza że każda opinia jest dla mnie na wagę złota :)
Muszę pryznać, że się cieszę - było już kilka osób, które próbowało czytać moją powieść, nie przepadając właśnie za high fantasy i nie dali rady, i bardzo mi schlebia, że Tobie się spodobało i zostałaś na dłużej :)
Hahahah, to fakt, Mothril jest stuknięty ;P Trochę żałuję, przyznaję się bez bicia, że nie przybliżyłam jego historii w którymś z rozdziałów - może wtedy łatwiej by było go zrozumieć, wgryźć się w jego postać i zobaczyć, dlaczego taki się stał, jaką ma przeszłość i tak dalej.
Dziękuję za uwagi względem postaci Mothrila - wezmę je pod uwagę i w poprawkach pierwszego tomu postaram się go zbudować tak, by faktycznie wzbudzał grozę, nie był sztampowy oraz płaski - to cenne uwagi, naprawdę! <3
Przyznam szczerze, e także uważam opis rzezi w warowni za potraktowany nieco po macoszemu (ja, autorka xD) - trochę za mało poświęciłam mu czasu, ale niestety czasem dopada mnie takie przeświadczenie, że jak się rozpiszę i zacznę zwracać uwagę na drobne szczegóły i szczególiki, to całość wyda się nudna, zbyt przeciągnięta i pozbawiona dynamizmu. Ale cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę - postaram się go lepiej napisać w poprawkach :)
Ach, dziękuję, dziękuję za uwagi - są naprawdę bardzo pomocne i nie, nie odnoszę wrażenia, że mówisz mi, jak mam pisać ;) Po prostu zwracasz uwagę na dość istotne fakty, a jestem za takie zabiegi baaardzo wdzięczna - dzięki temu, gdy będę wszystko poprawiać, czytelnicy dostaną porządny, przemyślany twór bez żadnych baboli literackich, a o to właśnie chodzi :) Dlatego cieszę się, że napisałaś mi to wszystko, cieszę się też, że historia przypadła Ci do gustu i mam nadzieję, że będziesz częściej zostawiała swoje uwagi - są bardzo pomocne oraz przydatne :)
Pozdrawiam serdecznie!
Ogółem rzecz biorąc, to wzorowy ze mnie czytelnik, nie ma co, przebudziłam się po prawie dwóch miesiącach. Wychodzę z formy. XD
UsuńDoświadczenie nauczyło mnie, że znając moje szczęście można spodziewać się wszystkiego - nawet pominięcia przez ciebie tamtego nędznego komentarza pomimo wielu powiadomień, przypominajek, wuwuzel, klaksonów i krzyków. : |
Przeczytałam wszystko do rozdziału XIV, po czy doszłam do wniosku, że w sumie Morthil był przedstawiony nie tak źle, jak sobie to wyobraziłam tuż po przeczytaniu "warowni"... biorąc pod uwagę ilość wystąpień tego jegomościa. Było go troszeczkę mało, więc w sumie nie wydał mi się bohaterem godnym poświęcenia większej uwagi [pomimo tej jej części odpowiadającej za: jej, on chce ich pozabijać, jej uciekajcie, jej, biedny sir Irving :ccc]. Nie wiem, nie odczułam go jakoś, mniejsza z tym, bo znowu zacznę lać wodę. XD Tylko być możne się powtórzę: miło byłoby poznać nieco więcej wątków dotyczących naszego mieszańca w wersji książkowej, jeżeli taka się ukaże, za co trzymam kciuki.
Z przyzwyczajenia jakoś przyszło mi pisać takie "wyznania nieśmiałego dzieciaka do swojego senpai'a", ( ͡° ͜ʖ ͡°) bo nie wiem, jakiej mentalności jest autor i jak przyjmie krytykę. Mam tendencję do zawiłego albo niejasnego wypowiadania się, dlatego zawsze w pierwszych "rozdziewiczających" komentarzach staram się określić swoje stanowisko, żeby nie było jadu, kwasu i mych łez. :c
Postaram się teraz komentować na bieżąco, a jak coś mi się przypomni, w co szczerze wątpię, wspomnę o tym pod konkretnym rozdziałem. Także tentego i fogle... zabieram się do dalszego czytania... zaraz...
Hahahaha, nic się nie stało :P Ogółem to staram się odpowiedzieć na każdy komentarz, nawet taki, który brzmi : "fajny rozdział, czekam na więcej" ;P Po prostu lubię mieć kontakt z czytelnikami, bo czasami wywiązują się z tego ciekawe dyskusje :)
UsuńFakt, Mothrila było za mało i zamierzam to poprawić w wersji poprawkowej. Jakby nie patrzeć, odegrał dosyć znaczącą rolę,a mimo to potraktowałam go lekko po macoszemu, dlatego postaram się naprawić ten błąd w niedługim czasie.
Nooo, jest plan, że to kieeedyś wyjdzie xD Póki co po prostu spisuję cały pomysł i chcę pokazać, jak to mniej więcej będzie wyglądać. Wersja książkowa powinna być lepsza i bardziej rozbudowana (jakby już nie była, ostatnio liczyłam i bodajże 16 rozdziałów to już 450 stron a4, więc w książkowym formacie mam spokojnie z 600 stron xD) :P
Pamiętam swoje dawne czasy, gdy oceniałam blogi na ocenialniach. Stąd też odczułam na własnej skórze różne reakcje na krytykę. Do tego chyba trzeba dojrzeć... A przynajmniej ja chyba dojrzałam i wszelkie uwagi przyjmuję na klatę, bo jeśli coś nie pasi, to znaczy, że nie pasi i trzeba to poprawić. Chyba że czytelnik się myli, o czym wiem, to wtedy spokojnie tłumaczę, co i jak (czasami mam tak ze skomplikowanym nazewnictwem jeździeckim - a że ja siedzę w tym praktycznie całe życie, dla mnie jest zrozumiałe i logiczne, dla innych już nie ;P) bez krzyków, łez i wyzywania :D
Bardzo się cieszę i życzę miłej lektury! <3