Morze podczas
sztormu stawało się śmiertelnie niebezpieczną pułapką, on wiedział o tym
najlepiej. Lubił jednak wychodzić na balkon starego zamku i patrzeć na
spienione fale uderzające z wściekłością w klify, rozbijające się o skałę i
wracające do swego domu, by po chwili wznowić natarcie. Huk, ostry wiatr i
słone krople w niewyjaśniony sposób go uspokajały, podczas gdy atmosfera w
budowli nie zachęcała do uśmiechów oraz dobrego humoru. W dodatku w warowni
nigdy nie znajdywał żadnego zajmującego zajęcia, dzięki któremu mógł zapomnieć
o nudzie i choć na chwilę oderwać myśli od ponurej rzeczywistości.
Najczęściej
jednak ponura rzeczywistość nie zamierzała opuścić jego.
Cichutkie
chrząknięcie zostałoby zignorowane, gdyby nie fakt, że rozległo się tuż przy
jego nogach. Stęknął zaskoczony i spojrzał w dół, by napotkać przestraszone
spojrzenie dużych, wyłupiastych oczu. Od razu zalała go złość.
Nienawidził
niziołków.
— Panie —
zaczął człowieczek cicho, ale on nie chciał słuchać tego skrzekliwego głosu,
który przyprawiał go o mdłości i dreszcze wściekłości jednocześnie.
— Powiedz mu,
że nie mam ochoty na pogawędki o pogodzie — warknął rozzłoszczony, zaciskając
palce na kamiennej balustradzie balkonu.
Niziołek jednak
nie odchodził, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej. A już na pewno słowa,
które powiedział chwilę później:
— Przewidział
twoją odpowiedź, panie. Nakazał ci przyjść pod groźbą kary śmierci.
Prychnął
mimowolnie rozbawiony, słysząc tę nowinę z ust małego stworzenia. Wiedział
doskonale, że groźby te nie miały żadnego pokrycia.
Stał przy
balustradzie dłuższą chwilę, nadal wpatrując się w wysokie fale. Z dziwną
melancholią stwierdził, że przypominały mu jego samego – tak samo wściekłe,
lecz bezsilne wobec mocniejszego, potężniejszego rywala. Uderzały, ale nie
zdołały zranić.
Tak samo on
krążył wokół przeciwnika, jednak nie mógł mu zrobić krzywdy, bo doskonale
wiedział, że sam by zginął.
Dlatego czekał.
— Panie? —
Nieśmiały głos znów dotarł do jego uszu, przez co skrzywił się wyraźnie i
przeniósł wzrok na nadal cierpliwie czekającego, choć przestraszonego oraz
zziębniętego niziołka.
— Już idę —
mruknął, rezygnując z zabicia stworzenia.
Był jednym z
nielicznych niewolników zdolnych posługiwać się mową powszechną, dlatego też
śmierć tak przydatnego pionka w zamku stałaby się wysoce niekorzystna zarówno
dla niego, jak i pana całej budowli.
Tego, którego
wszyscy się bali.
Zostawił za
sobą sztorm i przenikliwe zimno, chowając się w ciepłej komnacie oświetlanej
jedynie blaskiem pochodzącym z kominka. Ogień trzaskał wesoło, trawiąc suche
szczapy drewna i rzucając łagodne światło na czerwony dywan zakrywający stare,
kamienne podłogi.
Przystanął na
chwilę i ściągnął z siebie płaszcz, rzucając go niedbale na wysokie krzesło
przysunięte do biurka, przy którym lubił przesiadywać i pisać listy.
Nigdy ich nie
wysłał.
Pisał, by nie
dać się zwariować w starym nieprzystępnym zamczysku. W dodatku jego komnata
sypialniana była zarazem jedynym miejscem w całej budowli, które w dziwny
sposób zachęcało do pozostania. Inne pomieszczenia nie zostały objęte tak
troskliwą opieką, nie licząc sali tronowej. Tam zawsze znajdował się ktoś, kto
chciał rozpalić liczne świece, wypolerować rozlatujące się zbroje, umyć
zakurzoną posadzkę, zmyć krew z kamieni…
A teraz musiał
iść, choć rano obiecywał sobie, że spędzi dzień z dala od znienawidzonego
miejsca i człowieka wiecznie przesiadującego na zimnym tronie. Dlatego szedł ze
spuszczoną głową, narzucając sobie szybkie tempo, by jak najprędzej załatwić
sprawę i uciec do swojej komnaty. Przetrwa tam resztę wieczoru, czytając po raz
kolejny liczne księgi opowiadające o zamierzchłych czasach.
Starych drzwi
do sali tronowej pilnowali dwaj zakuci w zbroje strażnicy z pikami. Ani
drgnęli, gdy młodzieniec przechodził obok nich, trzymając ręce w kieszeniach i
wpatrując się w posadzkę. Jedynie delikatny chrzęst metalu dał mu znać, że nie
przeszedł obok nich bez echa. Najwyraźniej nawet żołnierzy zżerała ciekawość, co
też działo się za wejściem do obszernej komnaty.
A działo się
więcej, niż sam młodzieniec mógłby się spodziewać. Już od progu powitał go
wysoki wrzask, a gdy przeszedł kilka kroków, mógł także ujrzeć wszystko, co
rozgrywało się u stóp tronu. I w żaden sposób nie spodobało mu się to, co
zobaczył.
Wysoki
mężczyzna o nienaturalnie czerwonych włosach pochylał się nad nagą, zakrwawioną
dziewczyną i śmiał się jej prosto w twarz, trzymając nóż w ręku. Obserwował z
uśmiechem, jak drobna postać próbuje odczołgać się od niego, zachłystując się
szlochem oraz upokorzeniem, a także bólem i krwią z rozciętej wargi. Dziewczyna
znów wrzasnęła, gdy mężczyzna kopnął ją w brzuch i zaśmiał się histerycznie,
patrząc z lubością na cierpienie słabszej od niego istoty.
— Widzisz to,
mój słodki Dannarze? Słyszysz to? Kocham ten dźwięk! — Młodzieniec wiedział, że
mężczyzna zorientuje się w mig, gdy nadejdzie. Nigdy nie udało mu się zaskoczyć
władcy.
Dziewczyna znów
otrzymała cios w żebra, jednak już nie krzyczała. Wydała z siebie jedynie
żałosny jęk i opadła na posadzkę, tracąc przytomność. Dannar odwrócił wzrok i
schował głębiej ręce do kieszeni.
— Kobiety są
takie słabe! — prychnął mężczyzna i odrzucił na bok nóż, tracąc zainteresowanie
nagą, sponiewieraną ofiarą. — Nigdy nie czerpię zbyt dużej przyjemności z
torturowania ich. Zawsze zemdleją, zanim na dobre uda mi się wciągnąć w zabawę!
Dannar wolał
przemilczeć tę uwagę. Jednocześnie próbował doszukać się jakichkolwiek
podobieństw między nim a tyranem, ale jak na złość umysł ział pustką. On, w
przeciwieństwie do człowieka, który z namaszczeniem wycierał blade dłonie,
uśmiechając się złowieszczo do swoich myśli, nie potrafił z radością obserwować
cierpienia słabszych.
Sprawiało mu to
przyjemność, ale nie karmił się bólem innych.
Dannar w
milczeniu obserwował, jak mężczyzna przeczesuje czerwone włosy bladymi palcami
i zaczyna się histerycznie śmiać, układając dłoń wolnej ręki w dziwny znak.
Zaraz potem z cienia oderwała się czarna plama i przesunęła w kierunku słabo
oświetlonego tronu oraz schodów, na których leżało bezwładne ciało.
— Zabierz ją i
dokończ to, co sam zacząłem. A potem możesz ją zabić lub wykorzystać do badań —
rozkazał zakapturzonej postaci, nawet na nią nie patrząc, po czym odwrócił się
przodem do Dannara, w końcu zwracając na niego zimne spojrzenie, w którym
czyhało szaleństwo.
Niebo przecięła
błyskawica, na kilka chwil rozświetlając ponure komnaty i rzucając poświatę na
twarz mężczyzny.
Dannar zadrżał,
bo ujrzał coś, co od zawsze go w tym człowieku przerażało.
— Wiesz, ilu
ciekawych rzeczy można dowiedzieć się od głupiej wieśniaczki? — Mężczyzna znów
się zaśmiał i usiadł u stóp tronu, patrząc, jak zakapturzona postać łapie
dziewczynę za nogi i ciągnie ku cieniom, by po chwili zniknąć.
Smugi krwi z
rozcięć oznaczyły kamienną posadzkę, ale żaden z rozmawiających zdawał się tym
nie przejmować.
Jakby ten widok
stał się dla nich codziennością.
— Tamta oto Sydya,
córka bogatego kupca, miała odwagę rozmawiać na targu zbyt głośno i w
nieodpowiednim towarzystwie. — Dannar zmrużył oczy, obserwując mężczyznę z
uwagą. — Chodziła i rozpowiadała na prawo i lewo o smoczych jeźdźcach, wiesz? O
smoczych jeźdźcach, o smokach, o elfach, o… krasnoludach. Ukarałem ją za to.
Kolejny grzmot
zagłuszył wszystkie inne dźwięki, w tym dziwne chrobotanie i popiskiwanie
przerażonych myszy, z trudem przeciskających się w kątach, by ukryć się przed
szalejącą na zewnątrz burzą.
Ale tuż po
grzmocie nie zapadła cisza, nie słyszeli jedynie huku rozbijających się o klify
skał i bębniącego deszczu. Słyszeli dziwne chrobotanie przypominające niski
warkot i chrzęst metalu trącego o metal. Dannar zacisnął zęby i odetchnął
głębiej. Wiedział doskonale, co zwiastował ten dźwięk.
— Nie sądziłem,
że dożyję dnia, w którym ktoś będzie mieć na tyle odwagi, by wszczynać bunt… —
wymruczał cicho mężczyzna, wyciągając z szerokiego rękawa zakrzywione ostrze, żeby
z czułością przyjrzeć się starożytnym znakom wyrytym w klindze.
— Landarze — zaczął
niepewnie Dannar, bojąc się, że zwrócenie się do niego po imieniu może oznaczać
gniew. Niepohamowany gniew. Landar bowiem nie lubił swojego imienia, choć
wiedział, że każdy, kto je wypowiadał, mimowolnie rozglądał się dookoła i
ściszał głos. — Nie sądzę, by przekazywanie sobie legend i mitów było
wszczynaniem…
— Skąd możesz
wiedzieć, jakie były jej zamiary?! — Nie zerwał się z miejsca ani nie zaczął
wymachiwać rękoma jak opętany w napadzie wściekłości. Landarowi wystarczało
samo podniesienie głosu i ostre spojrzenie na podwładnych, by wzbudzać respekt
oraz strach. — Nie masz pewności, że opowiadała tym ludziom… legendy i mity,
jak to określiłeś.
— A ty z kolei
nie masz pewności, że dziewczyna wszczynała bunt — odparował, zanim zdążył
ugryźć się w język.
Potem już było
za późno.
W jednej chwili
widział Landara siedzącego u szczytu schodów prowadzących na tron, leniwie
czyszczącego zakrzywiony sztylet, którym lubił wycinać krwawe wzory na ciałach
ofiar. W drugiej chwili czuł na szyi klingę ostrza.
Dannar
przełknął ślinę, ale nie próbował się szarpać. To mogłoby się dla niego źle
skończyć. Stał więc na środku sali cały w nerwach, próbując nieznacznie
przechylić głowę, by ujrzeć twarz oprawcy.
— Ostatnio
ciągle próbujesz podważać moje decyzje — zauważył spokojnie Landar, ani na
chwilę nie poluzowując uchwytu. — A wiesz, jak bardzo polegam na twoim zdaniu w
wielu kwestiach. Jednakże coś… zaczyna się w tobie zmieniać, mój słodki
Dannarze. Powiedz mi, czy mam się tym martwić?
— Nudzę się
tutaj, to wszystko — warknął Dannar, udając rozluźnienie, choć dłonie wciśnięte
w kieszenie już dawno zacisnął w pięści. — Mam dość tej przytłaczającej pogody,
mam dość przeklętych przeciągów i czytania w kółko o tym samym. A przede
wszystkim mam dość tych małych niewolników.
— Niziołki są
świetnymi kompanami, Dannarze. Możesz ich torturować i próbować cokolwiek z
nich wyciągnąć, a one i tak ci nie odpowiedzą, bo nie znają języka
powszechnego. I już masz rozrywkę na chłodne wieczory! — Ręka trzymająca
sztylet zniknęła, a Landar z powrotem pojawił się na schodach, tym razem opierając
dłonie na kolanach i pochylając się, by lepiej widzieć młodzieńca. — Jeżeli tak
bardzo nudzi ci się w zamku, wykonasz dla mnie misję. — Dannar miał ochotę
wywrócić oczami, jednak w porę powstrzymał się od ruchu.
Mógłby znów
odbyć bardzo bliskie spotkanie z chłodnym ostrzem Landara, jednakże drugi raz z
pewnością nie skończyłby się tak subtelnym ostrzeżeniem i ukrytą między
wierszami groźbą.
Misje zlecone
dla niego przez Landara zawsze krążyły wokół jednego tematu – wyeliminować
przeciwnika, który mógłby zagrozić tyranowi w przejęciu władzy. Dlatego
zwiedzanie całej krainy i zabijanie szybko stały się nudną koniecznością.
Dannar potrzebował wyzwania, dreszczyku emocji, nuty niepewności. Takiej misji,
która ciągle wahałaby się między szalą zwycięstwa a porażki. Wolał żyć w
niepewności i czerpać z tego przyjemność, niż wyruszać na misję, znając jej
wynik.
Jednak
wiedział, że znów dostanie zlecenie zabicia kogoś mało istotnego i
najprawdopodobniej niewinnego.
— Masz odnaleźć
przyczynę tych plotek. Znajdź tego, który to rozsiewa, zbadaj teren, przerzedź
szeregi nieprzyjaciela. To chyba wystarczająco dobra rozrywka dla ciebie,
nieprawdaż, mój słodki Dannarze?
Landar
uśmiechnął się, a niebo po raz kolejny przecięła zygzakowata błyskawica,
oślepiając Dannara na kilka chwil. Gdy odzyskał ostrość widzenia i przetarł
oczy, ujrzał wreszcie to, co czaiło się w mroku i obserwowało rozmawiających z
ukrycia.
— Tak… ojcze.
Zadrżał i
odwrócił się, zapominając o ukłonie. Szedł szybko, chcąc jak najszybciej
opuścić pomieszczenie, w którym przebywały dwie najstraszniejsze istoty, jakie
chodziły po starych posadzkach ruin zamku. I jedyne, których się bał.
Gdy zamknęły
się za nim drzwi, odetchnął z ulgą, lecz nie zwolnił kroku. Chciał opuścić to
miejsce i pozbyć się dziwnego uczucia, jakby ktoś go uważnie obserwował.
Jakby
obserwował go smok.
*
Czuła się tak,
jakby stratował ją młody koń. Bolał ją każdy skrawek ciała, lecz najbardziej
ucierpiała niewątpliwie głowa, pulsująca i nie dająca zebrać myśli. Próbowała
otworzyć oczy, ale gdy już uchyliła powieki, ujrzała jedynie czerń. Zostawiła w
spokoju zdziwienie i spróbowała się podnieść, jednak w tym samym momencie, w
którym napięła mięśnie karku, żeby się unieść, ból wręcz rozsadził czaszkę.
Opadła na
ziemię z jękiem i zamknęła oczy, podnosząc powoli ociężałą rękę, by dotknąć
palcami skroni.
— Althea?
Althea! Hej, obudziła się!
Chciała syknąć
na tego, kto miał czelność krzyczeć tak głośno i tak blisko, jednak z ust
wydobył się tylko kolejny cichy jęk.
— Musisz
poleżeć chwilę, zioła jeszcze nie zaczęły działać. — Zmarszczyła brwi, słysząc
obcy głos. Dlatego szybko otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła na tyle, na
ile pozwalała boląca głowa.
Ujrzała nad
sobą twarz zmartwionego Rona, kawałek dalej dostrzegła opartego nonszalancko o
drzewo Brona z nachmurzonym obliczem, a gdy uniosła się lekko, czując się już
na siłach, by to zrobić, dojrzała właściciela obcego głosu.
Potem wręcz
rozdziawiła usta ze zdziwienia, widząc kogoś, kogo nawet nie spodziewała się
nigdy ujrzeć.
Przed nią kucał
najprawdziwszy elf! Tyle razy widziała ich podobizny w księgach, że nie mogłaby
go pomylić z żadną inną rasą posiadającą szpiczaste uszy. Jednak księgi te
opowiadały o zamierzchłych czasach – czasach, gdy te istoty rządziły krainą i
stały na najwyższym szczeblu władzy. I jakoś nigdy do końca nie wierzyła w
prawdziwość swojego pochodzenia.
Tutaj widziała
wysokiego, przystojnego młodzieńca o złocistych włosach i niebieskich oczach,
przyglądającego się jej z zaciekawieniem. Trzymał się na dystans, a gdy Althea
nie zdołała wydukać żadnej sensownej wypowiedzi, elf wyprostował się płynnym
ruchem i złapał za miskę stojącą przy niewielkim, osłoniętym ognisku.
— Wypij to,
powinno pomóc na obrażenia. — Podał jej naczynie i uśmiechnął się kącikiem ust,
zachęcając dziewczynę ruchem dłoni, by wypiła parujący wywar.
Żaden z jej
przyjaciół nie protestował, gdy na nich spojrzała, więc posłuchała się i wypiła
duszkiem białawy płyn, krzywiąc się lekko, gdy poczuła na języku posmak
goryczki.
— Jestem Iluviel,
syn Elorila — przedstawił się elf i ukłonił się głęboko, po raz pierwszy od ich
krótkiego spotkania uśmiechając się szczerze oraz niewymuszenie.
Gdy się
wyprostował i spojrzał na nią z góry, zrozumiała, czemu każda legenda opisywała
elfy jako istoty piękne, pełne gracji i dumy. Wzbudzał ogromny respekt samą
postawą.
— Althea — powiedziała
jedynie i zacięła się, ale przecież nie wiedziała, co mogłaby dopowiedzieć.
Nie znała
rodziców, nikt nigdy jej o nich nie opowiadał, a Greta ciągle powtarzała, że do
stajni podrzuciła ją stara chłopka. Więc przemilczała to i spuściła wzrok,
odrzucając na bok kocyk, którym zawsze okrywała grzbiet Escuduro.
Potarła głowę i
wyczuła pod palcami sporego guza, co wywołało na jej twarzy krzywy grymas
złości. Musiała teraz uważać, bo nawet przy delikatnym dotknięciu skóry syczała
przez zaciśnięte zęby.
— Co tak
właściwie się stało? — spytała, zostawiając na kilka chwil temat jej stanu
zdrowia. — Niewiele pamiętam…
— Nasz plan nie
obejmował twojego upadku. — Wszyscy drgnęli na dźwięk nowego śpiewnego głosu.
Wszyscy oprócz
Iluviela, który odsunął się na bok, dając komuś przejść.
W słabym
świetle dogasającego ogniska pojawiła się kolejna wysoka postać. Althea
zmrużyła oczy, a potem otworzyła je szeroko, widząc elfa o zimnym błękitnym
spojrzeniu. Wydawał się być starszy od Iluviela oraz silniejszy, sądząc po
mięśniach rysujących się pod lnianą koszulą.
— Amaondel, syn
Norfirila, następca tronu Elfów Wysokich. Witaj, Altheo.
Długie włosy
pozostawił rozpuszczone, przez co wyglądał na zwykłego młodzieńca, nie na
poważnego księcia, przyszłego króla jednej z najpotężniejszych ras.
Althea nie
wiedziała, co mu odpowiedzieć. Skłoniła głowę, a po chwili usłyszała czyjś
kaszel. Gdy odwróciła się, ujrzała, że to Ron zachłysnął się wodą z bukłaka i
teraz próbował odkaszlnąć, robiąc się przy tym czerwonym na twarzy.
— Książę! —
wycharczał, a Bron wywrócił oczami, oderwał się od pnia i grzmotnął z całej
siły ręką w plecy brata, by mu ulżyć w chwilowym cierpieniu. — Stwórco,
chciałem zabić księcia!
— Nigdy by ci
się to nie udało, Ronie — odpowiedział uprzejmie Amaondel, choć jego twarz
przypominała kamienną maskę zastygłą w ponurym grymasie. — Nie jesteś tak
dobrym wojownikiem jak ja, z całym szacunkiem.
Bron prychnął i
znów oparł się o drzewo, splatając ręce na piersi, jakby w ten sposób chciał
się odgrodzić od nowych towarzyszy.
— Czy mogłabym
w końcu dowiedzieć się, co tu robicie i czemu straciłam przytomność? — Althei
zakręciło się w głowie. Od nadmiaru niewiadomych i obawy przed nieznajomymi
znów rozbolała ją głowa.
— Jestem
przyjacielem sir Irvinga — odezwał się Iluviel, kucając przy ognisku i
wpatrując się w płomienie z zamyśloną miną.
Amaondel
wycofał się w cień i stamtąd obserwował wędrowców, nie chcąc się wtrącać w
opowieść przyjaciela.
— Kilka dni
temu poinformował mnie, że w dolinie pojawił się dziki smok, który naznaczył
człowieka. Zwykłą dziewczynę, a ta okazała się być elfką. Mroczną Elfką w
dodatku. Nakazał mi przybyć i zabrać cię w bezpieczne miejsce, gdzie nauczysz
się władać magią należną ci od urodzenia oraz staniesz się jeźdźcem swego
smoka.
Iluviel
przerwał, dostrzegając minę dziewczyny. Na twarzy Althei malował się szok i
niedowierzanie. Odnosiła wrażenie, że głowa pęka jej od nadmiaru informacji, a
cała historia wydawała się być jedynie bajką.
— Mroczny Elf? Magia?
Gdzie chcesz mnie zabrać? — Pytania nasuwały się same, bo od początku jej
związania z Nocną Furią nikt nie starał się wyjaśnić, o co tak właściwie w tym
wszystkim chodziło.
Dlaczego każdy
patrzył na nią z szacunkiem, gdy opowiadał o Mrocznych Elfach, dlaczego każdy
powtarzał, że ma zostać smoczym jeźdźcem? I co najważniejsze – dlaczego nagle w
jej życiu zaczęły pojawiać się postaci rodem z legend?
Dorastała w
kłamstwie, chowana przez obłudną kobietę, która pewnie znała jej przeszłość,
znała jej rodziców, lecz chciała, by dziewczyna bardziej cierpiała, więc nie
wyjawiała prawdy. Althea nie wiedziała o sobie nic, choć każdego dnia, stając
przed lustrem, pytała samą siebie, kim jest ta dziewczyna po drugiej stronie
tafli? Dlaczego inni nie mieli fiołkowych oczu, dlaczego jej uszy były
szpiczaste i czemu musiała to ukrywać?
I gdy sądziła,
że zaczęła się przyzwyczajać do męczącej niewiedzy i zaakceptowała siebie taką,
jaka była, spotkała smoka, który po pierwszym dotknięciu twardych łusek
wtargnął do jej umysłu i tam już pozostał, doprowadzając często do bólu głowy.
Nocna Furia
była swoistym kamieniem rozpędzającym lawinę niezrozumiałych dla niej sytuacji.
Sir Irving i szczątkowe informacje, a później rozpoczęcie morderczych
treningów.
Iluviel,
Amaondel, smoczy jeźdźcy…
To było
zdecydowanie za dużo.
Althea zerwała
się z miejsca i zaraz tego pożałowała. Zakręciło się jej w głowie i dopiero
silne ramiona Brona uratowały ją od upadku na twardą, zmarzniętą ziemię.
— Nic z tego
nie rozumiem… — wymamrotała, zaciskając palce na ramieniu przyjaciela.
— Czy wiesz,
dlaczego smoki są taką rzadkością, a informacja o każdym nowym smoczym jeźdźcu
jest starannie chowana i przekazywana jedynie zaufanym ludziom? — spytał powoli
Iluviel, prostując się i wpatrując się w elfkę z góry.
Dziewczyna
pokręciła tylko głową. Iluviel spojrzał na Amaondela, szukając wsparcia, jednak
książę zdawał się być zamyślony, bo nie zareagował w żaden sposób. Wpatrywał
się w ciemność, nie starając się nawet udawać, że interesuje go nowo poznana
dziewczyna i jej przyjaciele.
— Jedźmy stąd,
Iluvielu — odezwał się Amaondel w chwili, gdy elf chciał zacząć tłumaczyć
Althei złożoność tego świata. Wszyscy zwrócili spojrzenia na księcia. — Nie
jesteśmy tu bezpieczni.
Altheę ogarnęła
wściekłość. Od kilku chwil starała się uzyskać odpowiedzi od elfów, jednak do
tej pory otrzymała szczątkowe informacje, które sprowadziły na jej umysł
jeszcze więcej mętliku niż wcześniej. W dodatku nie czuła obecności myśli
smoczycy, co zaniepokoiło ją mocniej niż Amaondel i Iluviel razem wzięci.
— Nie ruszę się
stąd, póki nie dowiem się, co tu się stało! — Bron uśmiechnął się kącikiem ust,
widząc butność w jego przyjaciółce.
Lubił na nią
patrzeć, gdy się złościła; wydawała się być jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj.
Amaondel w
końcu zwrócił twarz w stronę elfki, a zaraz za nim poczynił to Iluviel, nawet
nie starając się ukryć zdziwienia nagłym wybuchem.
— Jak już
mówiłem, sir Irving skontaktował się ze mną i poprosił o bezpieczny azyl dla
ciebie i smoka. Zgodziłem się na to, bo od lat właśnie tym się zajmuję – zbieram
informacje o nowych smoczych jeźdźcach, odnajduję ich i otaczam należytą
opieką. Każdy nowy jeździec jest na wagę złota.
— Jak mnie
znaleźliście? — spytała, splatając ręce na piersi.
Gdzieś w oddali
zahukała sowa, płosząc jednego z koni stojących nieopodal rozmawiającej grupy.
— Sir Irving
powiedział mi, gdzie powinienem cię szukać — przyznał z ociąganiem Iluviel,
potem wskazał ręką milczącego Amaondela — a on odnalazł mnie w jednej z gospód
niedaleko Doliny Smoka. Klacz, którą kupiłaś na targu, należy do mnie i jej
zadaniem było przyciągnięcie twojej uwagi. Potem musieliśmy czekać, aż
wyjedziecie z miasta, by nie zwracać niepotrzebnie niczyjego zainteresowania. Twój
koń spłoszył się i wierzgnął, a ty spadłaś, uderzając głową w gałąź. Dlatego
straciłaś przytomność i dlatego boli cię głowa. Czy teraz wsiądziesz na konia i
pojedziesz z nami do Doliny Smoka?
Althea odniosła
wrażenie, że Iluviel stracił cierpliwość, a w jego glosie pobrzmiewała ledwo
skrywana ironia. Nie wyglądał jednak na zezłoszczonego albo potrafił nieźle
maskować uczucia i emocje.
— Dlaczego nie
jesteśmy tu bezpieczni? — spytała za to Amaondela, zostawiając młodego elfa w
spokoju na kilka chwil. — To zwykła droga, nigdy nikt mnie tutaj nie napadł.
— Zadajesz zbyt
dużo pytań — zauważył ponuro Amaondel i podszedł do swojego konia, po czym
podciągnął popręg i wsiadł na jego grzbiet. Złapał za wodze i skierował go w
przeciwnym kierunku niż miasto, które nie tak dawno opuścili. — Nigdzie nie
jest już bezpiecznie, a zwłaszcza na głównych drogach często uczęszczanych
przez innych ludzi. Musimy się stąd wynosić jak najszybciej, nim wpadniemy w
jakąś pułapkę.
— Ale… —
Chciała zaprotestować, jednak wtedy Amaondel spiął konia i niemal stratował
dziewczynę, nachylając się do niej i patrząc zimnym wzrokiem w przestraszone
fiołkowe oczy.
— Przestań żyć
złudzeniem idealnego świata, bo taki nie istnieje! — zganił ją wyjątkowo
spokojnym głosem, choć mimika i cała postawa zdradzała ogromne wzburzenie. —
Pogódź się ze swoim losem, wsiadaj na konia i staraj się pojąć to, o czym
mówimy.
Nie
dopowiedział nic więcej, choć wyraźnie miał na to ochotę. Althea nie usłyszała
z jego ust żadnego obraźliwego komentarza, jednak odniosła wrażenie, jakby ją
co najmniej spoliczkował. Nie sądziła, że kiedykolwiek poczuje się tak żałośnie
mała, jak w tamtej chwili.
Bron i Ron
zrezygnowali z udziału w słownej potyczce, choć obaj widzieli wyraźnie, że Althea
potrzebowała pomocy. Żaden jednak nie ośmielił się wtrącić w rozmowy istot
potężniejszych od nich samych. Najzwyczajniej w świecie obawiali się
tajemniczych elfów.
Nikt nie
protestował po gwałtownym przemówieniu Amaondela. Ron zasypał ognisko śniegiem
i wsiadł na konia, a zaraz po nim również Bron oraz Althea. Gdy jako ostatni
dosiadł siwej klaczy Iluviel, dziewczyna bez słowa protestu przyjęła od niego
długi sznur, na końcu którego tańczył kasztanowaty ogier.
— Yoko nigdy
bym nikomu nie oddał, dlatego kupiłem jednego z lepszych koni na targu.
Potraktuj to jako zadośćuczynienie — powiedział elf i uśmiechnął się, ruszając
kłusem za prowadzącym pochód Amaondelem.
Althea
zacisnęła zęby i pojechała za nimi, siłując się z niepokornym zwierzęciem, klepiąc
jednocześnie szyję parskającego nerwowo Escuduro. Koń czuł coś w powietrzu,
jednak dziewczyna nie wiedziała, o co mu mogło chodzić. Ciągle zarzucał łbem,
wyrywał jej z rąk wodze i tupał mocno nogami, zamiatając powietrze długim,
czarnym ogonem.
— Uspokój się —
mruknęła do konia, znów kładąc mu rękę na szyi, jednak to nie pomogło
wierzchowcowi w zachowaniu spokoju.
Gdy dziewczyna
odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na kasztanowatego ogiera oraz przyjaciół, ze
zdziwieniem zauważyła, że ich konie także nie wyglądały na zrelaksowane i
szczęśliwe z powodu długiej przejażdżki. Gryzły mocno wędzidła i strzelały
białkami oczu, buntując się.
— Coś się… —
Nie dokończyła, zacinając się w połowie zdania, w końcu zwracając się w
kierunku elfów i obserwując ich konie.
Tamte
wierzchowce nie wierzgały, nie machały wściekle ogonami i nie próbowały brykać;
kłusowały spokojnie, strzygąc uszami i patrząc pewnie przed siebie. Już miała
się odezwać i poprosić o postój, gdy na nad ich głowami przeleciał ogromny
cień.
Wtedy też konie
zupełnie oszalały.
Escuduro zarżał
przenikliwie i stanął dęba, obserwując z przerażeniem potężną bestię
przysiadającą na pobliskiej polanie. Bron z tyłu wrzasnął; to pociągowy rumak
szarpnął mocno głową, wyrwał się młodzieńcowi, przy okazji ściągając go z
siodła, i pogalopował przerażony przed siebie, niknąc kilka chwil potem na
zakręcie. Ron z kolei nie radził sobie z dwoma wierzchowcami naraz, więc
przywiązał postronek do przedniego łęku siodła, co szybko okazało się błędem.
Oszalałe ze strachu zwierzę stanęło dęba i wygięło się pod naporem sznurów,
przewalając wierzchowca chłopaka. Ron w porę spadł i odturlał się kawałek na
bok, jednak dla konia było już za późno. Usłyszeli suchy trzask i głośne rżenie
przepełnione bólem.
Iluviel
odwrócił się i obserwował, jak przywiązany do siodła wierzchowiec szarpie się
coraz mocniej, przesuwając po śniegu zranione zwierzę. Wałach złamał nogę,
upadając, przez co nie mógł wstać i kwiczał tylko, strasząc i tak już spłoszone
rumaki.
Amaondel
zawrócił i pognał w kierunku szarpiących się zwierząt, wyciągnął sztylet i
przeciął napiętą linę. Wszyscy po raz ostatni usłyszeli kwik i tętent kopyt –
koń zniknął tak samo szybko jak pociągowy wałach.
— Ron, Bron,
żyjecie?! — Althea starała się przekrzyczeć ranne zwierzę, jednocześnie
skupiając się na uspokojeniu ogiera.
Gdy usłyszała
głośne wołanie przyjaciół, w końcu szarpnęła za wodze i zmusiła rumaka do
postawienia wszystkich czterech kopyt na ziemi. Escuduro posłuchał niechętnie,
a gdy znieruchomiał i zaczął głośno wciągać powietrze, poczuła, że drży i stoi
cały napięty, gotów w każdej chwili do ucieczki.
Iluviel
podjechał do rannego konia i zsiadł z Yoko, klękając na ziemi. Dotknął jego łba,
przymknął oczy i wymruczał pod nosem kilka dziwnie brzmiących słów, których
znaczenia Ron, będący najbliżej, nie zrozumiał. A później ze zgrozą ujrzał, że wierzchowiec
nieruchomieje i zamyka oczy.
Na polanie
nastała pełna napięcia cisza przerywana jedynie charczeniem Escuduro.
— Coś… coś ty
zrobił? — wyjęczał Ron, zapominając w sekundzie o przyczynie przerażenia
wszystkich koni.
— Skróciłem
jego cierpienia — powiedział i podniósł się, podchodząc do młodszego z braci i
podając mu rękę.
Ten jednak ją
odtrącił i odsunął się od elfa, patrząc na niego ze strachem.
Althea
rozdziawiła usta i przeniosła wzrok na Amaondela, który obserwował całą
sytuację z ogromnym spokojem. Jakby ukracanie cierpień innych stanowiło dla
niego codzienność. I tak, jakby lądujące na polanie smoki nie były dla niego
żadną nowością.
Elfka czuła, że
to zaczynało ją powoli przerastać.
Smok schylił
się i przysiadł na łapach niczym kot, owijając ogon wokół ciała. Łypnął wielkim
okiem na dwunożne istoty i otrzepał szyję z drobinek śniegu oraz kryształków
lodu.
— Dlaczego
pozwoliłeś na to Ognistemu Rubinowi? — warknął Iluviel, podchodząc do swojego
przyjaciela.
Zignorował
słabe protesty Rona; nie miał ochoty tłumaczyć człowiekowi, że władał magią,
której on nigdy nie pojmie, a ukojenie bólu zwierzęcia było jego obowiązkiem.
Gdyby tego nie zrobił, zżerałyby go wyrzuty sumienia.
— Nie będę
rozkazywać mojemu smokowi, gdzie ma lądować, a gdzie nie — odpowiedział
spokojnie Amaondel, patrząc na elfa z góry.
Jego chłodne
spojrzenie zdziwiło Iluviela, ale tylko na chwilę. Książę od zawsze był uważany
za tego ponurego, sztywnego elfa stosującego się do zasad. Taką też taką odgrywał
rolę – dawał przykład pobratymcom i pokazywał, że gdy już zostanie królem,
stanie się dobrym, sprawiedliwym władcą.
Był
przeciwieństwem Iluviela – zawsze pogodnego, łaknącego przygód elfa o
czarującym uroku osobistym. Przez co zawsze dochodziło między nimi do spięć i
potyczek słownych.
— Komuś mogło
coś się stać, Amaondelu — zauważył trzeźwo elf, wskazując na podnoszącego się
ze śniegu Rona i Brona łapiącego wodze Escuduro, by Althea mogła zsiąść i
odetchnąć przez chwilę.
Amaondel nic
nie odpowiedział. Wpatrywał się za to w Altheę. Dziewczyna stała nieopodal,
patrząc z zafascynowaniem na potężnego, czerwonego smoka. Gdy gad spojrzał w
jej stronę, lekki uśmiech zniknął z twarzy elfki, za to wstąpił grymas niepokoju
przemieszanego ze strachem.
— Gdzie twój
smok, Altheo? — spytał Amaondel, zwracając wierzchowca w jej stronę.
Iluviel
zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na zdezorientowaną Altheę.
— Ja… nie wiem
— przyznała i objęła się ramionami, jakby było jej zimno, choć miała na sobie
ciepłe ubrania podszyte futrami. — Gdy straciłam przytomność, straciłam z nią
kontakt.
— To niemożliwe
— przyznał cicho Iluviel i pokręcił głową. — Więź zerwać może tylko śmierć.
— Co przez to
sugerujesz? — Bron nie ukrywał wściekłości. Podszedł do dziewczyny i objął ją
opiekuńczo ramieniem. — Że kłamała? Że Irving kłamał? Obaj z Ronem widzieliśmy
smoka.
— Gdy ktoś
naznacza smoka, jego umysł łączy się z umysłem gada na zawsze, to jest do czasu,
gdy któraś ze stron nie straci życia. Jeżeli umysły znajdują się daleko od
siebie, nie mogą ze sobą rozmawiać, ale czują swoją obecność, dzięki czemu
wiedzą, gdzie druga strona w danym momencie się znajduje. Tego nie można zerwać
zwykłym upadkiem z konia i utratą przytomności. Coś jest nie tak.
Bron nachmurzył
się jeszcze bardziej i wzmocnił uścisk, ale tym razem Althea nie protestowała
przed tą manifestacją uczuć. Gorączkowo nawoływała podopieczną, czując na
skraju umysłu nieśmiałą iskierkę obcej obecności. Uczepiła się tego i starała
się przyciągnąć smoczycę do siebie, choć odnosiła wrażenie, jakby chciała
przysunąć ogromny głaz.
— Jest tylko
jeden sposób, by się przekonać, gdzie jest smoczyca — odezwał się nagle
Amaondel, a reszta spojrzała na niego bez zrozumienia.
I wszystko
potem potoczyło się lawinowo.
Ognisty Rubin
rozwinął skrzydła i uniósł się w powietrze, nabierając wysokości. Gdy
ktokolwiek pojął, co miało za chwilę się zdarzyć, było już za późno.
— NIE! —
wrzasnęła Althea, upadając na śnieg, ostatkiem sił próbując uciec przed
rozwartą paszczą smoka, jednak nadaremno.
Potem usłyszeli
potężny ryk, który wstrząsnął nimi aż do głębi.
I wszystko
pokryła biel.
___________________ ~*~ ____________________
Muszę spiąć dupkę z pisaniem tej powieści, bo coś mi nie idzie 8 rozdział. Ciągle mam jakieś kryzysy, ale to bardziej w życiu prywatnym, które potem przekładają się na moje chęci do pisania czegokolwiek... Ale będę się starać to zmienić, choć teraz zaczną cisnąć w szkole w związku z maturą i egzaminem zawodowym.
Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale ruszyłam z publikacją mojego nowego projektu: Historie Faerunu. Jest to Fan Fiction na podstawie gry komputerowej typu RPG - Neverwinter Nights 2. Jeżeli ktoś zna, zapraszam, a jeśli nie, zachęcam do poczytania, bo także jest z gatunku fantasy :)
Kolejny rozdział już za miesiąc! Piszcie, co sądzicie, bo nowe postaci nam przybyły do tego cyrku :P
Dannar <3
OdpowiedzUsuńAch, przez Ciebie tak go wychucham i wydmucham, że przyćmi inne postaci xD Ale to fajnie, chociaż jeden będzie zajebisty xD Też go lubię ;P
UsuńCo przeze mnie :c Musiałam zostać czyjąś fanką, a on jest najfajniejszy. Może powinnaś zacząć ignorować swoje główne postaci też...? xDD
UsuńNo jasne, a powieść nazwijmy "Dannar", bo w sumie on jest najbardziej zajebisty xD
UsuńChodzi mi o to, że może wtedy Althea by wyszła lepiej... xD Bo o Dannara się w ogóle na początku nie troszczyłaś z tego, co mówiłaś!
UsuńNo nie, nie troszczyłam się, bo on taki poboczny, choć będzie mieć duuży wkład w historię, jak i w główną bohaterkę... więc... kto wie, może właśnie trzeba olewać postaci, żeby lepiej wyszły? xD
UsuńDuży wkład w główną bohaterkę. Nie powiem, zabrzmiało to dość... przewrotnie. Ekhu-ekhu xD
UsuńPożyjemy, zobaczymy :P Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo! xD
Usuń...! Hue-hue-hue. Mówisz to do bardzo spaczonej, niemoralnej osoby... xD
UsuńStwórco, z kim ja żyję ;__; Ale w sumie ja nie lepsza xD
UsuńDannar! Pamiętam tę postać i nawet mi świta, że go lubiłam, ale nie mogę mieć pewności. Hmmm. Póki co mamy za mało, żeby wydać werdykt, ale na tę chwilę mogę śmiało powiedzieć, że jest intrygujący (osoby pozostające blisko tyranów zwykle są o wiele bardziej interesujące od tychże władców, którzy na ogół po prostu mieli/mają jakiś kompleks niższości do pokonania i dlatego dążyli do podporządkowania sobie innych :P). Ponadto mam jakieś przebłyski dotyczące roli, jaką pełnił, i jak rozwinęła się owa misja, ale żadnych konkretów, więc - czekam! :) O! W poprzedniej wersji też chyba za niziołkami nie przepadał.
OdpowiedzUsuńZa to Landar... (Jak go nazywać, skoro nie znosi tego imienia?). Jego zachowanie zupełnie nie odpowiada temu, jakie pamiętam... i bardzo dobrze. Węszę tu ciekawy materiał, zwłaszcza po słowach, jak to miło torturuje się niziołków, bo nic ci nie powiedzą. ;D Normalnie muszę to sobie zapisać.
Amaondel bardzo królewski. :3 Kurczę, to niepowstrzymanie smoka niezbyt mądre z jego strony, bo wielki smok to dość wyraźny znak obecności pewnych osób w danym miejscu... chyba że Ognisty Rubin jest równie królewski i ma w dupie co mu każą. :3 Ryk, hm, to jest czy Nocnej Furii? Pewnie się dowiemy w następnym rozdziale. O, w tym miejscu pragnę złożyć zażalenie - to drugi cliffhanger pod rząd. Odrębna rzecz, że ich nie lubię (historia jest sama w sobie interesująca, nie musisz się uciekać do podobnych sztuczek ;) ), ale jeden za drugim jakoś mi zgrzyta.
Spinaj dupkę i pisz, ale przynajmniej masz te kilka rozdziałów do przodu, więc w razie kryzysu pisarskiego blog nie stanie. Ja piszę na bieżąco i potem pół roku nic nie wstawiam (staram się poprawić i nawet mi wychodzi...).
Zdrówka!
Everybody loves Dannar, tyle w remacie, że tak powiem xD Jego rola... nie będzie taka sama jak w poprzedniej wersji, ale początki pewnie się nałożą na siebie, a co dalej... zobaczycie :P W każdym razie muszę tą postać dopieścić, bo facet ma sporo fanek i potem mogą być problemy, jeśli coś mu się stanie, haha xD
UsuńAch, w ogóle z nim to też będzie zabawna historia, ale muszę trzymać język za zębami, bo popsuję Wam całą radość z czytania i próbowania rozgryzienia tego wszystkiego :P
Amaondel też powalony jest... Tak w sumie stwierdzam, że każda z tych postaci ma jakieś ubytki psychiczne, no ale cóż mogę na to poradzić - jaki pan, taki kram xD
Ach, muszę pisać do przodu, bo jakbym miała pisać na bieżąco... to rozdziały pojawiałyby się raz na dwa miesiące lub rzadziej ;P A tak to jak mi się zmniejsza zapas, to spinam dupkę i piszę kolejny rozdział, żeby nie zostać w czarnej dupie potem xD Bo ja z reguły mam tak, że na pisanie zostaje mi mało czasu i nie lubię pisać pod presją ;)
Pozdrawiam! ;*
Pamiętam jedynie jego hm-hm konfrontację z Altheą i jej niespodziewany, choć rozczarowujący wynik oraz garść nieistotnych szczególików, których autentyczności nie jestem pewna, więc wciąż jestem dobrym materiałem do bycia zaskakiwaną. :P Hej, ale pomyśl o tym od drugiej strony - jeśli Dannarowi coś się stanie, zaraz zleci się banda bab gotowych zagłaskać go na śmierć! :D
UsuńLudzie normalni są nudni! ;)
Dwa miesiące? Jeszcze nie ma za bardzo się czym martwić, u niektórych bywa gorzej. Ale rzeczywiście, lepiej pisać na zapas. (Mówi to osoba, która nigdy tak nie robi).
Nie no, na pewno Dannar nie będzie mieć lekko, ale myślę, że plan jego historii będzie o tyle ciekawy, że każda jego panienka będzie baaardzo zadowolona :P Tylko muszę tak to wszystko zgrabnie napisać, żeby tego nie spieprzyć, bo pierwszą, która mnie ubije, będzie na pewno Nerka xD
UsuńPrzede mną matura, muszę mieć zabezpieczenie w razie ewentualnych zrywów nauki, więc wolę pisać z wyprzedzeniem, bo te zrywy wraz z nadchodzącym majem mogą być coraz częstsze :P
Możesz się przed nią bronić argumentem, że jeśli umrzesz, nie będziesz miała jak tego odkręcić. :P
UsuńOoo, mnie też by się przydały zrywy do nauki... właśnie kończą mi się ferie i nic w tym kierunku przez ten cały czas nie zrobiłam. ;__;
Żelazny argument nie do przebicia! :P
UsuńEch, ja mam za 2 tygodnie i już teraz wiem, że co najwyżej zrobię podczas nich prezentację maturalną i na tym się skończy xD
Ja mówię sobie, że przecież naukę zaczyna się od studniówki... a ja jej jeszcze nie miałam. xD
UsuńHa! Wiedziałam, że ten szablon jest dla ciebie! :D
Ja już miałam, no ale... nadal brak chęci, by zacząć się uczyć xD Matura to bzdura przecież ;P
UsuńNie, szablon znalazłam przypadkiem, nie zamawiam na szabloniarniach, bo najczęściej jest tak, że nie trafiam w kolejkę. Pobrałam sobie i jest on tymczasowy, ale zamówionego nadal brak... :c
Nagle wchodzę i "cooo?! już piąty rozdział?". No, mam spore zaległości, które wypadałoby w końcu ogarnąć i nadrobić. jest dwa rozdziały do tyłu i to długie rozdziały *.*! Będzie, co robić na ferie. A Ty pisz, pisz i aby żadnych poważniejszych komplikacji nie było :))) Niedługo napiszę coś sensowniejszego xD
OdpowiedzUsuńShetani
O rany, żyjesz, jak się cieszę! <3 Już myślałam, że coś Cię porwało :P
UsuńNo to nadrabiaj, nadrabiaj, kochana, masz co nadrabiać :P
Ach, żeby tylko mieć jeszcze siłę na pisanie... Ale moją nadzieją są weekendy :P
Aaaa! Ogarnęłam sobie konto na blogspocie! Ale ze mnie informatyk normalnie xD Dobra, teraz przyjdźmy do rzeczy.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, bo zapomnę:
"Taką też taką odgrywał rolę" - o! to wyłapałam, a poza tym jest ślicznie. W ogóle styl Ci się poprawił, prawda? ;> No, nie czytałam u Ciebie jeszcze lepiej napisanego rozdziału. Aż by się chciało więcej i więcej.
Pamiętasz jak się czepiałam tego rozciągania i skracania czasu akcji (czy tam, cholera wie, jak to nazwać)? To w tych ostatnich dwóch rozdziałach jest ona świetnie poprowadzona. Jest trochę napięcia, trochę codzienności, trochę akcji. Trzymaj tak dalej :)))
Co do bohaterów, to mam mieszane uczucia. Znaczy nie mogę sobie jakoś wybrać ulubionego. Trochę ich się namnożyło ostatnio xD Chociaż może przypadł mi do gustu Amaondel. Tak, jak na razie on jest całkiem fajny. Aha, a co do tych negatywnych postaci, to ja widzę, że stworzyłaś niezłą patologię! Cudownie *.* Landar jest nieźle popie... przony <3 Natomiast królowa mi się podoba. No, jest taka, no inna. Wyróżnia się, odchodzi od tych "dobrych, miłych elfów", aczkolwiek mam nadzieje, że nie jest taką psychopatką, jak wyżej wymieniony pan :D A co do głównej bohaterki, to mam wrażenie, jakby odeszła na drugi plan, była tylko pionkiem, a historia kręciła się wokół innych, ale w sumie i tak średnio ją lubię xD
Brawo xD Jestem z Ciebie dumna :P
UsuńByć może mi się poprawił... Hm, na pewno więcej opisuję i staram się, żeby tekst miał ręce i nogi, ale czy mi wychodzi, to już Wy musicie oceniać, bo ja, wiadomo, różnic wielkich nie będę dostrzegać, bo ciągle piszę z małymi przerwami, gdy dopada mnie twórczy kryzys :P
Pamiętam, pamiętam, staram się właśnie dawkować tę akcję i wszystkiego po trochu, żeby nikt nie musiał potem na mnie krzyczeć ;P Ale wiadomo, ja uwielbiam, jak coś się dzieje, więc tej akcji zawsze będzie nieco więcej niż reszty :P
Każdy cieszy się z moich patologicznych postaci, wariaci ;P Ale myślę, że takie patologie są fajniejsze niż zwykły, stary schemat dobra i zła ze szczęśliwym zakończeniem.
Nikt nie lubi i nie zwraca uwagi na Altheę, tyle przegrać ._____. Muszę to zmienić xD
Przynajmniej nie jest nudno i całe to "zło" wypada naprawdę nieźle w ogólnym zarysie :P
UsuńNo bo przychodzą do Althei ciągle jacyś nowi faceci i każdym mówi jej coś po swojemu. To się nie ma, co dziwić, że dziewczyna gdzieś w tym wszystkim zanika xD
Nie no, akcja dobra rzecz, ale jakby w każdym rozdziale się mordowali, zjadali czy tam co jeszcze można robić, to też trochę średnio. A tak jak teraz jest, to jest dobrze :)))
Aha, a tak w ogóle, bo zapomniałam dodać, a lubię sobie pospamować :P, to zaczęłam pisać opowiadanie http://trwalosc-pamieci.blogspot.com/
UsuńWięc jakbyś miała czas i ochotę, to serdecznie zapraszam :)
Jasne, w wolnej chwili na pewno tam zajrzę :) A że tych wolnych chwil mam malutko, niczego nie obiecuję na sto procent ;)
UsuńAle śliczny szablon. <2
OdpowiedzUsuńTyle tytułem wstępu. Jeśli przypadkiem zauważysz podobieństwo, choćby fizyczne, pomiędzy Landarem a jedną z postaci w moich historiach, plagiatować nie zamierzam, przypadek. ;-;
Ciekawi mnie, co zrobisz z Dannarem, bo postać z dużym potencjałem, który już wykorzystujesz.
Amaondel jest dla mnie człowiekiem-zagadką, bo niby to jest w porządku, a jednak w tym rozdziale był takim... nudziarzem. Personalnie, nie chodzi o kreację, żeby nie było.
Ła, skąd ta biel, w sensie czemu straciła przytomność? Dokąd nas przenosisz? I czemu wszyscy zachowują się jak w miejscu toptoptop sikret? Tyle pytań bez odpowiedzi... < 2
Akurat trafiłam przypadkiem, jak szukałam szablonu na innego mojego bloga :P Idealnie pasuje do historii, nawet z taką samą nazwą! <3
UsuńSpoko, nie ma problemu, nie będę Cię posądzać o plagiat :D
Ach, Dannar to perełka tej historii, odegra, coś czuję, o wiele większą rolę niż początkowo dla niego planowałam xD A to wszystko przez jego fanklub xD
Amaondel też i dla mnie jest zagadką, jego rola w historii nie została jeszcze dobrze nakreślona, ale ogólny plan jest taki, żeby faktycznie był takim... nudziarzem, co to bardziej wkurza niż można go lubić xD
Te i jeszcze więcej odpowiedzi znajdziesz w następnym rozdziale :P
Cooo?! Amaondel nudziarzem? No weeeź, jak to tak? Nie rób mi tego :( Jak ktoś, kto należy po części do tej patologii może być nudny? Ja mu mogę poszukać jakiegoś zajęcia xD No przecież ma smoka, nie? Myślę, że dałoby się znaleźć więcej zalet. Chyba xD
UsuńMam wrażenie, że Rondel zaraz też dostanie fanklub i biedna Sen Chu nie będzie wiedziała, co z tyloma fantami zrobić... xD
UsuńCholera... Mam przesrane, naprawdę xD Nic tylko iść się powiesić z wami, serio xD Ech, dobrze, spróbuję pomyśleć nad tym Amaondelem coś więcej :P
UsuńA mówiłam od razu - zrobić plan całej powieści i się go trzymać, byś teraz nie miała problemów xD
UsuńJakoś mi ten plan nie idzie, szczerze powiedziawszy xD Gdybym go zrobiła, zanim zaczęłam pisać, byłoby o wiele prościej... Ech, cała ja, muszę sobie utrudniać życie :P
UsuńOjeju, wchodzę tu sprawdzić, czy Sen Chu odpowiedziała na mój komentarz... A tu niespodzianka, bo komentarza nie dodałam XD Borze liściasty, daj mi więcej ogarnięcia!
OdpowiedzUsuńNo nic, jakoś to przeżyjemy. A więc, droga Sen Chu, chciałam Cię poinformować, że również dopisuję się do fanklubu Dannara (hehe, z pewnością Cię to zaskoczyło) jak i również posądzam Cię o inspirowanie mnie. Po raz setny, czy też tysięczny zabrałam się za swoją historię. Teraz mam nadzieję, że będzie miała ręce i nogi, a nie tylko głowę i smoczek w ustach. ;_;
Rzeczywiście, jak tak patrzę, to styl masz coraz lepszy, ale co się dziwić, skoro ciągle ćwiczysz i piszesz? Jednak jak tak czytam, to przyłapuję się na tym, że sięgam myślami do tej poprzedniej publikowanej przez Ciebie historii i zastanawiam się, jakby się potoczyła...
Pisz dalej, życzę Ci weny i wytrzymałej klawiatury!
Trzymaj się ciepło!
www.ostatnia-furiata.blogspot.com
Coś ostatnio blogspot uwielbia zżerać komcie na moim blogu, ja nie wiem, chyba smaczne są :D
UsuńAch, ten Dannar, niedługo doczeka się fan page'a, osobnej historii i cholera jeszcze wie, czego xD
Ja inspiracją dla kogoś innego?! Żartujesz sobie?! Lepiej poczytaj blogi Nearyh, mojej betunii, wtedy zobaczysz, co to znaczy inspiracja dla mnie xD Kobita pisze o niebo lepiej ode mnie, moje wypociny to taka... kupa xD Ale ładna kupa, żeby nie było, że nie doceniam mojego tworu xDD
Ach, ja zmian nie widzę, więc cieszę się za każdym razem, gdy ktoś mi mówi, że styl jest coraz lepszy, a i cała historia lepiej się prezentuje. Dużo to dla mnie znaczy :) Choć poprzednia wersja potoczyłaby się tak samo jak ta, więc... cierpliwości, moja droga, cierpliwości, a być może poznasz historię całej tej ferajny :)
Dzięki, przyda się i Tobie też życzę duuużo weny! :)
Pozdrawiam! ;*